Dublerzy wielkich tego świata, czyli sobowtóry polityków

Czytaj dalej
Fot. ALEXEY NIKOLSKY/AFP/East News
Dorota Kowalska

Dublerzy wielkich tego świata, czyli sobowtóry polityków

Dorota Kowalska

Putin, Prigożyn, Husejn, Churchill, dziesiątki innych polityków i osób publicznych miało i mają swoich dublerów. Podszywają się pod nich na spotkaniach, podczas wizyt państwowych, ważnych uroczystości. W historii znane są przypadki, tak przynajmniej przypuszczają niektórzy historycy, kiedy zastępowali ich na stałe.

Putin, czy jego sobowtór? Spekulacje trwają od wielu lat, od czasu rosyjskiej inwazji na Ukrainę jeszcze się nasiliły. Szef ukraińskiego wywiadu wojskowego generał Kyryło Budanow mówił niedawno, że nie jest pewien, czy przywódca Rosji wciąż żyje.

- Putina, którego wszyscy znali, ostatni raz widziano około 26 czerwca 2022 roku - stwierdził w rozmowie z Anżeliką Rudenko z Radia Swoboda.

- Więc albo nie żyje, albo jego stan zdrowia jest naprawdę zły? - zapytała Rudenko.

- Albo nie chce się pojawić. Powodów może być wiele - odpowiedział Budanow.

Przytoczył niedawne nagranie wideo, na którym widziano dyktatora patrzącego na zegarek na niewłaściwej ręce. Putin zerknął na lewy nadgarstek i wyglądał na zdumionego, gdy zdał sobie sprawę, że nic na nim nie ma. Watażka zawsze nosił zegarki na prawej ręce.

- Czy to prawdziwy Putin? - dopytywała Rudenko.

- Pozostawmy tę ocenę ludziom - zakończył generał.

Dziennikarka stwierdziła, że według niej to sobowtór Putina, Budanow był tego samego zdania.

Putin wpadł w paranoję, odkąd rozpoczął wojnę z Ukrainą. Kanał Telegramu General SVR twierdzi, że Putin stale wykorzystuje dublerów. Specjaliści już dawno zauważyli różnice między sobowtórami prezydenta Rosji. Mówią, że zmienia się guzek na płatku ucha, podobnie jak mały pieprzyk na jego twarzy. Jeden z Putinów ma zmarszczki proste na twarzy, drugi drobne i przerywane.

Były szpieg KGB, Siergiej Żyrnow, który studiował razem z Putinem, zwraca uwagę, że podczas wizyty Putina w fabryce helikopterów na Syberii, 21 lutego, ten machał rękami i wielokrotnie dotykał nosa, co nie jest jego cechą charakterystyczną.

Następnego dnia rosyjski przywódca pojawił się na prowojennym koncercie w Moskwie. To był zupełnie inny Putin.

- Z szerszą twarzą, jakby spuchł w ciągu 24 godzin - powiedział Żyrnow ukraińskiej telewizji. - Ma zupełnie inny kształt oczodołów, zupełnie inną głowę, zupełnie inne zmarszczki, inny głos - dodał Żyrnow, który przebywa na wygnaniu we Francji i był kolegą Putina w Instytucie Czerwonej Flagi KGB.

W Ułan-Ude Aviation Plant na Syberii mężczyzna podobny do prezydenta wykazał się nieostrożnością i dał upust emocjom niezwykłym dla Putina. Zdradziły go mimika twarzy i zbyt emocjonalne wymachiwanie rękami przez prawie pół godziny.

„Wcześniej u Putina nie obserwowano zadatków na dyrygenta, tymczasem jego sobowtór machał rękami tak bardzo, że można by pomyśleć, że próbuje udawać wachlarz” - pisano.

„Dubler” popełnił błąd, mówiąc dziennikarzom, że na wschód od Uralu mieszka 12 milionów Rosjan. W rzeczywistości liczba ta wynosi 25,5 miliona i prawdziwy Putin na pewno ją zna.

Z kolei w czwartek, 23 czerwca media rozpisywały się o tym, że prezydent Rosji był jednocześnie w trzech różnych miejscach. Tego dnia, pięć minut przed południem zaczęło się posiedzenie kremlowskiej Rady Bezpieczeństwa, której przewodniczył. Na żywo transmisję z posiedzenia prowadziła propagandowa agencja RIA Novosti. Ale 15 minut po rozpoczęciu spotkania Putin, który siedział za długim stołem, przynajmniej w telewizji, nagle pojawił się pod murami Kremla, składając kwiaty po pomnikiem nieznanego żołnierza. Kilkanaście minut później był pod Muzeum Zwycięstwa, na drugim krańcu Moskwy, potem spotkał się też z premierem Kataru Mohammedem al Thani, ale Rosjanie wciąż mogli oglądać, jak przewodniczy spotkaniu Rady Bezpieczeństwa.

Bloger „Generał SVR”, „Generał wywiadu”, taki ma pseudonim, twierdzi, że za cały bałagan odpowiada sam Putin, który notorycznie się spóźnia, dlatego był w trzech miejscach jednocześnie, to znaczy nie był, ale tak to wyglądało w telewizji. Szefowie stacji bali się bowiem przerwać transmisję.

„A prezydent miał spóźnić się, bo bardzo źle się czuł - twierdzi „Generał wywiadu”.

Tyle tylko że dla internautów, to kolejny dowód, że posiedzeniu przewodniczył dubler prezydenta Rosji.

„Sekretarz Rady Bezpieczeństwa, generał Nikołaj Patruszew i szef FSB Aleksandr Bortnikow, wiedząc, że prezydent będzie zamieniony przez sobowtóra, często odmawiają udziału w takim cyrku. Choć bywały precedensy, że byli obecni” - pisał „Generał wywiadu”.

Ale żeby było ciekawiej, swojego sobowtóra miał też mieć Jewgienij Prigożyn, były szef Grupy Wagnera, człowiek, który śmiał przeciwstawić się Putinowi, zorganizować bunt wagnerowców i planować marsz na rosyjską stolicę. Prigożyn, jak wszyscy wiemy, zginął w katastrofie samolotu, którym leciał. I chyba nikt nie miał wątpliwości, że była to sprawka Putina, który zdrad nigdy nie wybacza.

- Prigożyn żyje, ma się dobrze i jest wolny po tym, jak w katastrofie lotniczej zginął jego sobowtór - stwierdził tymczasem znany z krytyki Kremla politolog Walerij Sołowiej. To niejedyna sensacyjna teoria rosyjskiego analityka. Zdaniem Sołowieja, jeszcze w tym roku ma się okazać, że szef grupy Wagnera wcale nie zginął w katastrofie lotniczej, a w ukryciu planował zemstę na Władimirze Putinie.

Według politologa w obwodzie twerskim, gdzie rozbił się prywatny odrzutowiec wagnerowców, doszło do zamachu, a w katastrofie miał zginąć sobowtór zbrodniarza. Sołowiej oskarżył władze rosyjskie o kłamstwo w sprawie DNA Prigożyna, na podstawie którego zidentyfikowano szefa wagnerowców jako jedną z ofiar.

- Po pierwsze, samolot, którym miał lecieć Jewgienij Prigożyn, został zestrzelony przez rosyjski system obrony powietrznej - mówił rosyjski politolog, kwestionując tym samym stanowisko wywiadu USA, który podał, że maszyna została zniszczona w wyniku wybuchu na pokładzie. - Na pokładzie nie doszło do eksplozji. Został zestrzelony z zewnątrz. Samego Prigożyna nie było na pokładzie. Zamiast niego leciał jego sobowtór. Swoją drogą Władimir Putin doskonale o tym wie - twierdził.

Sołowiej zapowiedział, że niebawem ujawni kraj, do którego zbiegł Prigożyn i nie jest to żadne z państw afrykańskich. Według analityka, szef wagnerowców pokaże się światu do końca tego roku.

- Prigożyn ma dostęp do bitcoinów (elektroniczna waluta) o wartości 1,6 miliarda funtów - mówił politolog. - Tego funduszu użyje do kontrataku. To w zupełności wystarczy, żeby się zemścić. Jeśli chodzi o ambicję, energię i odwagę, ma ich pod dostatkiem - dodał.

Sołowiej od dawna twierdzi, że Putin jest poważnie chory i wykorzystuje sobowtóry, aby zamaskować swój stan.

Także rosyjska dziennikarka Masza Makarowa w rozmowie z TOK FM nie jest pewna, czy w maszynie, która rozbiła się w obwodzie twerskim, siedział Jewgienij Prigożyn. Według jej słów, były dwa samoloty, którymi latali członkowie Grupy Wagnera. Możliwe, że latały w parze, aby zmylić osoby, które planowałyby zamach. W takim wypadku nie wiadomo, na pokładzie którego znajdował się Prigożyn. Makarowa twierdzi, że od czasu nieudanego marszu na Moskwę, używał wielu sobowtórów.

- Nie jest więc wykluczone, że np. Prigożyn był na liście, ale samolotem leciał jego sobowtór. A Prigożyn znajduje się w Afryce próbując uciec od mordu, który na nim zaplanowano. W Rosji może zdarzyć się wszystko. Prigożyn to bardzo przebiegły człowiek - tłumaczyła dziennikarka.

Według ankiety przeprowadzonej przez kanał Brief na Telegramie, 38 proc. pytanych uważa, że Prigożyn wciąż żyje.

Niektórzy twierdzą, że sobowtóra ma mieć też prezydent Ukrainy - Wołodymyr Zełenski. I na nic zdały się tłumaczenia, że to żaden dubler, a Maksym Doniec, ochroniarz Zełenskiego, który towarzyszył mu od lat.

Wszystko zaczęło się od udostępnionych przez „Fakt” nagrań z wizyty prezydenta USA Joe Bidena w Kijowie. Widać na nim, jak Biden idzie korytarzem z prezydentem Ukrainy, a za nimi tajemniczy mężczyzna. Część z internautów wysnuła teorię, że to sobowtór Wołodymyra Zełenskiego. Obaj panowie są podobnie zbudowani, podobnie ubrani. Dziennikarz BBC Shayan Sardarizadeh szybko jednak rozwiązał zagadkę.

- Przypadkowo sobowtór Zełenskiego wygląda zupełnie inaczej i chodzi tuż za nim, publicznie i przed kamerami. Przypadkowo znany jest również jako osobisty ochroniarz Zełenskiego Maksym Doniec - zauważył Sardarizadeh.

Sobowtóry ludzi publicznych, polityków, czy władców to nic nowego.

Przez całe wieki szefowie policji, kontrwywiadu i ochrony osobistej monarchów używali sobowtórów władców, żeby przechytrzyć przeciwnika.

- Dla bezpieczeństwa taką praktykę do dzisiaj stosują szefowie czy władcy państw. Saddam Husajn miał drużynę klonów - mówił w Polskim Radiu Przemysław Słowiński, który razem z Teresą Kowalik napisał książkę „Sobowtóry”.

- Staraliśmy się zrobić nie tylko przekrój historyczny, od Nerona do Putina, ale również opowiedzieć o sobowtórach, które uzurpowały sobie prawa do tronu - wyjaśnił autor. - Co prawda takie historie nie były na porządku dziennym, ale korzystanie z sobowtórów było często stosowaną praktyką - dodał.

I tłumaczył, że głównym powodem, dla którego wykorzystywano naśladowcę, było bezpieczeństwo władcy czy dyktatora, obawiającego się o własne życie. Nie bez powodu, niektóre sobowtóry ginęły, tak stało się chociażby z sobowtórem Winstona Churchilla oraz „naśladowcami” Saddama Husajna.

Według niektórych, Husajn miał zresztą aż dwudziestu sobowtórów.

Jednym z nich był Mikhaelef, który odgrywał rolę prezydenckiego dublera w zasadzie od początku rządów Husajna. Wizytował w jego imieniu szpitale, szkoły, a także zakłady pracy. Raz wystąpił nawet w telewizji.

Mikhaelef Ramadan Abu Salih al-Kadhimi był skromnym nauczycielem w szkole w Karbali. Na swoje nieszczęście, był uderzająco podobny do Saddama Husajna. Pod koniec 1979 roku szwagier Ramadana pracujący w ratuszu w Bagdadzie doniósł mu, że Saddam, który usłyszał gdzieś o istnieniu osoby niemal identycznej, chce go poznać. Ramadan udał się na spotkanie i tam otrzymał propozycję, aby raz na jakiś czas zastępować Husajna podczas ważnych uroczystości. Nie miał wyjścia, musiał się zgodzić. Husajn znany był ze swojego okrucieństwa. Mikhaelef Ramadan Abu Salih al-Kadhimi razem z rodziną przeniósł się do Bagdadu, przez kolejnych 12 miesięcy uczył się jak naśladować Husajna, przeszedł nawet drobną operację plastyczną. Wizytował szkoły i zakłady pracy, przynajmniej na początku, ale z czasem zaczęto go wysyłać na front wojny iracko-irańskiej. Miał dodawać otuchy i podnosić morale irackich żołnierzy. Potwornie się bał. Wiedział, że na prawdziwego Husajna przygotowywane są zamachy, że jest władcą znienawidzonym. Po tym, jak jego żona i dzieci zostali zamordowani, Ramadan związał się z ruchem oporu, wreszcie zdecydował się uciec do Stanów Zjednoczonych. Po latach wydał nawet książkę „Pustynny dyktator. Wspomnienia sobowtóra Saddama Husajna”.

Z kolei Latif Jahja, młody, pochodzący z zamożnej bagdadzkiej rodziny mężczyzna, był przez 5 lat zmuszany do pełnienia funkcji sobowtóra Udajja Husajna - syna dyktatora.

Ale sobowtóry pojawiały się nie tylko ze względów bezpieczeństwa. Król Polski i Węgier - Władysław III Warneńczyk - miał zginąć w 1444 roku w bitwie z Turkami pod Warną. Jednak nigdy nie odnaleziono jego ciała i zbroi. Nie było też świadków jego śmierci.

- Do dzisiaj nie wiemy, co stało się ze zwłokami króla, co dało asumpt do podszywania się pod jego osobę. Głównie robili to Krzyżacy, którzy chcieli podważyć prawo do tronu Kazimierza Jagiellończyka - mówił w Polskim Radiu Przemysław Słowiński. Istnieje też portugalska legenda, według której Warneńczyk przeżył bitwę i przez 20 lat mieszkał na Maderze.

Często pojawiali się również złodzieje tożsamości. Były to sobowtóry, które pomimo zupełnego braku fizycznego podobieństwa były rozpoznawane jako osoby, pod które się podszywały. Jednym z takich przykładów jest historia angielskiego lorda, po którym ślad przepadł w trakcie rejsu.

- Dotyczy to także „matrioszek Stalina”, czyli ludzi, których najpierw Sowieci zabijali, a potem podmieniali na osoby żyjące, czyli na swoich agentów - wyjaśnia autor książki.

O „matrioszkach” pierwszy raz, to było w latach 90. ubiegłego wieku, wspomniał premier rządu PRL, Piotr Jaroszewicz w rozmowie z dziennikarzem Bohdanem Rolińskim. W każdym razie zasugerował, że Sowieci „podmieniali” polskich komunistów na wyszkolone, zależne od Moskwy sobowtóry.

Według słów Jaroszewicza, właśnie z powodu wiedzy o „matrioszkach” miał zginąć gen. Karol Świerczewski ps. Walter. Bohater, gwiazda sowieckiej propagandy miał być alkoholikiem. Zginął tuż po wojnie w Bieszczadach, w nie do końca jasnych okolicznościach. Jaroszewicz zasugerował, że Świerczewski został usunięty przez NKWD, w obawie, że opowie opinii publicznej o sprawie „matrioszek”. O sobowtórach miał mu powiedzieć generał NKWD Grigorij Żukow. Ponoć przy kieliszku zdradzał kulisty swojej pracy na „odcinku polskim”, wspominał też o kontaktach z polskimi „matrioszkami”.

Kto mógł być taką „matrioszką”? Chociażby Bolesław Bierut, który zaczynał w latach 20. od szkoleń w Moskwie. Potem pracował jako sowiecki szpieg w Bułgarii, Czechosłowacji oraz Austrii. Sześć lat po aresztowaniu w 1933 uciekł na terytorium polskie, które było zajęte przez Sowietów. Kiedy w 1943 roku wrócił do okupowanego kraju, wiele osób było zdania, że mocno się zmienił. To był właściwie zupełnie inny człowiek.

- Są silne poszlaki, by twierdzić, że zrzucony w 1943 roku do Polski Bierut nie był przedwojennym Bolesławem Bierutem, ale agentem sowieckim, dublerem Bieruta. Prawdziwy Bierut został zrzucony później i przez jakiś czas działali wspólnie, bo dubler był świetnie wyuczonym, idealnym sobowtórem oryginału - mówił historyk Paweł Wieczorkiewicz w wywiadzie dla „Dziennika”.

Generał Wojciech Jaruzelski, także miał mieć sobowtóra. W jego rodzinnych stronach krążyły opowieści, że stan wojenny wprowadzał radziecki agent, a nie znany tam wszystkim Wojciech.

- Ciekawe rzeczy opowiadał np. człowiek, który jako chłopak bawił się przed wojną z małym Wojtkiem. Twierdził, że Wojtek upadł raz na jakąś maszynę i strasznie poharatał sobie prawe przedramię. Potem miał tam widoczną bliznę. Tymczasem znany nam Jaruzelski takowej blizny nie miał. Oczywiście takie opowieści nie stanowią żadnego dowodu - mówił dr Lech Kowalski cytowany przez Focus.pl.

Skoro swoich dublerów, z różnych zresztą powodów, mieli politycy i osoby publiczne dekady, a nawet setki temu, czemu nie mieliby ich mieć i dzisiaj?
Współpraca: Kazimierz Sikorski

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.