Dziwne, fascynujące i przerażające ceremonie pogrzebowe w różnych miejscach świata
Na przestrzeni dziejów cywilizacje, ludy i grupy społeczne w bardzo różny sposób żegnały swoich zmarłych. Niektóre z tych zwyczajów przetrwały do dziś, choć są tak nieprawdopodobne, że czasem ciężko jest w nie uwierzyć.
Día de Muertos, czyli znane na całym świecie meksykańskie Święto Zmarłych bardziej przypomina festiwal, niż obchody Wszystkich Świętych, jakie znamy z Polski. Różnobarwne dekoracje, przepiękne kwiaty, rzeźby i malowidła przedstawiające kościotrupy oraz muzyka i tańce to nieodłączne elementy tego meksykańskiego święta.
Jednak już same pogrzeby w Meksyku są bardzo podobne do tradycyjnych pogrzebów polskich. Odsłonięte ciało zmarłej osoby pozostaje w domu. Dookoła niego zbiera się rodzina oraz bliscy, którzy odmawiają modlitwy w intencji nieboszczyka. Następnie ciało - wciąż eksponowane - jest przenoszone do kościoła, gdzie odbywa się msza, po której zmarły jest składany do grobu na cmentarzu.
Są jednak na świecie dziwne, fascynujące, często wręcz przerażające ceremonie pogrzebowe, których w żaden sposób nie da się porównać do tego, co znamy z naszego własnego podwórka.
Makabryczny „pogrzeb powietrzny”
Buddyzm głosi, że ciało jest jedynie przejściowym miejscem przebywania ludzkiego umysłu. Religia ta odrzuca ideę zmartwychwstania ciała. Z tego powodu buddyjskie pogrzeby polegają najczęściej na niszczeniu zwłok, np. poprzez kremację.
Kiedy jednak wyznawcy buddyzmu nie mają dostępu do materiału opałowego lub gdy kamienista bądź zmarźnięta ziemia nie pozwala na pogrzebanie zwłok, stosowany jest tzw. pogrzeb powietrzny, którego ostatnim etapem jest... wystawienie ciał zmarłych drapieżnym ptakom na żer.
Takie pogrzeby są do dziś odprawiane zwłaszcza w Tybecie. Chińskie władze, kontrolujące to terytorium, zakazywały tego typu praktyk, ale w ostatnich latach nastąpił „renesans” obrzędu. Jak dokładnie on wygląda?
Przez kilka dni po zgonie, nad zwłokami odczytywane są specjalne buddyjskie modlitwy. Następnie ciało jest przewożone w wybrane, odosobnione miejsce, gdzie grabarze nacinają skórę, by dzikie ptaki, np. sępy, łatwiej mogły dostać się do wnętrza i je zjeść. W Tybecie wierzy się, że ptaki przenoszą w ten sposób zmarłego do „bardo”, czyli stanu pośredniego między śmiercią a kolejnymi narodzinami (reinkarnacją).
Podobną praktykę stosowali mieszkańcy Mongolii i rejonów sąsiednich aż do początku XX wieku, z tą różnicą, że nie nacinali oni zwłok. Zostawiali je jedynie w stepie na żer ptakom i innym zwierzętom. Gdy władzę w kraju przejęli komuniści, taka forma pogrzebu została zakazana i zastąpiona grzebaniem zwłok w ziemi.
Zaratusztriańskie wieże milczenia
Wyznawcy zaratusztrianizmu poszli o krok dalej i setki lat temu na terenie dzisiejszej Persji zaczęli budować tzw. wieże milczenia. Konstrukcje te stawiano najczęściej na szczytach wzniesień odległych od ludzkich siedzib. Okrągłe budowle były wieńczone płaskim dachem, podzielonym na trzy okręgi. Okręg zewnętrzny był przeznaczony na ciała zmarłych mężczyzn, środkowy - kobiet, a wewnętrzny - dzieci.
Zwłoki umieszczano w odpowiednim okręgu i pozostawiano, by zjadły je dzikie ptaki. Jeśli po upływie około roku od czasu takiego pogrzebu po zmarłym pozostawały jakieś kości, grabarze zbierali je, wrzucali do znajdującego się we wnętrzu wieży wielkiego naczynia i przysypywali je wapnem.
Powodem takiej formy pochówku była wiara w to, że martwe ciało jest „nieczyste”, więc pochowane w ziemi lub skremowane może skazić grunt albo ogień. Ekspozycja zwłok w wieżach milczenia jest do dziś praktykowana wśród części Parsów w Indiach.
Zmarli odwiedzają swoich bliskich
Merina to najliczniejsza spośród kilkunastu grup etnicznych zamieszkujących Madagaskar. Wyróżnia ją m.in. bardzo specyficzny obrzęd „famadihana”, który polega na cyklicznym ekshumowaniu zmarłych co kilka lat i ponownym ich grzebaniu.
Setki lat temu ceremonię stosowano w przypadkach, gdy zmarły został pochowany z dala od domu rodzinnego. Famadihana miała na celu przeniesienie kości zmarłego do grobu rodzinnego, znajdującego się w ziemi przodków. Z czasem zwyczaj zaczęto stosować również w przypadku pozostałych nieboszczyków.
Podczas ceremonii, bliscy zmarłego lub zmarłych wyciągają ich szczątki z grobów, układają je na matach i owijają w nowy, jedwabny całun, zwany „lamba mena”. Członkowie rodziny obnoszą następnie szczątki zmarłego po okolicy, „pokazując mu”, co się zmieniło i informując o nowych wydarzeniach w rodzinie. Zmarły chowany jest ponownie przed zapadnięciem zmierzchu.
Ciało musi istnieć, by dusza przeżyła
Jedne z najbardziej niezwykłych ceremonii pogrzebowych w historii świata opracowali starożytni Egipcjanie. Wpływ na to miało panujące wśród nich silne przekonanie, że śmierć jest dla człowieka najważniejszym momentem, ponieważ to właśnie wtedy okazuje się, czy dana osoba trafi do Krainy Umarłych, czy zostanie skazana na wieczne potępienie.
Sądzono, że dusza ludzka może istnieć tak długo, jak długo po śmierci istnieć będzie ciało zmarłego. W efekcie wymyślono proces mumifikacji, zabezpieczający na całe tysiąclecia ciała zmarłych przed rozkładem.
W przypadku bogaczy, kapłanów, a przede wszystkim faraonów, mumifikacja była tylko pierwszym z wielu elementów pogrzebu. Po niej następował uroczysty przemarsz do grobowca, gdzie oprócz ciała składano papirusy z zaklęciami, przedmioty codziennego użytku, odzież, meble, broń, złoto czy biżuterię - generalnie wszystko, co może przydać się zmarłemu po śmierci.
Czasem ze zmarłymi - „dla towarzystwa” - chowano też ich ulubione zwierzęta, które po śmierci człowieka były zabijane i również mumifikowane.
Wikingowie płonęli, ale w towarzystwie
Istnieje dość powszechne przeświadczenie, że wikingowie grzebali swoich zmarłych władców lub zasłużonych wojowników, wysyłając ich w morze na płonącej łodzi. Wizja działająca na wyobraźnię, ale czy prawdziwa? Okazuje się, że - przynajmniej po części - prawdopodobnie tak.
Naukowcom udało się potwierdzić, że w społecznościach wikingów rzeczywiście istniał zwyczaj pogrzebów na łodzi, które na koniec ceremonii były podpalane. Co ciekawe, nierzadko również biedniejsi wikingowie byli w ten sposób żegnani przez swoich bliskich.
Ale wiele wskazuje na to, że łodzi ze zmarłym na pokładzie nie wysyłano w morze. Zamiast tego zasypywano ją ziemią, tworząc w ten sposób nasyp grobowy, w którym spoczywał zmarły. Tego typu pogrzeby były jednak rzadkością, ponieważ wikingowie najczęściej grzebali swoich zmarłych w ziemi lub palili ich na stosach.
Co ciekawe - i jednocześnie makabryczne - w trakcie pogrzebu palono prawdopodobnie nie tylko zwłoki zmarłego, lecz także... jego najbliższego służącego lub służącej, którzy po śmierci pana byli w ten sposób zabijani, by mogli służyć mu również w świecie umarłych.