Dzieci podczas Zagłady

Czytaj dalej
Fot. Fot. ze zbiorów Pani Marii Mazur
Roman Gieroń, historyk, pracownik IPN, Oddział w Krakowie

Dzieci podczas Zagłady

Roman Gieroń, historyk, pracownik IPN, Oddział w Krakowie

Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. W tym roku mija 80. rocznica rozpoczęcia przez niemieckich funkcjonariuszy Aktion „Reinhardt”. Była to operacja przeprowadzona w latach 1942–1943 w ramach tzw. ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej.

Celem Aktion „Reinhardt” było wymordowanie Żydów z terenu Generalnego Gubernatorstwa (GG) i okręgu białostockiego (Bezirk Bialystok). W wyniku tej akcji do końca 1942 r. na terenie GG zamordowano w obozach zagłady i podczas towarzyszących deportacjom egzekucji większość żyjących tutaj Żydów. Ci, którzy jeszcze żyli znajdowali się w „gettach szczątkowych”, obozach pracy lub przebywali po tzw. aryjskiej stronie - żyjąc jawnie, dzięki fałszywym dokumentom, lub w ukryciu. W 1943 r. Niemcy zlikwidowali ostatnie getta w GG.

Ci, którzy w porę uświadomili sobie nadchodzące zagrożenie, niekiedy zwracali się o pomoc do swoich znajomych lub dawnych sąsiadów. Byli wśród nich tacy, którzy decydowali się oddać swoje dzieci w ręce innych - niekiedy obcych - ludzi licząc, że jest to jedyna szansa na ich ocalenie. Tak było w przypadku Miriam Glaser, która znalazła schronienie dla swojej córki Sary w domu rodziny Bachulów z Bystrej.

Lala

„Jakież było moje zdziwienie, kiedy w kuchni zobaczyłam siedzącą na stołku małą, około dwuletnią dziewczynkę. Piła mleko z garnuszka. Siostra Janka głaskała ją po głowie i mówiła »Pij Lalunia«” - zapisała w swoich wspomnieniach Anna Bachul. Prawdopodobnie w tym czasie Janina przywiozła małą Sarę z Krakowa do domu swoich rodziców. Wielodzietna rodzina roztoczyła troskliwą opiekę nad małą dziewczynką. „Lala całym sercem i duszą przylgnęła do nas (…). Bardzo ją wszyscy pokochaliśmy a ona nas. Gdy szliśmy do pracy w polu, brałam Lalę »na barana« i szłam z nią. Ja pracowałam, a dziecko się koło mnie kręciło. Będąc z dala od domu, byłam pewna, że tam nie grozi jej niebezpieczeństwo w razie rewizji, której zawsze trzeba się spodziewać” - wspominała troskliwa opiekunka małej Sary.

Aby ukryć prawdziwą tożsamość dziewczynki, członkowie rodziny tłumaczyli sąsiadom, że Lala była nieślubnym dzieckiem - mieszkającej wówczas w Krakowie - Janiny. Mimo tego Bachulowie żyli w strachu. „Jeszcze dziś, gdy ktoś przyjdzie do nas, a głośniej zapuka do drzwi, to doznaję dziwnego uczucia trwogi - rozpamiętywała Anna

- Wówczas, na takie pukanie, porywałam dziecko (małą Lalę) i przez okno uciekałam z nią do lasu lub w pola i tam czekałam, aż ktoś z rodziny dał mi znak, że można spokojnie wracać do domu. Często w takie niebezpieczne chwile, ukrywałyśmy się pod konarami drzew. Najgorzej było zimą, kiedy śnieg, mróz i duże zaspy utrudniały ucieczkę, a ślady pozostawione na śniegu nie dawały gwarancji bezpieczeństwa”. Ten strach był uzasadniony. Władze okupacyjne stworzyły system, który miał uniemożliwić niesienie pomocy. Poza wprowadzeniem kary śmierci dla pomagających Niemcy nakazywali także denuncjować żydowskich uciekinierów pod groźbą kar. Był to okrutny system.

Mimo ogromnego zagrożenia, dzięki odwadze i pomocy rodziny Bachulów, Sara ocalała. Jej matka Miriam, która przeżyła czas niemieckiej okupacji, w 1945 r. przyjechała po dziewczynkę. Obie przez pewien czas mieszkały w Polsce, następnie przebywały w obozie przejściowym w Hofgeismar w Niemczech skąd wyjechały do Izraela.

Rodzina Bachulów kilkadziesiąt lat później została odznaczona tytułem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.

W Zagórzanach

Nie wszystkie ukrywane dzieci doczekały końca wojny. Marian Imerglück w okresie okupacji niemieckiej wraz z żoną i siedmioletnią córką Sonią przebywał w getcie krakowskim. W lutym 1943 r. - czyli miesiąc przed ostateczną likwidacją getta - ukrył swoją córkę w gospodarstwie rodziny Łosiowskich we wsi Zagórzany koło Gdowa. Dziewczynkę przywiozła na wieś do swoich rodziców znajoma Imerglücków i ich dawna sąsiadka Zofia Nowak. „Dziewczynka ta chowała się u nas jak własna - wspominała Anna Łosiowska, córka Michała i Marii – żywiliśmy ją, chociaż właściwie na wyżywienie nam nikt nic nie dawał. Robiliśmy to z litości, a także dlatego, że przywiozła je moja siostra”.

Po jakimś czasie u rodziny Łosiowskich schronienie znalazł także kilkuletni żydowski chłopczyk, prawdopodobnie syn Lieberów. „Przybywszy do naszego domu, rodzice tego chłopca prosili gorąco, żeby dziecko przyjąć na przechowanie, bo chcieli, aby przynajmniej dziecko uratować od śmierci” - zeznawała po wojnie Anna.

Dom Łosiowskich mógł wydawać się bezpiecznym schronieniem, znajdował się blisko lasu, z dala od innych domów w Zagórzanach. Jednakże wiemy, że domownicy obawiali się doniesienia: „O tym, że przechowujemy dzieci żydowskie nikt z sąsiadów nie wiedział, bo baliśmy się, że może nas ktoś wydać”.

Tragedia przed domem

Według powojennych zeznań Anny Łosiowskiej we wrześniu 1943 r. do ich gospodarstwa przyjechało kilku funkcjonariuszy tzw. granatowej policji z Gdowa. Przyczyną ich przybycia był najprawdopodobniej donos. Choć w granatowej policji, czyli Polnische Polizei, służyli Polacy, to była to część aparatu państwowego Rzeszy Niemieckiej i musiała realizować jej interesy. Granatowi policjanci mieli obowiązek wyłapywać żydowskich uciekinierów. W związku z tym zapewne wielu z nich niejednokrotnie stawało przed trudnymi wyborami moralnymi. Według zeznań Anny jeden z przybyłych policjantów wszedł na strych, a tam: „zobaczywszy śpiącą dziewczynkę nakrył ją kocem i zszedłszy na dół powiedział, że śpi tam tylko stary dziadek”. Niestety inny policjant nie uwierzył mu. Funkcjonariusze znaleźli dziewczynę i chłopca. Podczas akcji pobito domowników. Annie polecono w sobotę przywieźć dzieci na posterunek.

Kobieta szybko udała się do Gdowa i próbowała jeszcze interweniować u lokalnego komendanta posterunku - niestety bezskutecznie. Ponieważ dzieci nie zostały odprowadzone, do gospodarstwa Łosiowskich ponownie przyjechali funkcjonariusze granatowej policji. Jeden z nich, pochodzący z Limanowej dwudziestokilkuletni mężczyzna, wyprowadził żydowskiego chłopca przed dom i zamordował go strzałem w tył głowy. Na widok tej egzekucji Sonia Imerglück zaczęła uciekać. Wtedy funkcjonariusz krzyknął za nią, żeby wróciła. Następnie kazał jej uklęknąć obok nieżyjącego chłopca i także ją, w ten sam sposób, pozbawił życia. Rodzinie polecono zakopać ciała dzieci koło domu. Podczas akcji Anna Łosiowska miała zostać ponownie pobita.

Po zakończeniu wojny ocalały z Zagłady Marian Imerglück kilkakrotnie przyjeżdżał na miejsce, gdzie zamordowano jego córkę. W 1950 r. przeprowadzono ekshumację i przeniesiono ciała dzieci na cmentarz przy ul. Miodowej w Krakowie. Zbrodniarz, który był odpowiedzialny za śmierć dziewczynki i chłopca, a na którego wskazywali przesłuchani w tej sprawie świadkowie, nie został osądzony. Ukrywał się pod zmienioną tożsamością aż do śmierci w latach sześćdziesiątych XX wieku.

Promienie światła

Pamięci wszystkich zamordowanych podczas Holokaustu dzieci poświęcona jest w Instytucie Yad Vashem specjalna sala. Komnatę spowitą ciemnością rozświetlają świece, których światło odbija się od setek zwisających luster. Odbite promienie mogą przypominać o tych, którym w wyniku Zagłady nie dane było nigdy się narodzić.

Holokaust został zaplanowany przez decydentów i funkcjonariuszy Rzeszy Niemieckiej. Wśród jego ofiar były także bezbronne dzieci. Większość z nich została zabita w obozach zagłady i podczas egzekucji. W GG władze niemieckie dążyły do wyłapania wszystkich uciekinierów przed Zagładą, w tym także tych najmłodszych. Dlatego stworzono tutaj cały system terroru, który miał służyć temu nieludzkiemu celowi. Dzięki odważnym ludziom niektórym małym uciekinierom udało się ocaleć.

Roman Gieroń, historyk, pracownik IPN, Oddział w Krakowie

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.