Trzy dni czekania na karetkę, następne kilka na wyniki testów, których do tej pory nie ma. I żadnej przez ten czas pomocy medycznej.
Pana Edwarda (67 lat) z Krosna dopadło przez 10 dniami: gorączka, duszności, ostra niewydolność oddechowa, częste stany utraty świadomości, choć te być może po przebytym wcześniej udarze. Wcześniejsza operacja wszczepienia bypasów tylko potęgowała obawy przed skutkami infekcji. Żona zadzwoniła pod nr alarmowy 999, bez powodzenia, więc próbowała po 112.
- Zgłosiło się pogotowie w Tarnobrzegu, mamie poradzono, że powinna zadzwonić do lekarza rodzinnego, żeby wystawił zaświadczenie o przebadanie taty – opowiada córka Monika. – Do lekarza rodzinnego się nie dodzwoniła, dyżur miał inny medyk, poradził, by mama dzwoniła do krośnieńskiego sanepidu. I tu dostała informację, że ktoś przyjedzie do taty pobrać wymazy. I nie obiecują, że to będzie za chwilę, może być później.
Rzeczywiście było później, całe trzy dni później. Tymczasem już następnego dnia po kontakcie z sanepidem pod blokiem pana Edwarda i jego żony pojawiła się, zaalarmowana przez sanepid policja, by upewnić się, że oboje nie ruszają się z mieszkania na siódmym piętrze, bo są objęci kwarantanną.
- Przez telefon poprosili, żeby mama i tata pomachali im przez okno – opisuje przebieg wizyty pani Monika.
Żadnej pomocy medycznej starsi państwo nie uzyskali, bo i mama pani Moniki miała objawy infekcji. A jej mąż zaczął mieć symptomy, jak po udarze.
- Utrata świadomości, dezorientacja, czasem przekonany był, że jest w szpitalu i czeka na obchód, upierał się, że ma dwóch synów, tymczasem jest ojcem dwóch córek. – wylicza Krzysztof, mąż pani Moniki.
- Poza zakupami, które zostawialiśmy rodzicom na klatce schodowej, dostarczaliśmy im też środki przeciwgorączkowe – dodaje ona sama. – Trochę pomogły. A wyniki miały być już na drugi dzień, jak nas poinformowała pani, która pobierała wymazy 28 października. Tylko od taty, bo od mamy już nie pobierano.
Opowiada, że mama codziennie pytała o wyniki wizytujących oboje policjantów, odpowiadali, że nic nie wiedzą, to nie w ich kompetencjach. Powiedzieli tylko, że do 5 listopada mają kwarantannę.
Coraz bardziej zaniepokojeni stanem zdrowia córka i zięć kilka razy dziennie logowali się na stronie prywatnego rzeszowskiego laboratorium diagnostycznego, które wykonywało test, by na podstawie podanego im kodu i numeru dostać informacje o wynikach. Przez tydzień nic, pani Monika nie wytrzymała, zadzwoniła.
- Godzinę, trzydzieści sześć minut czekałam na połączenie – precyzuje córka. – Pani, która odebrała, przez następne osiem minut szukała wyników, nie znalazła, więc poprosiła mnie o numer telefonu. Oddzwoni, jak uzyska informację. Do tej pory nikt nie dzwonił.
Teoretycznie wyniki testów powinny być znane po 24 godzinach od wymazu, co potwierdza Dorota Gibała, rzecznik wojewódzkiego sanepidu w Rzeszowie.
- Może być szybciej, ale to zależy od obłożenia laboratorium – zastrzega. - Także od tego, jak szybko laboratoria przekazują nam wyniki lub jak szybko umieszczają je w bazie danych pacjent.gov.pl lub na indywidualnym koncie pacjenta.
Pani Monika mówi, że wciąż nie wiedzą, czy rodzice mają Covid-19, bez diagnozy nie dostali terapii, ratują się środkami przeciwgorączkowymi od córki i zięcia.
ZOBACZ: Rząd wprowadza nowe obostrzenia