O tym wypadku mówiła cała Polska. W połowie sierpnia 2018 roku w Rybniku-Boguszowicach nagle zapalił się samochód z trzyletnim Mikołajem w środku. Chłopczyk ponad cztery miesiące leżał potem w szpitalu. Walczył o życie. Sprawdziliśmy, co u niego słychać.
Nie ma dnia, żeby Izabela i Michał Steuerowie nie przypominali sobie koszmarnego wypadku. Nawet jak o tym nie mówią, to myśli same przychodzą, Zwłaszcza przed snem. Po całym pracowitym dniu. Dziękują Bogu i lekarzom za uratowanie synka.
- Mikołaj jakby wyparł z pamięci tamto zdarzenie. Nie boi się jazdy samochodem, chętnie bawi się autkami, bardzo interesują go traktory, bo przecież mieszkamy w rolniczej okolicy, chociaż teraz numerem jeden są smoki - uśmiecha się pan Michał i dodaje: - On jest jak żywe srebro. Wszędzie go pełno. Właśnie jest u babci, która uwielbia rozpieszczać wnuka. Mikołaj nigdy nie odmówi sobie pomidorówki, którą mógłby jeść codziennie. W ogóle jest wspaniały. Podziwiam go, że tak dzielnie znosi rehabilitację i systematyczne wizyty w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, gdzie jeździmy co dwa tygodnie na zastrzyki. Znosi tak spokojnie te wszystkie wyrzeczenia, ból. Przecież nie jest to beztroskie dzieciństwo jak tysięcy innych dzieci.
Konsekwencje wypadku będzie odczuwał jeszcze długo, bo czeka go operacja usunięcia stomii - bo oparzenia uszkodziły odbyt - a poza tym ciągłe leczenie blizn po oparzeniach. Miał przecież poparzoną niemal połowę ciała. Mikołaj jeszcze w szpitalu przeszedł dziewięć operacji. Jak wyliczali lekarze, w czasie tych trudnych 127 dni pobytu zmienili mu 89 opatrunków. Przebywał w śpiączce farmakologicznej.
- Trzy razy traciliśmy go. Najpierw, gdy zdarzył się wypadek, stan był krytyczny. Potem już w czasie leczenia dostał skrętu jelit, wszystkie najważniejsze narządy odmówiły posłuszeństwa. Trzymałem go wtedy na rękach. Potem przeszedł sepsę. I wszystko przetrwał - pan Michał nie wstydzi się łez, które same cisną się do oczu. Wspomnienia są wciąż tak świeże. - Ja bym nie chciał pamiętać, ale się nie da - przyznaje. 16 sierpnia 2018 roku zostawił Mikołaja w aucie dosłownie na dwie, trzy minuty. Niestety, w tym pechowym momencie doszło do rozszczelnienia przewodu paliwowego. Ogień pojawił się tam, gdzie siedział chłopczyk. Poparzył mu plecy, pośladki, tył ud, ale na szczęcie oszczędził twarz. Ojciec natychmiast wyciągnął go z samochodu, okoliczni mieszkańcy polewali dziecko wodą, co prawdopodobnie uratowało mu życie.
Lekarze z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka od początku mówili, że stan jest trudny, a od sierpnia do grudnia 2018 wręcz tragiczny, ale z każdym dniem cieszyli się, że malec tak sobie dobrze radzi. Gdy wychodził ze szpitala, z powodu długiej intubacji miał problemy z mówieniem, powłóczył jedną nóżką. A dziś?
- Pięć razy w tygodniu jeździmy na rehabilitację. Bez niej cierpiałby na przykurcze, miałby trudności z chodzeniem. Ta rehabilitacja będzie jeszcze trwała lata. Mikołaj ma pod tym względem komfort, bo po wypadku dostał pieniądze z ubezpieczenia. Zrobimy wszystko, by normalnie żył, uczył się. Do przedszkola pójdzie po operacji usunięcia stomii. Cały czas ma kontakt z rówieśnikami, a przede wszystkim ma młodszego braciszka Gabriela, dla którego jest autorytetem.
Gabryś w momencie wypadku Mikołaja miał pięć miesięcy. Steuerowie musieli dzielić czas, stawać na głowie, by nowo narodzony maluszek nie odczuł skutków tragedii, jaka spotkała rodzinę. - Codziennie jeździłem do szpitala i codziennie w szpitalnej kaplicy, gdzie od lat gromadzone są przez rodziców, w intencji ich chorych dzieci, figurki aniołków, zostawiałem jednego dla Mikołaja. Teraz, gdy jesteśmy w szpitalu, każdorazowo zostawiamy figurkę. Tylko teraz na półeczkach ustawia ją sam Mikołaj. Jak obliczam, naszych aniołków jest już ponad 140 - opowiada tata chłopca. Każdy anioł to czyjaś historia, czyjeś życie, łzy, radość, nadzieja. - Nam nigdy jej nie zabrakło - wspomina pan Michał. Jak mówi, w GCZD, zanim pójdą na kontrolę i zastrzyki, idą na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej, gdzie tak długo ważył się los Mikołaja. Mają tam przyjaciół - lekarzy i pielęgniarki, którzy czuwali nad zdrowiem chłopca.
- Musimy się z nimi spotkać, jak zwykle podziękować, powiedzieć, co u nas słychać. Przez te wszystkie miesiące bardzo się zżyliśmy. Szpital stał się naszym drugim domem. Nigdy nie będziemy w stanie wyrazić naszej wdzięczności.