Działkowe IMPERIUM kontratakuje. Na 197 osób uprawnionych w zebraniu wzięło udział 113. Nikt nie głosował za pozostaniem w PZD
- Postanowiliśmy wyjść z Polskiego Związku Działkowców, bo chcieliśmy inwestować w działki, a nie w działaczy, z którymi na dodatek żadnej więzi nie czuliśmy. Okazało się jednak, że stare monopolistyczne struktury nie chcą zgodzić się na to, byśmy byli wolni - mówi Leszek Sendrakowski, działkowiec z Woli Filipowskiej leżącej pod Krakowem.
Sendrakowski czekał na zmiany w polskim prawie bardzo długo, zastanawiając się, co takiego, oprócz przekazywania co roku kilku tysięcy złotych, działkowcy z jego ogrodu mają z członkostwa w Polskim Związku Działkowców.
W końcu pojawiła się nadzieja. Trybunał Konstytucyjny 11 lipca 2012 r. zakwestionował 24 artykuły ustawy, na podstawie której PZD stał się faktycznym monopolistą.
Każdy z niemal 5 tysięcy ogrodów i każdy z niemal miliona działkowców musiał należeć do tego związku, co naruszało elementarną swobodę zrzeszania się.
Stworzono w ten sposób finansowe imperium, którym niepodzielnie rządził (i rządzi nadal) od 38 lat Eugeniusz Kondracki, człowiek niezwykle dbający o swą anonimowość oraz o interesy najbliższej rodziny - w PZD zatrudniał m.in. swą córkę i zięcia (byłego). Kiedy z powodu stanowiska trybunału nad związkiem zaczęły zbierać się czarne chmury, prezes próbował manipulować opinią publiczną, wieszcząc, że w wyniku zapowiadanych zmian prawnych ogrody przestaną istnieć, a działkowcy zostaną pozbawieni wszystkich praw.
Monopolista
Tak naprawdę nic takiego działkowcom nigdy nie groziło, obawy mógł mieć tylko prezes Kondracki, jako beneficjent monopolistycznej organizacji, dysponującej budżetem liczonym w milionach złotych. W kompetencjach jego struktur było nawet to, czy PZD udzieli starzejącym się działkowcom zgody na przekazanie ogródków ich dzieciom.
Trudno wytłumaczyć, dlaczego tak było, ale faktem pozostaje, że ustawodawcy przez dziesięciolecia okazywali się niezwykle łaskawi dla tej pochodzącej z głębokiej komuny organizacji.
PZD zwalniano z podatków, a także nakazywano samorządom, by nieodpłatnie przekazywały mu w dzierżawę wieczystą ziemię, na której znajdowały się działki. Niby w trosce o starszych przeważnie ludzi, którzy na emeryturze krzątali się między grządkami, a tak naprawdę w interesie tych, którzy działkowcami od lat kierowali. Przez wiele lat wszelkie próby złamania tego monopolu kończyły się klapą i mimo zapowiedzi ze strony posłów, że działkowcy będą mogli wykupić ogródki za symboliczną złotówkę - nic się nie zmieniało.
Miodowe lata skończyły się wraz z uchwaleniem w grudniu 2013 r. nowej ustawy, łamiącej monopol PZD. Niestety, tylko organizacyjny, bo finansowo PZD dalej jest hegemonem. Już cztery lata temu zwracała na ten paradoks uwagę pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf.
Nikt nie głosował przeciw
Dzisiejsze realia są takie, że spośród niemal 5 tys. ogrodów tylko niecałe 300 zdecydowało się pójść swą własną drogą. Być może również dlatego, że odejście z PZD nie jest wcale takie proste. Przekonali się o tym działkowcy z ogrodu w Woli Filipowskiej, obejmującego 197 działek.
- Zebraliśmy się 30 listopada 2013 r. i postanowiliśmy o założeniu niezależnego stowarzyszenia. Uchwaliliśmy własny statut, powołaliśmy nowe władze. Tego samego dnia postanowiliśmy też o wyjściu ze struktur Polskiego Związku Działkowców - opowiada Leszek Sendrakowski, który stał na czele „rebeliantów”.
Żeby zrobić to skutecznie, musieli jeszcze uzyskać osobowość prawną, a także poczekać na koniec prac w sprawie uchwalanej wówczas w Sejmie nowej ustawy o rodzinnych ogrodach działkowych.
5 grudnia złożyli w sądzie wniosek o rejestrację Stowarzyszenia Działkowców „Tenczynek Wola C”, który sąd rozpatrzył pozytywnie 15 stycznia 2014 r.
Cztery dni później, po ponad miesięcznym vacatio legis, weszła w życie nowa ustawa rozbijająca monopol PZD.
- 26 kwietnia 2014 r. zwołaliśmy zebranie wszystkich działkowców i już oficjalną uchwałą zdecydowaliśmy o wyodrębnieniu naszego ogrodu z PZD. Zapłaciliśmy im nawet 2 tysiące złotych składek za pierwsze cztery miesiące roku. Mieliśmy nowe władze, statut, wydawało się, że reszta jest już tylko formalnością - wspomina Monika Szczepanowicz, która w swój ogródek zainwestowała wszystkie oszczędności, a na wykończenie domku o powierzchni 35 metrów kwadratowych wzięła nawet kredyt.
Na 197 osób uprawnionych do głosowania w zebraniu wzięło udział 113. Nikt nie zagłosował za pozostaniem w PZD. Od głosu wstrzymały się tylko dwie osoby. Reszta chciała odłączyć się od związkowego molocha.
A po ciszy nastał pozew
W tym samym 2014 r. działkowcy z Woli Filipowskiej uzyskali jeszcze od starosty powiatowego wpis do rejestru gruntów. Wykreślono PZD jako władającego terenem, a wpisano - jako użytkownika - nowe stowarzyszenie.
Cisza trwała aż do lipca 2018 r., kiedy do krakowskiego sądu wpłynął pozew od PZD. Okazało się, że związek nie uznaje wyodrębnienia się stowarzyszenia działkowców, a tym samym nie uznaje prawa do przejęcia ogrodu. - To był dla nas szok - opowiada Leszek Sendrakowski, który od dwudziestu lat uprawiał w Woli działkę i pakował w nią wszystkie oszczędności, rezygnując z wakacyjnych wyjazdów. - Niczego nie chcieliśmy od PZD, poza tym, by dali nam spokój. Chcieliśmy po prostu odłączyć się od zbiurokratyzowanej struktury i przestać utrzymywać instytucję, z której istnienia nic dobrego dla nas nie wynikało. Przejęliśmy ogród ze zniszczoną, grożącą porażeniem instalacją elektryczną. Dziś wszystko jest naprawione, mamy uporządkowaną dzięki pomocy burmistrza Krzeszowic drogę dojazdową, oświetlone alejki, sprawną meliorację i naprawione ogrodzenie.
Stworzyli też pomieszczenie dla gospodarza ogrodu, organizują festyny dla dzieci, zbudowali miejsce zabaw dla dzieci, prowadzili nawet akcję charytatywną na rzecz jednego z członków. - Jesteśmy teraz prawdziwym rodzinnym ogrodem - mówi mężczyzna.
Zarząd okręgu małopolskiego PZD uważa inaczej.
Stoi na stanowisku, że skoro ustawa weszła w życie 19 stycznia 2014 roku, to nie może nim zarządzać stowarzyszenie, które zarejestrowano w sądzie cztery dni wcześniej. A więc w chwili, w której nie mogło mieć ono charakteru stowarzyszenia ogrodowego, a tylko takie - z mocy ustawy - może zarządzać działkami w Woli Filipowskiej.
Polski Związek Działkowców nie przyjmuje do wiadomości argumentu, że tak naprawdę do wydzielenia ogrodu w Woli Filipowskiej doszło dopiero 26 kwietnia 2014 r. i wtedy dopełniono obowiązków względem ustawy, uchwalając statut zgodny z nowymi przepisami.
Kto się kontaktował, a kto nie
O wyroku w tej skomplikowanej sprawie zdecyduje sąd.
Pozostaje pytanie, dlaczego PZD ze swym pozwem czekał aż tak długo?
Próbowaliśmy porozmawiać o tej sprawie z szefową oddziału Janiną Oramus, ale nie przybyła na umówione spotkanie.
Mogliśmy jedynie poznać opinię radcy prawnego związku, Bogusławy Krystyjan.
Według jej twierdzeń złożony po ponad czterech latach od secesji działkowców pozew był konsekwencją wcześniejszych, bezskutecznych i wielokrotnych prób nawiązania kontaktu ze stowarzyszeniem z Woli Filipowskiej. Były ponoć telefony, pisma. Zresztą, zdaniem radcy Krystyjan, nawet dziś jest możliwość zawarcia ugody i rozwiązania konfliktu w cywilizowany sposób.
- To nieprawda - mówi kategorycznie Leszek Sendrakowski. - Nie było ze strony PZD żadnych prób kontaktu. Otrzymaliśmy jedynie pismo o nieuznaniu naszego wyjścia z PZD oraz drugie, z żądaniem zapłaty 4,5 tys. zł zaległych rzekomo składek za 2014 rok. Tymczasem my uznaliśmy, że zapłacimy za członkostwo w PZD tylko do kwietnia 2014 r., kiedy to wystąpiliśmy oficjalnie ze struktur związku. Te dwa pisma to były wszystkie „próby” kontaktu ze strony PZD, nie było żadnych telefonów!
Próbowaliśmy ustalić fakty, prosząc w małopolskim PZD o kontakt z Ewą Błachut, która w 2014 roku była szefem lokalnych struktur związku.
Niestety, nie zgodziła się na rozmowę z nami.
„To było dawno i pani Błachut nie jest w stanie udzielić szczegółowych informacji” - usłyszeliśmy w PZD.
- Im chodzi wyłącznie o pieniądze - twierdzi Sendrakowski. - Jeśli będziemy zmuszeni zapłacić zaległe składki za ostatnich pięć lat, będzie tego ok. 35 tys. zł, a jeszcze dojdą koszty dla naszego prawnika. Skąd te pieniądze weźmiemy? Przecież tyle zainwestowaliśmy w nasz ogród. I jaką teraz, w obliczu procesu, mamy motywację, by inwestować dalej?
Leszek Sendrakowski wylicza: roczny budżet, obejmujący wszystkie inwestycje, fundusze dla księgowej i gospodarza ogrodu, zamyka się w około 80 tysiącach złotych.
Wszystko to są składki od działkowców.
Ze strony PZD, w całej 25-letniej historii ogrodu, jedynym wkładem finansowym (zdaniem Sendrakowskiego) było 3 tys. złotych dotacji do sieci wodociągowej. Jej całkowity koszt budowy wyniósł jednak aż 144 tys. zł.
Droga wolność
- Jeśli sąd ukaże nas za ewentualne omyłki formalne, wynikające z niepełnej wiedzy prawniczej i stanie w ten sposób po stronie monopolisty, będzie to przykry komentarz do naszej walki o możliwość decydowania o naszym demokratycznym prawie do swobodnego zrzeszania się - kończy Leszek Sendrakowski.