Dwie małe dziewczynki oddały swoje włosy chorym na raka (zdjęcia)
- Dziewczynki są odważniejsze niż kobiety. One nie boją się ścięcia włosów - mówi Sylwia Rudnicka, fryzjerka, która pomogła 7-letniej Lence i 10-letniej Hani wziąć udział w szczytnej akcji przekazania włosów na rzecz kobiet po chemioterapii
Spojrzałam w lustro, gdy pani Sylwia ścięła pierwszy warkoczyk, potem na mamę i jakoś tak łzy mi same popłynęły. Nigdy wcześniej nie miałam takich krótkich włosów. Ale i tak kiedyś, jak odrosną zrobię to samo. Żeby jakaś dziewczynka, która nie ma ich w ogóle, mogła się ucieszyć. Bo mi i tak ich dużo zostało - zaczyna 7-letnia Lenka z Korycina.
Ścięła włosy przed komunią
Ona i jej sąsiadka, 10-letnia Hania, oddały zwoje włosy fundacji, która zrobi z nich peruki dla chorych na raka dzieci. To były przemyślane decyzje. Bo wiadomo, włosy u dziewczynek to najpiękniejsza ozdoba. A te u naszych bohaterek były bardzo długie. Lenka miała je aż do pośladków. Gęste i grube.
I choć szczytny cel przypieczętował decyzję o ich ścięciu, w salonie fryzjerskim Sylwii Rudnickiej nie obyło się bez łez. Ale, jak tłumaczy Lenka, ona płakała przez mamę. Ta z kolei ze śmiechem twierdzi, że przez córkę.
- Cieszyłam się, że moja córeczka zdecydowała się na ten krok, ale widząc jej smutną minę na fotelu fryzjerskim, choć byłam z niej bardzo dumna, nie mogłam się powstrzymać - śmieje się Kasia, mama Lenki.
W jej przypadku decyzja była o tyle trudna, że mała jest przed komunią. A małe panienki zwykle na pozbycie się włosów, zapuszczanych od urodzenia, decydują się właśnie po tej uroczystości. Bo wiadomo, długie, pokręcone na wałki, ozdobione wianuszkiem, zjawiskowo wyglądają na tle białej sukieneczki.
Mama Lenki jednak nie chciała czekać aż tak długo. Powód był prosty. Bardzo gęste i długie włosy córki, były niesamowicie trudne w utrzymaniu. Problem był nie tylko przy rozczesywaniu ale nawet zwykła wizyta na basenie rodziła kłopoty. Po prostu wysuszyć taką bujną czuprynę jest niezwykle trudno. Kasia zaczęła więc namawiać Lenkę na jej ścięcie.
Na początku mała niechętnie słuchała mamy. Wszystko zmieniło się w jednej chwili. Gdy ta opowiedziała jej o możliwości przekazania włosków chorym dzieciom. Lenka zdecydowała się natychmiast. Jej mama udała się do sąsiadki po poradę, jak to zrobić, by włosy trafiły tam, gdzie będą najbardziej potrzebne. Do inicjatywy przyłączyła się też Hania.
Peruki są bardzo drogie
Panie znalazły fundację, która je przyjmuje, to Rack’and’roll. Obecnie w Polsce peruki z naturalnych włosów są nierefundowane przez NFZ, a ich cena jest wyjątkowo wysoka. W odpowiedzi na tę sytuację ruszył program „Daj Włos!”. Umożliwia on każdemu, kto chce obciąć włosy, zrobić to w dobrym celu, czyli na peruki dla kobiet w trakcie chemioterapii. Fundacja angażuje do współpracy zakłady fryzjerskie, które ścinają włosy w odpowiedni sposób, a następnie przekazują je im.
Dalej wędrują do perukarni Rokoko, która robi doskonałe, wygodne i piękne peruki. Te są przekazywane za darmo kobietom io dziewczynkom, które przechodzą przez raka. Dzięki temu mogą wyglądać znacznie lepiej i mają więcej siły w drodze do zdrowia.
- Akurat w tym czasie byłam u Sylwii w salonie, powiedziałam o pomyśle, a ona zaprosiła dziewczynki do swojego salonu - opowiada Beata, mama Hani.
Od decyzji o ścięciu włosów do finalizacji pomysłu minęły dwa tygodnie. Sylwia Rudnicka, która „pozbawiła” je ich, mówi, że zawsze chętnie bierze udział w takich inicjatywach. I, że nie pierwszty raz ścinała włosy, które trafiły potem do fundacji przerabiającej je na peruki. Nie każdy może wziąć udział w takiej akcji.
- Każdy centymetr i gram włosa ma swoją wartość. Im dłuższe i jaśniejsze włosy tym wyższa cena. Ale waże jest też to, by nie były farbowane - mówi Sylwia.
Dziewczynki są odważniejsze
I dlatego podkreśla, że te dziecięce są najbardziej poszukiwane. Nieczęsto bowiem zdarza się, że włosy osoby dorosłej nie były poddawane koloryzacji. I, że mają minimum 25 cm. Bo tyle trzeba, aby zrobić perukę. Problem polega na tym, że starsze kobiety przychodząc do fryzjera, nawet jeśli mogą je oddać, nie robią tego.
- Zaznaczają zawsze, że mogę skrócić je o centymetr czy dwa. Dziewczynki są po prostu odważniejsze. One tak nie żałują swoich warkoczy jak ich starsze właścicielki - tłumaczy Sylwia.
Jak wygląda cały proces ścinania? Bardzo przyziemnie. Umyte, bez nakładania odżywek są suszone. A następnie plecione w warkocz lub dwa, jeśli są bardzo gęste. Warkoczyki związuje się dwoma gumeczkami i po prostu ścina. Jeżeli darczyńcy chcą je sami przekazać Fundacji, muszą je zapakować w papier i kopertę wysłać razem z oświadczeniem dostępnym na stronie fundacji na adres: ul. Wiśniowa 59 lok. 6, 02-520 Warszawa z dopiskiem: „Daj włos!”.
W momencie gdy Lenka i Hania oddawała włosy, w salonie fryzjerskim powstawał film o tej szczytnej akcji, którego dziewczynki zostały bohaterkami. Jego celem było nagłośnienie problemu braku włosów i zachęcenie innych do pójścia w ich ślady. Mimo że film ma już kilkanaście tysięcy odsłon, odzew po nim jest żaden.
Daj włos
- Z ubolewaniem muszę przyznać, że nikt po jego emisji nie zgłosił się do nas. A szkoda. Myślimy o tym, aby zorganizować akcję promocyjną w szkołach. Może wtedy odzew będzie większy - zastanawia się głośno fruzjerka.
Tymczasem Hania i Lenka za swoje poświęcenie otrzymały pamiątkowe dyplomy. Będą oprawione w ramki i zawisną na ścianach ich pokoi. Z dumą mi je pokazują. I niemal chórem zaznaczają, że jak tylko odrosną im włosy, znów je oddadzą. Co więcej, takie same deklaracje składają ich młodsze siostry, które również chcą zrobić coś dobrego dla innych.
Można sprzedać, ale po co?
Co ciekawe, włosy można też sprzedać i dostać za nie niemałą sumę. W sieci nie brakuje ogłoszeń, które proponując nawet kilkanście tysięcy złotych za dobrej jakości, długie warkocze. Choć, jak można przeczytać na forach, nikt tyle nie dostaje.
Ale reklama dźwignią handlu. Z komentarzy osób, które je sprzedały, wynika, że na włosach nigdy nie farbowanych, zdrowych i grubych, a przede wszystkim długich, można zarobić około dwóch tysięcy złotych. Za krótsze znacznie mniej. No i trzeba ściąć je na własny koszt.
I jak się okazuje, bywa, że już gotowe warkocze, przesłane do skupu, nie przechodzą kwalifikacji. Ale zwracane też nie są. Z relacji klientów takich skupów wynika, że argumentacja jest taka, że zostały źle ścięte albo są za krótkie albo zbyt zniszczone.
- Po co więc dawać komuś zarobić jak można komuś pomóc? - kończy retorycznie Sylwia.
Co prawda w naszym powiecie nie ma salonów współpracujących z Fundacją, ale są cztery takie w Białymstoku. Ale nie trzeba jechać aż tam. Wystarczy ściągnąć ze strony Fundacji instrukcję ścinania włosów i pokazać ją swojemu ulubionemu fryzjerowi.