Eurostandard i protest lekarzy. Na Wschodzie każde słowo z przedrostkiem „euro” oznacza coś lepszego od standardu
Sens protestu lekarzy nie polega na tym, że zarabiają mało - minister Konstanty Radziwiłł ma rację, mówiąc, że kilka tysięcy złotych to jednak w Polsce nie jest nic.
Istota sprawy polega na tym, że z analogicznym wykształceniem, doświadczeniem i przedsiębiorczością w innych państwach Unii zarobiliby lepiej, musieliby wypełniać mniej kwitków - ich uzupełnianie w wielu systemach należy do współpracowników lekarzy po to, by doktor miał więcej czasu i mógł więcej uwagi poświęcić pacjentom.
Podobny mechanizm przyniósł nam po latach 500+. Nie chodzi o to konkretne świadczenie - ono mogło oczywiście przybrać inną formę. Ludzie jednak widzieli, że w większości państw Unii, a także bogatych państwach spoza Unii, obowiązuje zasada, że z budżetu państwa premiuje się rodziny, które mają więcej dzieci, bo to jest potencjalnie korzystne dla całego społeczeństwa.
Mechanizm był zatem analogiczny: Polacy podróżowali, czuli się częścią Unii, częścią Zachodu i zadawali sobie pytanie: „dlaczego my nie mamy tego samego?”. W końcu zgłosili się do swego państwa po podobne świadczenia. Z czasem odpowiedzi typu: „bo jednak jesteśmy biedniejsi” przestały funkcjonować. Obywatele zauważyli, że państwo polskie stać na coraz więcej.
Na Wschodzie każde słowo z przedrostkiem „euro” oznacza coś lepszego od standardu. Powiedzmy, „euroremont” jest w jednej i tej samej firmie lepszy od remontu i oczywiście droższy.
Protest lekarzy odpowiada po części na pytanie, dlaczego nastroje proeuropejskie w Polsce wciąż są bardzo silne, a ludzie pomimo ostrej krytyki Unii Europejskiej, która pojawia się w oficjalnych mediach, jednak odpowiadają Unii „tak”. Unia Europejska jest dla zwykłego obywatela nie tylko dostarczycielem środków na budowę infrastruktury czy prowadzenie firmy - te pieniądze pochodzą zresztą częściowo także z polskiego budżetu.
Unia - wspólnota zachodnich państw w Europie - jest też, i może to jest najważniejsze, nośnikiem standardu - trochę jak prawo magdeburskie w średniowieczu. Rozwiązania prawne, pewne normy zachowań związane z bezpieczeństwem obywatela, a do nich należy długość czasu pracy lekarzy, przychodzą z Zachodu.
Szczerze mówiąc, zbyt często są to rozwiązania nadmiernie socjalne, bo zachodnich sąsiadów stać na nie w dużo większym stopniu, ale od nich nie uciekniemy. Właśnie takie sytuacje jak chęć lekarzy, by byli traktowani jak francuscy czy niemieccy, więcej robi dla prounijnych nastrojów w Polsce niż idealistyczne opowieści euroentuzjastów, a być może także więcej niż unijne pieniądze, których zawsze może być mniej.