Elie, uchodźca z Syrii: Chcę zostać w Polsce, bo tutaj jest bezpiecznie
Dziękuję. To moje ulubione polskie słowo - mówi Elie, Syryjczyk, chrześcijanin, który od lipca z żoną i dwójką małych dzieci mieszka w Chorzowie. On i jego rodzina otrzymali już status uchodźców.
Elie i jego rodzina przyjechali do Polski wraz ze 150-osobową grupą Syryjczyków, których udało się ściągnąć do naszego kraju przez warszawską Fundację Estera. Do tej pory to ta organizacja finansuje im np. mieszkanie. Na miejscu opiekuje się nimi Chrześcijańska Fundacja „Wiara, Nadzieja, Miłość”.
W Chorzowie mieszkają od dwóch miesięcy i intensywnie uczą się języka polskiego. Lekcje mają trzy razy w tygodniu, po półtorej godziny. Przywitaliśmy się po polsku.
- Chcę jak najszybciej nauczyć się języka, bo nie lubię siedzieć w domu. Chcę zacząć coś robić - mówi Elie, po arabsku. Kiedy czekałam na nasze spotkanie, nerwowo paliłam papierosa. Wiedziałam, że to będzie trudna rozmowa, ale najbardziej obawiałam się, że spotkam (teraz mi głupio, że tak pomyślałam) naburmuszonego, niezadowolonego i zamkniętego w sobie człowieka.
W pierwszej wersji tylko Elie, głowa rodziny, zgodził się spotkać ze mną. Gdy przyszłam na miejsce, okazało się, że czekał na mnie z całą rodziną: żoną i dwójką przeuroczych maluchów: 9-miesięcznym chłopczykiem i kilkuletnią dziewczynką, która później biegała po pokoju, chowała się pod stołem, by zrobić z zaskoczenia „a kuku”.
Patrząc na Eliego i jego rodzinę, na to, jak się ubierają (przyznajcie, że często to pierwsze kryterium oceny), z pewnością bym pomyślała: Europejczycy. Nie wyróżniają się w tym względzie niczym szczególnym. Ot, ludzie, których mijamy każdego dnia. Mają jedynie ciemniejszą karnację i włosy.
Czy byli niezadowolonymi uchodźcami? W żadnym wypadku. Mili, otwarci, uśmiechnięci, młodzi ludzie, którzy uciekali przed wojną, z kraju, gdzie każdego dnia giną ludzie. Mówił głównie Elie. Bardzo szybko i pewnie wyrażał swoje opinie. Nie było pytania, na które nie chciałby odpowiedzieć.
Elie wraz z rodziną mieszkał pod Damaszkiem, w Jaramanie. Przyznaje, że to bardzo żywiołowe i tętniące życiem miasteczko. Obok siebie mieszkają tam chrześcijanie, muzułmanie oraz druzowie, czyli wyznawcy religii, w której można znaleźć zarówno elementy chrześcijaństwa, islamu, jak i wierzeń bliskowschodnich.
On pracował we francuskiej firmie zajmującej się skraplaniem gazów. Jest inżynierem, naprawiał maszyny wykorzystywane w tym procesie. Jego żona jest rehabilitantką. Elie mówi, że całkiem nieźle się im żyło. Tyle tylko, że ich miejscowość znajdowała się na pograniczu. W Jaramanie stacjonowały siły rządowe, a kawałek dalej - już opozycja.
- Cały czas żyliśmy w strachu, że wieczorem na naszych ulicach będą jeszcze siły reżimowe, a rano, jak się obudzimy, to jakieś inne ugrupowanie zdobędzie nasze osiedle - mówi. Na ich miejscowość dwa razy spadły pociski.
Muzułmanie i chrześcijanie w jednym stali domu
Gdy w 2011 r. doszło do eskalacji konfliktu, sytuacja w rejonie walk stała się napięta. Były problemy z kupnem chleba albo ropy, która jest wykorzystywana do ogrzewania domów. Trudno było się przemieszczać, bo wszędzie były blokady drogowe. Życie zamierało wieczorami. Początkowo ludzie się temu sprzeciwiali, ale później przyzwyczaili do takiego trybu życia.
Poza tym, dopiero gdy działania zbrojne przybierały na sile, ludzie zaczęli postrzegać siebie przez pryzmat: muzułmanin - chrześcijanin.
Elie mówi, że na co dzień religia była sprawą drugorzędną. Do jednej klasy w szkole chodzą dzieci muzułmańskie i chrześcijańskie. Czasami niemałym zaskoczeniem było, gdy okazało się, że kolega jest innego wyznania. Ale nikt na to nie zwracał uwagi. - W Damaszku meczet stoi obok kościoła - zauważa Dalal Younes, która wraz ze swoim tatą, Mohamadem, tłumaczy naszą rozmowę na arabski. Jej mama jest Polką, tata - Syryjczykiem. Ona sama urodziła się w Syrii i zdawała tam maturę. Do Polski przyjechali trzy lata temu. Mieszkają na Śląsku.
- Jak muzułmanie mieli swoje święto, to przychodzili chrześcijanie i składali im życzenia. Tak działo się i w drugą stronę. Nawet czasami wymienialiśmy się prezentami - mówi Mohamad.
Didi (to zdrobnienie od Dalal) wspomina, że ani przed, ani po wybuchu konfliktu nie był on traktowany przez Syryjczyków jako konflikt na bazie religijnej.
- Ja, kiedy dowiadywałem się, że ktoś jest innego wyznania, to starałem się go traktować jeszcze lepiej - dodaje jej tata. Jednak wiele się zmieniło kilka lat temu. - Każdy stał się bardziej ostrożny - mówi Elie. - Jeśli chrześcijanie mieszkali w dzielnicy muzułmańskiej, to woleli przeprowadzić się tam, gdzie jest więcej wyznawców ich religii. W drugą stronę działało to tak samo. To spowodowało rozwarstwienie między ludźmi na dwa obozy: tu muzułmanie, tu chrześcijanie - dodaje.
Polacy są bardzo gościnni
Pytam Eliego, co sądzi o lawinie negatywnych komentarzy na temat migrantów szturmujących granice Europy. Przyznaje, że trudno mu się na ten temat wypowiedzieć, bo nie zna reakcji ludzi. Barierą jest język. Ale on sam nie spotkał się dotąd z żadną wrogą reakcją. Jednak jest zdania, że nie wszyscy, którzy migrują do Europy, powinni zostać przyjęci i otrzymać status uchodźców, jaki został przyznany jemu i jego rodzinie. - Niektórzy rzeczywiście potrzebują pomocy, stracili wszystko i uciekają przed piekłem. Oni powinni zostać przyjęci - sądzi Elie.
- Ale wśród migrantów są też osoby z innych państw lub regionów Syrii, w których nie dochodzi do żadnych zamieszek. - Słyszy się, że teraz jest moda na migrację. Niektórzy myślą: ktoś wyjechał, to czemu ja mam nie wyjechać? - dodaje.
Elie uważa, że kraje europejskie powinny dokładnie sprawdzać, kogo przyjmują. Migranci ekonomiczni powinni zostać cofnięci z granic.
- Wszyscy jesteśmy świadomi, że sporo osób dostaje fałszywe dokumenty - dodaje Elie. - Nie może być tak, że przyjedzie ktoś i powie, że chciano go porwać albo stracił wszystko i jest przyjmowany z otwartymi ramionami – komentuje.
Jego zdaniem osoby, które trafiają do jednego państwa i myślą już o tym, żeby wyjechać dalej na Zachód, gdzie zaplecze socjalne jest jeszcze lepiej rozwinięte, powinny być zawracane do kraju, do którego przyjechały na początku.
- Czyli jesteś zdania, że jeśli ktoś ucieka przed wojną, to nie jest dla niego ważne, do jakiego państwa trafi, ważne, żeby było tam bezpiecznie? - pytam dla pewności. - Tak, właśnie o to chodzi - odpowiada krótko Elie. - Jeśli udało mu się wyjechać i trafił do kraju, który zapewnił mu jakieś warunki, powinien tam dalej stawiać kroki. - Rozumiem, że chcecie zostać w Polsce? - dopytuję.
- Tak - mówi z przekonaniem. Nie wie tylko, czy zostaną w Chorzowie, czy przeprowadzą się np. do Katowic lub jakiegoś innego większego miasta. Wszystko zależy od tego, gdzie uda się im znaleźć pracę. W Polsce bardzo mu się podoba. - Powiem to bez kadzenia, ale prosto z serca: Polacy są bardzo gościnni, życzliwi, pomocni. I nie są rasistami - ocenia Syryjczyk.
Przypomniało mu się, jak kiedyś wybrał się do sklepu. Chciał kupić zmywacz do paznokci. Śmieje się serdecznie na samo wspomnienie tamtej sytuacji, bo kompletnie nie wiedział, jak owy zmywacz nazywa się po polsku. W sklepie wszystkie sprzedawczynie starały się mu pomóc i zrozumieć, czego szuka. - Nawet pani, która tam sprzątała - mówi Elie.
W Syrii została jego 73-letnia matka oraz dwóch braci. Jeden z nich pracuje na pograniczu Libanu i Syrii, drugi jest jubilerem. - Przeżywają to, co się tam dzieje. Na pewno mają jakieś plany, ale ja ich jeszcze nie znam - kończy Elie. - Elie, dziękuję za rozmowę - mówię. - Dziękuję bardzo - odpowiada po polsku.