Dramaty millenialsa: Droga wolna
Media społecznościowe zalała fala poparcia dla protestujących nauczycieli. Ludzie ozdabiają swoje zdjęcia strajkowym logo i publikują krótkie historyjki o tym, co zawdzięczają pedagogom, dziękują za inspirację, wsparcie oraz wskazanie życiowej drogi. Powtarzane przez lata słowa, że „pani jest głupia”, a nauczyciel to zawód, w którym panuje dobór negatywny, rozwiały się jak sen złoty.
Ja niestety nie mogę dołożyć swojego puzzla do tej układanki. Miałam pecha do nauczycieli. Znakomita większość z nich nie miała predyspozycji do wykonywania tego zawodu, część dzieci potrafili zmusić do nauki strachem, pozostałe po prostu przepychali z klasy do klasy. Mój pech nie zmienia jednak faktu, że ktoś - czy to w kuratorium, czy w gabinecie dyrektora uznał, że mają oni wystarczającą wiedzę i kompetencje, żeby wykonywać swój zawód. A jeśli tak uznał, powinien zaoferować im pensję, która wystarcza na normalne życie.
Normalne, czyli takie, w którym można opłacić mieszkanie, kupić jedzenie, ubranie, lekarstwa, korzystać z kultury i przynajmniej raz do roku pojechać na wakacje. Dwa tysiące z hakiem, czyli to, co widnieje na nauczycielskich paskach z wypłat, to nie jest kwota wystarczająca na normalność. Budżet trzeba więc łatać pieniędzmi dosypanymi przez męża, żonę czy rodziców. Brzmi znajomo? Dla części z Państwa pewnie tak. Tak samo łatają swoje budżety muzealni kuratorzy, bibliotekarze, copywriterzy, pracownicy fundacji i wydawnictw, te miliony osób pracujących w tzw. humanistycznych zawodach.
Cała Polska humanistyka kręci się dlatego, że jej pracowników (ekonomicznie czy ideologicznie) stać na to, żeby pracowali za półdarmo. I cieszę się, że w końcu znalazła się grupa na tyle liczna i zdeterminowana, żeby powiedzieć: dłużej tak nie będziemy.
Zwłaszcza, że te wszystkie oferty kursów programowania w pół roku, korpopracy dla znających więcej niż jeden język albo franczyz takich i owakich są na wyciągnięcie ręki. I można by powiedzieć „droga wolna”. Pytanie tylko, czy naprawdę możemy bez żalu wymienić twórców wystaw, pracowników szkół, fundacji i wydawnictw na programistów czy specjalistów do spraw obsługi klienta? W ekonomicznych słupkach pewnie będzie wyglądało to lepiej, ale w realnym życiu? Raczej nie do końca.
Kibicuję więc nauczycielom z całego serduszka, bo czuję, że walczą nie tylko we własnej sprawie.