Drogo, drożej, najdrożej. Ceny pokazały, na co nas stać
Polska w czołówce europejskich krajów w zawodach pod hasłem: kto wyda więcej? Ceny niektórych produktów i usług rosną u nas najszybciej w Europie, np. Opłaty bankowe. Co ciekawe, najszybciej rosną u nas też ceny dwóch skrajnie różnych dóbr: opłaty introligatorskie i ceny e-booków. Ale lista podwyżek jest dłuższa. Skąd się biorą? Czy wyhamują? I które mogą cieszyć?
Od co najmniej kilku miesięcy przyzwyczajamy się do rosnących cen, galopująca inflacja…
- Powiedziałbym tak: inflacja rośnie, ale nie galopuje. Spójrzmy na wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych z pierwszego kwartału 2021 roku: inflacja wyniosła 2,1 proc., a więc w pobliżu środka przedziału celu inflacyjnego Narodowego Banku Polski - uspokaja emocje dr Maciej Ryczkowski, ekonomista z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - W kwietniu i maju zaobserwowaliśmy wzrost inflacji, przekroczyła górną granicę celu inflacyjnego i wynosiła powyżej 4 proc. Ten poziom utrzymujący się w krótkim okresie dla konsumentów i dla gospodarki jest nieszkodliwy. Można powiedzieć, że optymalna wysokość inflacji to taki stan, kiedy inflacja jest na tyle niska, że nie wpływa na decyzje konsumentów oraz przedsiębiorstw w podejmowaniu codziennych decyzji. Wydaje się, że inflacja na swoim obecnym poziomie nie zniekształca w stopniu istotnie większym konsumenckich wyborów Polaków niż inflacja na przykład dwa punkty procentowe niższa.
Fryzjer podnosi ceny, bo skasowali go za paliwo
Od przyczyn wielu podwyżek nie uciekniemy, bo ceny determinowane są przez całą gamę czynników - z tego sporo jest niezależnych od nas. - Ceny dóbr i usług to między innymi pokłosie politycznych decyzji, np. tej o wprowadzaniu nowych podatków i opłat (np. podatek cukrowy, opłata od tzw. „małpek”, podatek handlowy), uregulowań prawnych (także na europejskim poziomie), ale także cen ropy, sytuacji gospodarczej na świecie, kosztów pracy w innych państwach - wylicza dr Maciej Ryczkowski.
- Ograniczenia w gospodarce wynikające z pandemii wywołały dające się przewidzieć procesy ekonomiczne. Wystąpiły mechanizmy wywołujące impuls inflacyjny: po luzowaniu obostrzeń wzrósł popyt na dobra i usługi, zakupy których odraczaliśmy z uwagi na lockdown. Cały czas na rynku mamy też do czynienia z tanim pieniądzem z kredytów. Do tego doliczyć trzeba rosnące transfery socjalne, jakie widzieliśmy przed 2020 rokiem. Wszystko to powoduje duży wzrost inflacji - mówi prof. Mirosław Geise, ekonomista z UKW w Bydgoszczy.
Jedne podwyżki generują kolejne, dlatego nie ma co spodziewać się na przykład tańszych usług fryzjerskich czy tańszych bułek, jeśli ceny paliwa i prądu będą rosły.
Jest drożej, bo się rozwijamy
Ale jest i optymistyczne wyjaśnienie podwyżek. - Wychodzimy jako kraj ze spowolnienia gospodarczego wywołanego pandemią. Z projekcji NBP (oraz prognoz między innymi Komisji Europejskiej) wynika, że osiągniemy w tym roku stosunkowo wysoki wzrost gospodarczy – nawet powyżej 4 proc. Kiedy gospodarka się rozwija, ludzie mają pracę, chętnie kupują różne dobra, korzystają z usług, nie tylko tych pierwszej potrzeby, na rynku obserwuje się presję popytową, a w takiej sytuacji ceny mają prawo wzrosnąć - tłumaczy dr Maciej Ryczkowski.
Jak oszczędzać, by nie stracić?
Wysoka inflacja może jednak zagrażać tym, którzy swój majątek, nierzadko skromne oszczędności życia, trzymają w gotówce, na bankowych lokatach, kontach oszczędnościowych. - Nie dość, że oprocentowanie takich lokat jest minimalne, to po roku może się okazać, że realna wartość tych oszczędności spadła o 5 procent, a po 2-3 latach – o 10 proc. - zauważa dr Maciej Ryczkowski.
Podwyżki mogą być też mobilizujące: – Pracownicy wysoce pożądani na rynku pracy o unikalnych kwalifikacjach i znający swoją wartość dla pracodawcy będą potrafili wywalczyć indeksacje swoich wynagrodzeń - mówi dr Maciej Ryczkowski. - Wyższa inflacja zachęci uczestników rynku do inwestowania zgromadzonych oszczędności – jako sposób ochrony kapitału. A to napędzi gospodarkę. Część tych środków finansowych trafi na rynek mieszkaniowy, co z kolei wpłynie na ich - i tak rosnące - ceny. Inwestycja w nieruchomości wydaje się pewna, pod warunkiem, że wybierzemy ją zgodnie z zasadą trzech L: lokalizacja, lokalizacja i jeszcze raz lokalizacja. Dla młodych ludzi, młodych rodzin, które wiedzą, że nie jest łatwo nabyć mieszkanie przeciętnie zarabiającym Polakom, to nie jest dobra wiadomość. Stwarza też potencjalne ryzyko – powstanie bańki spekulacyjnej nie tylko na rynku nieruchomości, ale także np. akcji. W warunkach inflacji, alternatywnymi formami utrzymania majątku są oprócz nieruchomości, ziemi i akcji: np. otwarte fundusze inwestycyjne notowane na giełdzie odwzorowujące indeksy (np. WIG20), ceny złota, pszenicy i innych towarów, kontrakty terminowe (ryzykowne), waluty (powiedzmy relatywnie bezpieczne), fizyczne złoto lub inne metale (lub jak wspomniałem ETFy na te metale), obligacje korporacyjne (mniej pewne) czy rządowe (relatywnie bardzo bezpieczne, ale dające jedynie minimalną stopę zwrotu), fundusze inwestycyjne, czy kryptowaluty (choć ten ostatni wariant wydaje się póki co bardziej spekulacyjny niż inwestycyjny). Wybór zależy od skali oszczędności i stopnia ryzyka, jakie jest się gotowym podjąć.
Każdy kraj ma swój pandemiczny kryzys
Czy podwyżki wyhamują? - Jesteśmy w momencie podnoszenia się z kryzysu wywołanego pandemią, choć być może jeszcze jego skutków nie dostrzegamy jak w przypadku kryzysu z 2008 roku (a jego efekty ciągle są zauważalne). W czasie pandemii i związanych z nią ograniczeń w gospodarce upadło wiele firm, tych, których nie wlicza się do oficjalnych statystyk – małych, które zatrudniają do 9 osób. Tylko że to właśnie mikroprzedsiębiorstwa stanowią w Polsce większość, ok. 96 proc. firm. Za wypracowanie PKB odpowiadają głównie te największe, ale samozatrudnionych jest w Polsce 3 miliony osób. W czasie największych obostrzeń zastygła podaż, ale pierwotne czynniki wzrostu cen wcale nie są wyłączenie ekonomiczne. Mam na myśli regulacje administracyjne, politykę pieniężną państwa. A ta jest aktualnie w Polsce skierowana w stronę rządu, nie w stronę społeczeństwa. Rosnąca inflacja dewaluuje dług publiczny i ogromny deficyt budżetowy. Wyższe ceny to wyższe wpływy choćby z podatku vat. Bez nich bardzo trudno byłoby łatać dziurę budżetową - mówi prof. Mirosław Geise.
W pandemii mieliśmy też do czynienia z zerwanymi łańcuchami dostaw, np. z Chin, m.in., dlatego nie ma dziś gwarancji powrotu do produkcji dóbr na takim poziomie jaki notowaliśmy w 2020 roku.
- Ciągle też pracodawcy borykają się z brakami kadrowymi, a to wymusza wzrost płac. Na podwyżki wpływa też regulowana cena energii, a ten problem bierze się, m.in., z braku reform energetycznych od 20 lat. Ogólnie rzecz ujmując mamy w Polsce najwyższy (zaraz za nami są Węgry) wzrost cen dóbr i usług konsumenckich w Europie. Każdy ma prawo nie tylko pracować i zarabiać – każdy ma prawo do godziwego dochodu do dyspozycji. A dziś inflacja zabiera nam coraz więcej - mówi prof. Mirosław Geise.
Wsłuchaj się w instynkt ekonomiczny
Odpowiedzią na wyższe ceny, zdaniem ekonomistów, nie powinno być zasilanie portfeli obywateli świadczeniami socjalnymi.
Rada Polityki Pieniężnej powinna podejmować decyzje, które godzą interesy społeczeństwa i rządu. Każde społeczeństwo i władza, która je reprezentuje ma instynkt ekonomiczny, wierzę, że i w naszym dojdzie on do głosu.
- Zwiększając transfery socjalne, bawiąc się w wyższe stawki płacy minimalnej państwo nie pomaga gospodarce się rozwijać - mówi prof. Mirosław Geise. - Raczej: usztywnia rynek pracy. Tymczasem celem powinno być właśnie dążenie do wzrostu zatrudnienia. Te transfery to iluzoryczne pieniądze, które jako społeczeństwo będziemy musieli do budżetu państwa oddać. Obietnica odbudowania klasy średniej w 2-3 lata jest ułudą. Tak, są kraje, którym się to udało: Japonia, Korea Południowa. Ale osiągnęły to nie transferami socjalnymi, a ciężką pracą (pracą głównie mężczyzn, bo taki funkcjonował wtedy w tych kulturach podział ról społecznych). Trzeba pamiętać o kosztach, jakie ponieśli: pracownicy poświęcali zdrowie, kontakty z rodziną. Transfery świadczeń socjalnych powinny być ograniczone (nie wstrzymane, bo wskazane są ewolucyjne działania zmierzające do przywrócenia porządku ekonomicznego w Polsce. Rada Polityki Pieniężnej powinna podejmować decyzje, które godzą interesy społeczeństwa i rządu. Każde społeczeństwo i władza, która je reprezentuje ma instynkt ekonomiczny, wierzę, że i w naszym dojdzie on do głosu.
Płacimy więcej, bo się starzejemy
Ludzie starsi to grupa wyborców, która chętnie odda swój głos na takich polityków, którzy będą obiecywali wyższe świadczenia dla seniorów. A skoro osób młodych, pracujących jest coraz mniej, może to prowadzić do wyższych podatków, które z kolei wysoce pożądani na rynku pracy pracownicy będą potrafili zniwelować, żądając wyższych wynagrodzeń.
Ekonomiści tacy jak np. Charles Goodhart i Manoy Pradhan zwracają szczególną uwagę na jeszcze jedną przyczynę z długiej listy powodów rosnącej inflacji na całym świecie. To fakt starzenia się społeczeństw.
- Mówiąc w uproszczeniu: argumentują oni, że ludzie starsi to grupa wyborców, która chętnie odda swój głos na takich polityków, którzy będą obiecywali wyższe świadczenia dla seniorów. A skoro osób młodych, pracujących jest coraz mniej, może to prowadzić do wyższych podatków, które z kolei wysoce pożądani na rynku pracy pracownicy będą potrafili zniwelować, żądając wyższych wynagrodzeń - wyjaśnia dr Maciej Ryczkowski. - Ostrzegają, że świat z niską inflacją być może dobiega końca. Czy tak faktycznie będzie? To zależy od wielu czynników (np. pandemii), działań rządów i banków centralnych (wliczając tzw. luzowanie ilościowe). Sam nie jestem aż tak pesymistyczny w kwestii nieuchronności wysokiej inflacji w długim terminie.