Dwóch braci jednego ojca. Felieton księdza Przemysława Szewczyka
Mam nadzieję, że nikt z Czytelników nie zna takich sytuacji z własnego doświadczenia, ale bywają rodziny, w których rodzeństwo jest tak skłócone, że ciężko im razem zasiąść do jednego stołu.
Za postawą każdej ze stron stoją oczywiście poważne racje, którymi są najczęściej głębokie krzywdy zadane przez rodzeństwo - co boli podwójnie - co rzeczywiście może skutkować tym, że jedynym rozwiązaniem jest po prostu unikanie kontaktu. Jest to rozwiązanie skuteczne do momentu, w którym mama zaprasza wszystkie swoje dzieci na wigilię czy inne rodzinne spotkanie.
Znam rodzinę, w której ciągnący się latami konflikt pomiędzy trojgiem rodzeństwa wymusił na rodzicach organizowanie trzech wigilii, godzina po godzinie: najpierw z najstarszym synem i jego rodziną, potem z córką i jej mężem, a na końcu pojawiał się najmłodszy syn. Trwało to kilka lat, aż wreszcie rodzice powiedzieli dość: Rozumiemy wasz konflikt, rozumiemy, że zdecydowaliście zerwać ze sobą kontakt, ale mamy prawo, żebyście uszanowali także fakt, że jesteśmy rodzicami całej waszej trójki. W tym roku będzie jedna wigilia: albo siadacie do stołu razem, albo zapomnijcie o świętowaniu z rodzicami.
Jedna z przypowieści Jezusa, którą rozważamy w połowie Wielkiego Postu, nazywana jest przypowieścią o synu marnotrawnym, choć naprawdę opowiada o Ojcu dwóch skłóconych synów. Jezus opowiedział ją, gdy Jego postawa wobec celników i grzeszników spotykała się z szemraniem faryzeuszów, którzy nie mogli zrozumieć, czemu nauczyciel Prawa siada do stołu z tymi, którzy Prawo łamią. To wtedy Pan mówi przypowieść zaczynającą się od słów: „Pewien ojciec miał dwóch synów…”
Jakże to aktualna przypowieść… Jeden z synów zwołał kolegów i zebrał wojsko, żeby uderzyć na drugiego. Drugi dzielnie stanął do obrony i wołał o pomoc swoich przyjaciół, którzy w taki czy inny sposób przyłączyli się do walki. Sprawa była na ustach wszystkich. Ludzie przyznawali rację jednemu lub drugiemu dyskutując zawzięcie, kibicując czy wręcz angażując się po jednej lub drugiej stronie. Mało kto widział dramat ojca.
Tegoroczny Wielki Post przeżywamy w czasie naznaczonym wojną tuż za naszą granicą i lękiem, że może się ona rozlać szerzej. Co więcej, jesteśmy w tym konflikcie stroną, bo nasz los jest ściśle związany z losem sąsiada. Jako chrześcijanie mamy prawo i obowiązek - każdy według własnej pozycji w społeczeństwie - uczestniczyć w tych wydarzeniach, gdyż chrześcijaństwo nie jest udawaniem, że rodzeństwo nie jest skłócone. Dobrze będzie, jeśli w tej sytuacji nie stracimy z oczu Ojca, który ma dwóch synów i marzy o tym, żeby razem usiedli do stołu. Jak to się może stać? Przypowieść Jezusa kończy się na wysiłkach ojca zmierzających do pojednania braci, ale nie zdradza jaki był ich finał. Chrześcijanie też nie wiedzą, czy dojdzie do pojednania rodzaju ludzkiego, ale ta niewiedza nie pozbawia nas nadziei.