Ewolucja dzieje się na naszych oczach
Niektórzy chcą być bardziej święci od papieża i walczą z naukową teorią o ewolucji. Rozmowa z prof. Wiesławem Krzemińskim z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie
Bliska mi osoba nie wierzy w ewolucję.
Jaki ma argument?
Że nie ma gatunków pośrednich: na przykład pomiędzy rybami a płazami czy płazami a gadami. A powinny być, skoro wszystkie organizmy na Ziemi mają wspólnego przodka.
Koronny argument kreacjonistów. Ale niesłuszny. My z paleontologii znamy dziesiątki czy już setki takich ogniw pośrednich pomiędzy różnymi grupami organizmów. Wystarczy wstukać sobie w przeglądarkę hasło akantostega czy ichtiostega, aby zobaczyć, jak wyglądały formy przejściowe pomiędzy rybami i płazami, które żyły ponad 300 mln lat temu. Taka ichtiostega (zwana rybopłazem) musiała jeszcze żyć w wodzie, ale już pojawiły się u niej odnóża, zmieniała się obręcz barkowa i miedniczna, połączenie głowy z kręgosłupem. Te cechy umożliwiały jej sporadyczne wypełzanie na ląd. Podobnie sejmuria prezentuje cechy łączące płazy i gady.
I dla mnie to jest niezrozumiałe, jak w miarę wykształcony człowiek może negować fakt ewolucji. A negują nawet ludzie z przyrodniczym wykształceniem. Na przykład Maciej Giertych, ojciec Romana, profesor dendrologii - nauki o drzewach. Napisał książeczkę, w której twierdzi, że ludzie żyli z dinozaurami. Te „rewelacje” skomentował arcybiskup Życiński: „Tego typu postawa kształtuje złudne przekonanie, że istnieje jakiś konflikt między Boskim Stwórcą a ewolucją. Tymczasem Pan Bóg mógł stwarzać świat zgodnie z teorią ewolucji”. Opinie prof. Giertycha wydały nam się tak dziwne, że aż na Uniwersytecie Jagiellońskim odbyła się na ten temat sesja naukowa. Ale problem zaczyna się już w szkole; nauczyciele albo nie potrafią dobrze uczyć o ewolucji, albo się boją - ponieważ to jest temat, który ociera się o politykę. A przecież ewolucja odbywa się na naszych oczach. Najlepszym przykładem są groźne dla nas bakterie, które ewoluują w kierunku uodparniania się na coraz to nowe szczepionki. Więc coraz trudniej z nimi walczyć.
Dlaczego to taki kontrowersyjny temat? Przecież Kościół, przynajmniej katolicki, od dawna nie głosi, że nie było ewolucji, a Bóg nie stworzył świata akurat w siedem dni.
Ale też Kościół na ten temat wypowiada się bardzo oszczędnie. A ponieważ niektórzy starają się być bardziej święci od papieża - a doktryna jest taka, że człowieka stworzył Bóg - to będą walczyć z wszystkim, co związane z ewolucjonizmem. W szkole o ewolucji się nie mówi. Większość nauczycieli woli pomijać ten drażliwy temat pod pretekstem braku czasu...
Mnie się ewolucja z kreacjonizmem nie kłóci.
Naszemu papieżowi też się nie kłóciła; wierzył w istnienie ewolucji i w niewielką ingerencję Boga. Przecież religia katolicka mówi, że Pan Bóg stworzył człowieka i dał mu wolną wolę - więc nie po to, żeby człowiekowi siedzieć na głowie i we wszystko ingerować, bo człowiek powinien rozwijać się sam. Przyroda rozwija się niezależnie i nie ma potrzeby, by wszystko stwarzać na nowo. Więc taką wersję łączącą ewolucjonizm z istnieniem Boga możemy jeszcze sobie założyć…
Ale ona, słyszę po głosie, Pana nie przekonuje?
Bo my nie wiemy, skąd się wzięło życie. Jeśli zostało stworzone przez Boga, to czy na Ziemi? Przecież prawdopodobnie życie w kosmosie jest bardziej rozprzestrzenione. Ale może nie? Może to stało się tylko jeden jedyny raz i to u nas się trafiło? A jeśli Pan Bóg stworzył człowieka, to kiedy? Stworzył homo sapiens? A może neandertalczyka albo homo erectus (człowieka wyprostowanego), którzy byli do nas bardzo podobni? Albo jeszcze wcześniej, australopiteka? A właściwie - po co Panu Bogu człowiek, skoro wcześniej natworzył sobie tyle innych gatunków?
Teologicznie rzecz ujmując, to Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo.
Wszystkim rządzi przypadek. I mutacjami genów, i naszym życiem - przecież pani stąd zaraz wyjdzie i może panią przejechać auto. Ale jak wyjdzie pani 10 sekund wcześniej lub później, już nie. A to, że taka a nie inna mutacja genów (przypadkowa) się przyjmuje, jest determinowane przez środowisko.
Mutacje, czyli zmiany w genach, dzieją się cały czas. I te, które okażą się pomocne w przystosowaniu się do środowiska - o ile oczywiście zostaną przekazane potomstwu - mogą przyjąć się, a nawet osobniki z taką cechą wyprą te bez mutacji. Gdyby nie było tych mutacji, nie byłoby zmian - i nie byłoby przystosowania do środowiska. Powiedzmy, że nie zmienialibyśmy się, bylibyśmy przystosowani do życia w umiarkowanym klimacie. I nagle przyszłyby mrozy. Co by się stało?
Wyginęlibyśmy.
Tak, choć nas - ludzi - ratuje jednak to, że jemy prawie wszystko. Ale wiele organizmów to monofagi, żywiące się określonym rodzajem pokarmu. Weźmy np. szarańczę. W środowiskach, gdzie występuje, czasem wiele dziesiątków lat jest bardzo sucho i większość osobników jest przystosowana do jedzenia suchego pokarmu. Ale wśród tej szarańczy jest pula osobników, które egzystują, w niewielkich ilościach, przy zbiornikach wodnych i mogą żywić się innym, miękkim pokarmem. I nagle przychodzą lata mokre, nie ma twardego pokarmu; wręcz przeciwnie, wszystko jest miękkie i mokre. I to jest szansa dla tych osobników, które są przystosowane do życia w takim środowisku. I one zaczynają dominować. Zmienność jest warunkiem przetrwania. Gdyby tej zmienności nie było, życie byłoby niemożliwe. Wiele zmian mutacyjnych jest jednak w danym środowisku niekorzystnych. To znaczy, że obdarzone nią osobniki i gatunki na nich nie korzystają; taka zmiana się nie przyjmuje. Bo albo taki osobnik nie może się rozmnożyć, albo jego potomstwo jest słabe i nie może konkurować w walce o zasoby.
Pan zajmuje się owadami, a chyba na nich - przez to, że szybko się rozmnażają - szybciej widać procesy ewolucyjne?
Niekoniecznie. Choć są oczywiście cechy, które ewoluują znacznie szybciej od pozostałych. Na przykład wiele owadów uodporniło się na insektycydy, które stosujemy przeciwko nim. Owady szybko się rozmnażają, więc w końcu pojawia się taka mutacja, która powoduje uodpornienie na daną toksynę i obdarzony nią osobnik czy osobniki przekazują tę cechę dalej. I później taka np. stonka ziemniaczana żyje na polu całym pokropionym toksynami, którymi trujemy się sami.
Ewolucjonizm jest dość nową nauką.
Jeszcze mniej niż 300 lat temu Karol Linneusz pisząc „Systema naturae” wierzył, że Pan Bóg stworzył wszystko: Ziemię i zamieszkujące ją stworzenia, które są niezmienne. I że wystarczy to wszystko spisać, żeby wiedzieć, co Pan Bóg stworzył. Ale okazało się, że tych gatunków jest więcej niż zakładaliśmy i że one są różne na różnych kontynentach, a poszczególne gatunki nie są jednorodne; tworzące je osobniki mogą się od siebie różnić. Człowiek, który zaczął podróżować, odkrył, że nawet ludzie na świecie nie są tacy sami. Skojarzył, że czas płynie, że wszystko się zmienia. Zaczął obserwować skały i zawarte w nich odciski dawnych roślin i zwierząt. Oczywiście, najpierw sądził, że te skamieniałości to pozostałości po Wielkim Potopie; że Bóg się zdenerwował i zmył wszystko. Ale potop miesza wszystko ze wszystkim, więc dlaczego - pomyślał człowiek - te skamieniałości są uporządkowane, poukładane na różnych poziomach? Że na skałach w odległych regionach Ziemi widzimy odciski takich samych organizmów - co świadczy o tym, że pochodzą z tego samego okresu.
Ile nasz gatunek w ogóle ma lat?
Około 150 tysięcy, niektórzy twierdzą, że nawet 200. Ale linia małp prowadzących prosto do człowieka zaczęła się już pięć milionów lat temu, w Afryce. Ta linia oczywiście się rozgałęziała i inne z tych gałęzi prowadzą do goryli i szympansów, w tym do najbliżej spokrewnionych z nami bonobo. Człowieka od bonobo różni tylko dwa procent genów. To są, upraszczając, nasi kuzyni. Natomiast naszym bezpośrednim przodkiem jest homo erectus, człowiek wyprostowany. Bo to już był człowiek: miał podobny do naszego wzrost, podobną pojemność mózgu. I teraz, gdybyśmy takiego homo erectusa tutaj posadzili obok nas, on pewnie czułby się całkiem dobrze.
Powiedzieliśmy, że ewolucja nie jest zjawiskiem skończonym. Czy możemy spekulować, jak będzie wyglądał człowiek przyszłości?
To zależy w dużej mierze od kobiet.
?
Dawniej, gdy człowiek żył w trudnych warunkach, o jego przeżyciu decydowała siła: budowa mięśni, kości, orientacja w terenie i zdolności łowieckie. Silny mężczyzna był dla kobiety partnerem, który przyniesie więcej pokarmu. Dziś człowiek nie poluje, a pieniądze na życie łatwiej mu zdobyć głową niż mięśniami. Jakby pani miała do wyboru związać się z niewykształconym osiłkiem (choć wiem, niektóre kobiety lubią dobrze zbudowanych mężczyzn) lub z człowiekiem inteligentnym, wykształconym, który zabierze panią na zagraniczną wycieczkę i z którym można ciekawie porozmawiać - którego by pani wybrała?
No, wiadomo.
To sama sobie pani daje odpowiedź. To kobiety - wybierając ojców swoich dzieci - determinują przekazywanie cech uważanych za pożądane. Oczywiście czasami kobiety nie mają wiele do powiedzenia, na przykład w trakcie wojny. Ale przy stabilnych warunkach jednak mogą wybrzydzać. A skoro kobiety coraz bardziej lubią inteligentnych partnerów, to chyba człowiek przyszłości będzie nieco mądrzejszy niż my.