Ekstremalna akcja strażaków. Gasili dom 77-latka śniegiem!
Strażacy gasili wielki pożar bez użycia wody, bo wozy nie miały szansy wjechać na stromą górę. 77-latkowi ogień zabrał wszystko, ale gmina odbuduje mu dom. Pomogą też sąsiedzi.
Drewniany dom w środku lasu, w górskim przysiółku Kozińca, spłonął doszczętnie. W tę, wyjątkowo mroźną noc, z minionej soboty na niedzielę, termometry wskazywały w tym rejonie nawet minus 20 stopni Celsjusza. 77-letni Mieczysław Paździora, choć niejedno już w życiu przecież widział, zapamięta ją do końca życia.
- Ten staruszek żył tu od dziecka, na leśnej polanie, nieopodal szlaku turystycznego na górę Leskowiec. Od dawna gospodarzył samotnie, bo jakoś tak życie mu się poukładało - mówi Jan Ogiegło, mieszkaniec Kozińca.
W starym, drewnianym domu w zimie nie nocował, bo trudno było go ogrzać.
- Przenosił się zazwyczaj do drugiego domu, znajdującego się na terenie gospodarstwa. Choć mocno zniszczony, był o wiele mniejszy i łatwiejszy do ogrzania - wyjaśnia jeden z miejscowych druhów.
Nie było tam nic poza łóżkiem do spania. Nawet ubrań na zmianę. Wszystkie rzeczy staruszek pozostawił w starym domu. Zapewnia, że do trudnych warunków jest przyzwyczajony.
- Nie mam prądu. Nigdy go nie było. Radziłem sobie tak, że miałem generator - opowiada mężczyzna.
Nie chce mówić o tym, dlaczego żyje samotnie, dlaczego nigdy stąd się nie wyprowadził. Widać od razu, że nie jest to dla niego przyjemny temat. Podobnie jak to, co wydarzyło się niecały tydzień temu.
Wszyscy strażacy na miejsce pożaru dotarli bez wody. Bo jak ją mieli nieść?
Właśnie miał się kłaść spać, gdy w starym domu pojawił się ogień.
- Szybko to zauważyłem, ale nie jestem już młodzieniaszkiem i samemu nie udało mi się opanować ognia na czas - tłumaczy.
Ogień błyskawicznie się rozprzestrzeniał, spłonął cały drewniany dom i wszystkie gospodarcze zabudowania, poza tym, w którym pan Mieczysław miał nocować, bo ten budynek był najbardziej oddalony od reszty.
Tymczasem łuna ognia górowała nad lasem. Dostrzeżono ją nawet w sąsiednim powiecie, w oddalonej o ponad 20 kilometrów Suchej Beskidzkiej. Pożar zauważyli też mieszkańcy wsi Koziniec, położonej nieco poniżej przysiółka. Ktoś szybko zadzwonił po strażaków.
Pomoc nie nadeszła jednak od razu. Ciężko powiedzieć, ile czasu minęło, zanim ktoś zajął się przerażonym i zziębniętym właścicielem gospodarstwa, który stojąc niemal do pasa w śniegu, na mrozie, patrzył bezradnie, jak dorobek życia pochłania ogień. Mogła upłynąć nawet godzina od momentu przyjęcia zgłoszenia przez dyżurnego Państwowej Straży Pożarnej, ale do strażaków nie można mieć o to pretensji.
Sami przyznają, że to była jedna z trudniejszych akcji w ich życiu. Normalnie byłaby szansa, żeby szybko ugasić pożar, ale nie tym razem i na pewno nie w tym miejscu.
- Mieliśmy ogromny problem z dotarciem do celu. Można tam było dojść tylko pieszo, ale trzeba było najpierw przejść lasem ponad kilometr pod stromą i śliską górę, prawie po kolana w śniegu, w pełnym umundurowaniu oraz z niezbędnym sprzętem gaśniczym - mówi Krzysztof Cieciak, rzecznik prasowy PSP Wadowice.
Żaden samochód zawodowej straży nie był w stanie tam dojechać. Udało się to tylko kilku druhom z Ochotniczej Straży Pożarnej z Kozińca, którzy mieli jeepa. Zwieźli nim pana Mieczysława na dół, do wsi, gdzie czekała już na niego karetka pogotowia.
Wszyscy strażacy na miejsce pożaru dotarli bez wody. Bo jak ją mieli nieść?
- Długo dogaszaliśmy to, co jeszcze się paliło, stopionym śniegiem. Innej możliwości na miejscu nie było - przyznaje Krzysztof Cieciak.
Pogorzelec został bez mebli, dokumentów, pieniędzy, ubrań, a nawet butów. Wszystko się spaliło, w tym generator prądu.
Po przebadaniu przez lekarza zaopiekował się nim Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Mucharzu. Urząd gminy zaoferował staruszkowi nocleg w miejscowym domu kultury, ale jeszcze tej samej nocy, podczas, której doszło do tego pożaru, zgłosili się do urzędu na ochotnika mieszkańcy, którzy zaoferowali swój kąt.
Teraz pan Stanisław przebywa już u jednego z gospodarzy w Świnnej Porębie. Może tam liczyć na ciepły posiłek i dach nad głową. Na jak długo?
- Odremontujemy jedyny, ocalały budynek, bo on ani myśli, by na stare lata gdzieś się przenosić. Damy też generator, materiały budowlane i załatwimy ekipę remontową. Jak tylko stopnieje śnieg, ruszy budowa - zapowiada Jerzy Wójs zUrzędu Gminy w Mucharzu. - Będzie też zbiórka pieniędzy. Mieszkańcy, poruszeni jego losem, cały czas zgłaszają chęć pomocy - dodaje.
Policja stara się ustalić przyczynę tego pożaru, ale nie będzie to łatwe. Strażacy w swoim raporcie napisali, że nie wiadomo, skąd wziął się ogień.