Dziecko dało Magdalenie Boczarskiej nadludzką siłę
Gdy miała szesnaście lat, mama wyjechała do Niemiec i zostawiła ją samą. To sprawiło, że wykształcił się w niej mocny instynkt walki o przetrwanie. Być może dlatego jest dziś jedną z największych gwiazd polskiego kina.
Medialne reakcje po premierze pierwszego odcinka serialu „Król” w stacji Canal+ wskazują, że będzie to najważniejsza telewizyjna premiera tej jesieni. Ta opowieść o Polsce z okresu dwudziestolecia międzywojennego ma bardzo męski ton. Wśród głównych bohaterów jest tylko jedna kobieta – burdelmama Ryfka Kij, w którą wciela się Magdalena Boczarska. To kolejna wyrazista rola tej pochodzącej z Krakowa aktorki.
- Najpiękniejsze w aktorstwie jest życie pożyczonym życiem drugiej postaci i właśnie podróż w czasie, jaką mogę odbyć. Myślę, że te pożyczone życia bardzo mnie konserwują jako kobietę, aktorkę i człowieka i ciągle mnie stymulują. Dzięki nim mogę obcować z taką wiedzą, która nie zawsze mogłaby być mi dana w innych okolicznościach. Do tego mam szczęście do filmów, które opowiadają o ważnych okresach naszej historii – mówi w Onecie.
Młode lata spędziła w kamienicy przy Placu Matejki w Krakowie. Miała blisko na Stary Kleparz, biegała po Plantach i wypuszczała się na Rynek Główny przez ulicę Floriańską. Ponieważ nie miała w domu telefonu, kiedy potrzebowała coś od mamy, która była pielęgniarką i akurat miała dyżur w szpitalu, biegała do automatu na portierni Akademii Sztuk Pięknych, znajdującej się naprzeciwko jej kamienicy. Tata był muzykiem – i jak przystało na artystę, nie miał serca do wypełniania rodzinnych obowiązków.
- Mój tata może i był lekkoduchem, ale szalenie kreatywnym, z duszą artystyczną – zabierał mnie na koncerty, imprezy muzyczne,
zwiedziłam z nim wszystkie krakowskie kościoły, o każdym opowiadał mi niezwykłe historie. Zawsze miałam do taty ogromną słabość. Mamy podobną emocjonalność. Po nim jestem bardzo ambitna, bardzo niecierpliwa, bardzo szybko chcę mieć efekt tu i teraz – podkreśla w „Vivie”.
Rozwód rodziców był nieunikniony – i kiedy doszło do ich rozstania, mama postanowiła wyjechać do Niemiec do pracy, aby zapewnić córce lepszą przyszłość. W efekcie, kiedy Magda miała szesnaście lat, została sama w domu. Choć może nie do końca – doglądała ją ciocia, a mama przyjeżdżała raz w miesiącu na tydzień. Mimo to nastolatka musiała przejść przyspieszony kurs dojrzewania, choć na pewno nie była jeszcze gotowa na dorosłość.
- Picie wina nie jest dla mnie równoznaczne z łobuzowaniem. Zdarzało się, że piłam, ale generalnie byłam jednak odpowiedzialną dziewczyną. Jako szesnastolatka zaczęłam mieszkać sama, a moje mieszkanie było centrum imprezowym dla całej okolicy. Musiałam zachowywać się mądrze, by się nie pogubić. Na szczęście rodzice mieli do mnie ogromne zaufanie, którego nigdy nie zawiodłam – wyznaje w „Gazecie Krakowskiej”.
Ponieważ za sprawą taty w domu Boczarskich bywało wielu artystów, Magda od małego wiedziała, że będzie aktorką. Spora w tym też zasługa babci, z którą pasjami oglądała klasyczne filmy ze „złotej ery” Hollywood w rodzaju „Kleopatry” czy „Quo Vadis”. Potem już jako nastolatka brała udział w dniach otwartych na krakowskiej PWST, oglądała przedstawienia studentów i z wypiekami na twarzy zasiadała na widowni Starego Teatru. Nic więc dziwnego, że po maturze zdecydowała się zdawać do szkoły teatralnej.
- Miałam pierwsze miejsce pod kreską. Zdążyłam nawet dostać się na Uniwersytet Jagielloński na zarządzanie kulturą. Byłam wściekła na szkołę teatralną i pomyślałam buńczucznie, że skoro nie mogę tworzyć kultury, będę nią zarządzać. Dwa dni przed początkiem roku akademickiego zadzwonił telefon, że zwolniło się jedno miejsce i od półtora miesiąca próbują mnie znaleźć – śmieje się w „Vivie”.
Po szkole zdecydowała się wyjechać z Krakowa. Miasto pod Wawelem wydawało się jej zbyt spokojne i powolne, by można w nim było zrobić karierę. Zostawiła je więc bez żalu – i przeprowadziła się do Warszawy, gdzie dwa lata po studiach dostała angaż w Teatrze Narodowym. Nie zrezygnował jednak z filmu i seriali. Początkowo grała w komediach typu „Testosteron” czy „Lejdis”, dopiero występ w „Różyczce” odmienił jej aktorskie losy. Posypały się nagrody i propozycje ciekawszych występów. Skorzystała z nich – i podbiła serca widzów wcielając się w Michalinę Wisłocką w jej filmowej biografii „Sztuka kochania”.
- Liczne wyrazy sympatii i pochwały są dowodem na to, że moja praca została doceniona. Ten film zobaczyło w kinach prawie 2 mln widzów i to jest niesamowite. Wcześniej zdarzało się, że dla jakiejś roli wypruwałam z siebie flaki, a efekt nikogo nie obszedł, bo film zobaczyła garstka ludzi, co było dla mnie przykre i frustrujące. Przy „Sztuce kochania” trud, który włożyłam w pracę, zwrócił mi się z nawiązką – podkreśla w „K-Magu”.
Kiedy była nastolatką, miała kompleksy na punkcie swych piersi, bo jak na tamten wiek, były... za duże. Z czasem zamieniła to w atut. Nic dziwnego, że nigdy nie narzekała na brak zainteresowania ze strony mężczyzn. Przez długi czas wiązano ją z Tomaszem Karolakiem – jednak z biegiem lat miłość zamieniła się w przyjaźń. Potem aktorka związała się z innym kolegą po fachu – Mateuszem Banasiukiem. Ponieważ jest nieco starsza od swego partnera, początkowo relacja ta wywoływała niezdrową sensację. Dzisiaj ma to już za sobą.
- Doceniam czas spędzony w domu z moim mężczyzną, bo przez pracę mamy go bardzo mało. Lubię nasze małe rytuały, wspólne poranki czy gotowanie, pójście na rower albo do kina. Takie prozaiczne zwykłe przyjemności. Ale najbardziej cieszę się rozmową z bliskim człowiekiem – opowiada w „Grazii”.
Mimo, że związek Magdaleny z Mateuszem przetrwał próbę czasu, para nie zdecydowała się na razie wziąć ślubu. Ich relację przypieczętowały za to narodziny syna Henia w 2017 roku. Choć aktorka już po pół roku wróciła do pracy, maluch jest oczkiem w jej głowie. Niemal wszędzie zabiera go ze sobą, bo chce, aby miał pełny udział w jej życiu. Choć nie ukrywa, że macierzyństwo to również wiele trudów.
- Od trzech lat nie przespałam ciągiem jednej nocy. Taki mi się trafił egzemplarz, najcudowniejszy na świecie oczywiście, ale nieśpiący. Przy dziecku pojawia się tyle innych tematów trosk, że czasami się zastanawiam, co ja wcześniej robiłam ze swoim czasem, kiedy mi się wydawało, że go nie mam. Myślę sobie, skąd ja biorę siłę na to wszystko? Dziecko daje nadludzką siłę. Nadludzką, naprawdę – podkreśla w Onecie.