Eugeniusz Kuzia: Gotowałem dla gen. Ziętka. Lubił śląskie golonko
Eugeniusz Kuzia, kucharz mieszkający w Tarnowskich Górach w czasie służby wojskowej gotował dla największych VIP - ów państw Układu Warszawskiego. Szczególnie zaprzyjaźnił się z gen. Jerzym Ziętkiem, którego był ulubieńcem. Po ponad 40 latach od służby wojskowej wspomina m.in. znajomość ze śląskim generałem i komendanta jednostki, który znęcał się nad żołnierzami... zmuszając ich do picia wódki.
W jakich okolicznościach spotkał pan gen. Jerzego Ziętka?
Do wojska poszedłem w pierwszej połowie lat. 70. Byłem absolwentem szkoły zawodowej dla kucharzy. Na początku, służbę odbywałem na obiektach wojskowych w Łańsku. Pewnego dnia wezwano mnie i mojego kolegę - również ze Śląska - bo przyjechał gen. Ziętek. On lubił „swoich” i dlatego chciał z nami tylko porozmawiać. Ale to była zwykła rozmowa, o wszystkim i o niczym. Nawet zabrał nas do swojego domku na piwo. Później poprosił nas o przygotowanie golonka.
Ale to nie było ostatnie spotkanie?
Już po wojsku przez jakiś czas pracowałem w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Czasem gen. Ziętek - choć już wtedy formalnie był poza polityką - przyjeżdżał tam na spotkania. Zawsze pytał czy jestem na miejscu i czy będę mu gotował. Najbardziej lubiłem w nim to, że mimo swojej pozycji, nigdy nie wywyższał się ponad nas. Zapamiętał mnie i mojego kolegę z Łańska. Osobiście oceniam go jako miłego człowieka.
Czy w waszych rozmowach pojawiały się wątki polityczne?
Nigdy. Choć dostęp do informacji był o wiele trudniejszy niż dziś, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, w jakim kraju żyjemy. Wiedzieliśmy, że przy pewnych osobach lepiej nie poruszać „nieodpowiednich” tematów.
Czy to znaczy, że gotowanie dla dygnitarzy wiązało się z większym stresem?
W zasadzie to nie baliśmy się naszych, polskich VIP - ów. Utkwiła mi za to w pamięci wizyta Josipa Broza Tito, ale wtedy służyłem już w Bieszczadach. Cieszył się złą sławą nawet wśród naszych dowódców i bał się o zamach na swoje życie. Przywiózł ze sobą własnych lekarzy, którzy sprawdzali każdą potrawę przed podaniem. Jego obecność w Polsce była dużym stresem dla wszystkich. Ale Tito był jednym z nielicznych tego typu przykładów. Spotkałem też np. Ericha Hoeneckera - to było jeszcze w Łańsku. Minęliśmy się, kiedy niosłem wiadro z ogórkami. Zatrzymał mnie i zaczął się nimi zajadać. Przeprowadziliśmy nawet krótką rozmowę, z której jednak niewiele wyniknęło, bo nie znałem wtedy niemieckiego. Cała sytuacja była jednak bardzo miła.
Skoro Tito bał się kucharzy, to znaczy, że mogli oni wiele. Nigdy nie miał pan propozycji lub własnych zakusów, żeby komuś coś do potrawy dosypać?
Tylko w żartach rozmawiałem o tym z kolegami ale chodziło o komendanta naszej jednostki w Łańsku. I nie chcieliśmy mu zrobić krzywdy, tylko zmusić do dłuższego posiedzenia w toalecie (śmiech). Od samego początku miałem podejrzenia, że był swego rodzaju sadystą.
Dlaczego?
Kiedy zostałem skierowany do Łańska, poszedłem zameldować się komendantowi. Miał niedużego ale bardzo agresywnego psa, który zaczął mnie gryźć. Pomyślałem, że normalny człowiek uspokoiłby swoje zwierze, ale komendant tylko się z tego śmiał. Potem było gorzej, szczególnie wtedy, kiedy organizowane były imprezy dla VIP - ów. Kucharze i kelnerzy mieli wtedy mnóstwo pracy. Trzeba było wszystko wcześniej przygotować, obsługiwać gości a potem posprzątać. Ze zmęczenia ledwo trafialiśmy do łóżek. A nasz komendant potrafił o 1 w nocy wezwać wszystkich na basen, bo... nie lubił pływać sam. Później zapraszał nas do siebie. Każdemu wręczał kufel po piwie, napełniał wódką i kazał pić. Każdy z nas dostawał po 0,5 litra wódki na głowę. Na zagrychę częstował nas ostrymi papryczkami. Niektórzy tracili przytomność.
A czy panu zdarzyło się ponieść konsekwencje źle przygotowanej lub niedobrej potrawy?
Nie. Tak jak wspomniałem, nie baliśmy się Polaków, nawet tych z najwyższych stanowisk. Prywatnie większość z nich była dla nas miła. Jednak raz mój kolega trafił do aresztu za przypalone mleko. Ale to była skarga żony Piotra Jaroszewicza. Zresztą, gdyby nie postawa naszego komendanta z Łańska, pewnie nic by się z moim kolegą nie stało.
Czy zdarzało się, żeby wysoko postawione osoby miały niecodzienne zachcianki.
Zazwyczaj jadali to co było dostępne. Chociaż zapamiętałem, że raz przyjechał Zdzisław Grudzień. Opiekował się starszą kobietą, niestety po 40 latach nie pamiętam, czy była to jego matka czy teściowa. W każdym razie, była schorowana i dostaliśmy polecenie aby przygotowywać jej lekkie i zdrowe potrawy. Robiliśmy na przykład pierogi z jagodami. Nie bardzo jej jednak smakowały. Raz wysłała kilku marynarzy, żeby przynieśli jej talerz żołnierskiej grochówki. Poza tym, był oczywiście generał Jerzy Ziętek, który prosił o śląską golonkę