Dr Rafał Maszewski: Częściej będą nam doskwierać susze niż powodzie
Europa środkowa i Polska należą do takich obszarów, gdzie postęp wzrostu temperatury jest stosunkowo duży. Mocno się ocieplamy. Tego lata mieliśmy w wielu regionach nawet 4-7 nocy tropikalnych, kiedy temperatura w tej części doby utrzymywała się na poziomie powyżej 20 stopni. To, obok upalnych dni, wyraźnie nasilone zjawisko w tym roku – mówi dr Rafał Maszewski, klimatolog.
Tegoroczna susza w Polsce to zjawisko wpisujące się w zmiany klimatu, czy spowodowana jest zupełnie innymi czynnikami?
Przyczyn tegorocznej suszy jest wiele, to złożony proces. To nie tylko mniejsza ilość opadów, które były też inaczej rozłożone, ale jest to czynnik powtarzalny – w ostatnich latach dominują okresy posuszne. Dodatkowo mamy wysoką temperaturę, która zwiększa parowanie wody z roślin, z gleby. Opady również są nierównomiernie rozłożone w czasie i coraz częściej są one gwałtowne, pochodzenia burzowego. To znaczy, że w krótkim czasie spada bardzo dużo wody, w większości spływa ona do rowów, rzek, do kanalizacji. Niedużo tej wody się zatrzymuje, niewiele jej chłonie gleba. Czyli uzupełnianie wód gruntowych również jest ograniczone przez tego rodzaju gwałtowne opady. Ale to, rzec można, już normalne zjawisko i przewidywalne w ocieplającym się klimacie. W Polsce również opady będą coraz silniejsze, lokalne, gwałtowne. Już obserwuje się, że coraz mniej dni z opadami słabymi i umiarkowanymi.
Pamiętam wakacje z dzieciństwa, że kiedy niebo zaciągnęło się chmurami, to mogło padać tygodniami równomiernym, spokojnym deszczem.
Dzisiaj coraz mniej mamy opadów ciągłych, o co najwyżej umiarkowanej intensywności, na rzecz właśnie tych gwałtownych, intensywnych. To już jest fakt, który szczególnie potwierdził się tego lata. Gwałtowne opady są niekorzystne pod tym względem, że ziemia jest sucha, a woda po takim opadzie spływa i niewiele jej jest gromadzone w zlewni – istnieje wówczas możliwość wystąpienia tzw. powodzi błyskawicznych. Dodatkowo upały; na przeważającym obszarze Polski mieliśmy powyżej normy liczbę dni upalnych, z temperaturą powyżej 30 stopni. Tych dni było zdecydowanie więcej, niż mówi to wieloletnia norma, nawet z okresu ostatnich 30 lat. Zatem te normy zostały na wielu stacjach meteorologicznych przekroczone. W Toruniu na przykład mieliśmy w tym roku 25 dni upalnych, a norma mówi o 10-11 takich dniach. Lat temu 40 czy 50 takich dni było średnio 5-6. Wracając do suszy – oprócz wysokiej temperatury, dużego parowania, gwałtownych opadów czy dużych przerw w opadach, wpływają na nią też bezśnieżne zimy. Nie mamy takiej pokrywy śnieżnej, która by się na początku marca topiła, powodowała nawet roztopowe wezbrania na rzekach. Tego zjawiska nie obserwujemy już od dłuższego czasu i już na wiosnę coraz częściej zaczynają dominować niskie stany rzek.
Czy to wszystko jasno pokazuje zmiany klimatyczne i nie ma od tego odwrotu?
Obserwujemy wzrost temperatury globalnej. Europa środkowa i Polska należą do takich obszarów, gdzie postęp wzrostu temperatury jest stosunkowo duży. Mocno się ocieplamy. Jeszcze mocniej ociepla się Arktyka, ale Europa należy do „liderów”, jeśli chodzi o ocieplenie klimatu. U nas temperatura podnosi się szybko, bo nie na całym świecie podnosi się ona jednakowo. Są miejsca, które ocieplają się słabiej, są takie, które w ogóle się nie ocieplają, a są i takie, które ocieplają się dużo mocniej – tych ostatnich jest oczywiście znacznie więcej. Obserwujemy też zmiany cyrkulacji czy to oceanicznej, czy też atmosferycznej. W Europie zauważa się stopniowe wzmacnianie się wyżów znad północnej Afryki – wyżu azorskiego, który bardziej rozbudowuje się w stronę Europy, spycha niże na północ kontynentu, nad Arktykę – to obserwowaliśmy właśnie tego lata, że wyż blokował wilgotne masy powietrza znad Atlantyku, obejmował Europę południową, zachodnią, przyczyniając się do suszy. Z moich badań wynika, że wyżów atmosferycznych mamy coraz więcej, one zaczynają przeważać, a to oznacza oczywiście mniejsze opady, a latem wyższe temperatury. Przesuwa się więc strefa wysokiego ciśnienia, tzn. pasa wyżów podzwrotnikowych znad północnej Afryki stopniowo na północ. Być może nie są to wielkie przesunięcia, ale one się wzmacniają i co jakiś czas widzimy to coraz wyraźniej – tak, jak tego lata w wielu krajach Europy zachodniej, południowej i częściowo środkowej. Dodatkowo latem słabnie u nas cyrkulacja z sektora północnego, rzadziej napływa to chłodniejsze powietrze z północy, więc cyrkulacja zmienia się, preferując częstsze napływy gorących mas powietrza.
Coraz częściej spotykam się z opiniami, że w Polsce ostatnio zrobił się klimat jak we Włoszech.
Trochę nam jeszcze do włoskiego klimatu brakuje, ale z pewnością stopniowo przechodzimy w klimat, jaki jest na Węgrzech. Ale nie jest tak, że co roku mamy podobnie; tego rodzaju silne symptomy na przestrzeni 10 lat pojawiają się 3-4 razy. Pewnie w przyszłości upalne lato, które kiedyś występowało raz na 10-15 lat, stanie się w końcu naszą codziennością. Ale będzie się to stopniowo zmieniać, nie będzie to zmiana gwałtowna, niemniej, w tym kierunku idziemy. W badaniach było już podnoszone, że strefy klimatyczne przesuwają się z południa na północ, czyli to, co my w Polsce mieliśmy kilkadziesiąt lat temu przesunęło się na północ, a my dostaliśmy klimat podobny do Węgier, z lata 80-tych. Nie jest to dla nas korzystne z tego powodu, że deficyt wody będzie się nasilał, a tej wody przecież już dużo nie mamy. Jeśli temperatura będzie wyższa, opady bardziej ulewne, burzowe, krótkotrwałe, długie przerwy w opadach, plus bezśnieżne zimy, znajdziemy się w niekorzystnej sytuacji.
Powinniśmy więc bić na alarm, zbierać wodę, budować zbiorniki retencyjne?
Trzeba to załatwiać kompleksowo, oczywiście potrzebna jest retencja wody w miastach, aby ta woda tak szybko nie uciekała do kanalizacji przy gwałtownych opadach, jednocześnie zmniejszając ryzyko podtopień. Ważne, aby przetrzymywać wodę, kiedy ona spada w dużych ilościach, bo nawet przy suszy mieliśmy w tym roku podtopienia i zalania. To jak w soczewce pokazuje, że mimo suszy będą krótkotrwałe, szybkie, gwałtowne powodzie błyskawiczne w miastach i w obszarach górskich oraz podgórskich. Powinniśmy się skupiać na tym, że to, co spadnie, w jak największej części trzeba zachować; należy gromadzić wodę, żeby ją później wykorzystać w dłuższych okresach bezopadowych.
Czy w tym roku – zimą, wiosną, latem – mieliśmy do czynienia w Polsce z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi, które powtarzają się właśnie przy zmianach klimatycznych?
Zimą mieliśmy gwałtowne burze, trąby powietrzne. Burza u nas zimą jest możliwa i nie jest to nowość, ale skala tego zjawiska, gwałtowność, ilość wyładowań, trąby powietrzne na pewno ostatniej zimy zaskoczyły również naukowców. Nie jest to zjawisko codzienne. Podobnie latem, jeśli chodzi o dni upalne, o czym już mówiłem – tych dni upalnych w tym roku było bardzo dużo, zdecydowanie powyżej normy. No i pojawiły się noce tropikalne, które same w sobie też u nas nie są nowością, ale kiedyś tych nocy tropikalnych było bardzo mało, występowały co kilka sezonów letnich. Tego lata mieliśmy w wielu regionach nawet 4-7 nocy tropikalnych, kiedy temperatura w tej części doby utrzymywała się na poziomie powyżej 20 stopni. To, obok upalnych dni, wyraźnie nasilone zjawisko w tym roku. No i intensywność opadów – lokalnie sumy tych opadów były bardzo duże, co też jest przejawem tej gwałtowności.
Noce tropikalne występowały u nas w całym kraju czy w konkretnych miejscach?
Najwięcej ich zdarzyło się na zachodzie i w centrum Polski, i to głównie w większych miastach, bo są one nasilane przez miejskie wyspy ciepła. Czyli w dzień miasto się nagrzewa, wolno oddaje ciepło nocą, ale dzieje się tak przy sprzyjających warunkach, kiedy powietrze jest gorące i przeważa słoneczna pogoda. Stąd tropikalnych nocy było całkiem sporo – w Toruniu bodajże 4, co też oznacza przekroczenie normy. Rekordów w temperaturze maksymalnej nie biliśmy, ale gwałtowność pogody można było zaobserwować w tym, że po upale następowało silne ochłodzenie; to było przejście z ponad 30 stopni na np. 17 stopni. Może to też nie jest zjawisko nowe, bo klimat u nas jest taki, że naprzemiennie zdarza się napływ powietrza upalnego, potem adwekcja chłodniejszego, dzięki często przemieszczającym się frontom atmosferycznym – wszystko to było i jest, ale te zjawiska w tym roku przyjęły bardziej intensywną, gwałtowniejszą formę. Ta gwałtowność się zwiększa.
Niepokojące wieści docierają ze świata, jeśli chodzi o pogodę. W Pakistanie jedna trzecia terytorium kraju znalazła się pod wodą, ludzie są ewakuowani z powodzi. Tajfun, który miał uderzyć w Tajwan, skręcił na Japonię i Koreę Południową. To również znamiona zmian klimatycznych?
Gwałtowne opady i powodzie mają sporą cząstkę tych zmian. Tak jak w Polsce przewiduje się, że częściej będą nam doskwierać susze, niż powodzie, które mogą też się zdarzyć, tak trzeba mieć świadomość że rosnąca temperatura na świecie powoduje większe parowanie wody z powierzchni planety. Dodatkowo wyższa temperatura powietrza powoduje to, że w tym powietrzu może się zgromadzić więcej pary wodnej, co z kolei oznacza, że gdzieś ta woda się skropli i spadnie. I może jej spaść dużo więcej , niż normalnie. Trzeba mieć świadomość, ze na tym polega to ryzyko – wyższa temperatura to większe parowanie, a to oznacza, że więcej pary wodnej mieści się w atmosferze i gdzieś ona musi spaść. Czytałem opinie, że rzeki w Europie prawie wyschły, ta woda wyparowała i zastanawiano się, gdzie ona jest. No, właśnie spada na przykład w takie miejsca, jak Pakistan, czy Indie, choć przecież tam pora monsunowa to normalne zjawisko, ale trzeba spojrzeć na skalę i siłę tego zjawiska. Oprócz tego występują takie zjawiska oceaniczno-pogodowe jak El Niño i La Niña, z których ta ostatnia w ostatnim czasie dość długo się utrzymuje. La Niña to anomalia, która oznacza dużo chłodniejszą wodę w równikowej strefie Pacyfiku, zwłaszcza przy wybrzeżach Ameryki Południowej. Taka anomalia wpływa na wiele regionów na świecie. Podobnie El Niño – ono może powodować zwiększone powodzie. Nie udowodniono znaczącego istotnego statystycznie wpływu El Niño i La Niña na klimat Europy, ale jeśli spojrzymy na pogodę globalnie, trzeba mieć świadomość, że takie zjawisko (La Niña) teraz się utrzymuje i wpływa na pogodę w wielu regionach świata niezależnie od globalnego ocieplenia, które może jednak nasilać skutki tego zjawiska.
Czytałam, że zjawisko El Niño miało wystąpić Europie w 2020 roku i z tego powodu w 2021 roku miało podnieść globalną temperaturę. Czym to zjawisko jst i czy te prognozy faktycznie się sprawdziły?
Jest to cykliczne zjawisko, znane od tysięcy lat, również przez ludy, które żyły w Ameryce Południowej, zmagali się z nim mieszkańcy jeszcze przed odkryciem Ameryki. El Niño generalnie powoduje, że wody Pacyfiku, równikowe są dużo cieplejsze niż normalnie i dodatkowo przyczynia się do wzrostu globalnej temperatury. La Niña z ostatnich lat wpływa trochę ochładzająco na klimat na Ziemi, a mimo wszystko obserwujemy dużo rekordów temperatury na plus, dużo silnych fal upałów, można się więc zastanawiać, co będzie, jak przyjdzie El Niño i wody w strefie równikowej będą dużo cieplejsze. Badania w tym zakresie wciąż trwają, ale w Polsce nie odkryto sprzężeń, które by potwierdzały, że to zjawisko w istotnym stopniu wpływa u nas na pogodę.
Co więc kształtuje pogodę w Polsce? Jakie prądy, jakie fronty?
Polska jest położona w strefie klimatu umiarkowanego ciepłego przejściowego między klimatem kontynentalnym ze wschodu, a klimatem morskim z zachodu Europy, czyli między Atlantykiem, a potężnym euroazjatyckim kontynentem. Na pogodę w ciągu lata wpływa stały wyż azorski, o którym wspominałem, ale też niże znad Atlantyku. Zimą na pogodę wpływa Atlantyk i jego aktywność, czyli często potężne niże nasuwające się nad Europę znad tego akwenu. Znaczenie też ma wyż nad Rosją i to, czy zablokuje te niże znad Atlantyku – jeśli go nie będzie to zima może być ciepła i wilgotna. W okresie zimowym mamy swoje zjawisko – oscylacja północnoatlantycka, definiowana jako różnica ciśnienia atmosferycznego pomiędzy wyżem Azorskim, a niżem Islandzkim; czasami ta różnica jest większa, czasami mniejsza i od tego zależy, jaka zima u nas występuje. Ogólnie mówiąc w Polsce o pogodzie decyduje cyrkulacja atmosferyczna, szczególnie w chłodnej porze roku ma ona decydujące znaczenie. W zależności od tego, skąd napłynie do nas powietrze, takie a nie inne mamy temperatury. Jesteśmy w takim położeniu, ze docierają do nas wszystkie masy powietrza prócz równikowej i to jest kluczowe – mamy dużą dynamikę pogodową w Polsce, dużo frontów atmosferycznych, często przemieszczające się niże, okresami zastępowane wyżami, co przyczynia się do znacznych zmian w temperaturze, w krótkim okresie czasu. Na pewno klimat mamy ciekawy, a przy ociepleniu klimatu ten dynamizm może się zwiększyć. W ogóle „kuchnią” pogody dla Europy oprócz Oceanu Atlantyckiego jest Arktyka, która jest bardzo wrażliwa na zmiany klimatu; ostatnie lata były bardzo kiepskie jeśli chodzi kondycję pokrywy lodowej, ale w tym roku sytuacja uległa poprawie i lodu mamy całkiem sporo, przynajmniej jeśli chodzi o ostatnie kilkanaście lat.
Skąd się biorą tego rodzaju kataklizmy jak susza w Monterrey w Meksyku, oberwanie części lodowca we włoskim masywie Marmolada? Powoduje to działalność człowieka? Płacimy za grzechy, które popełniliśmy na naturze?
W tym roku sporo lodowców ubyło również w Alpach, bo była wysoka temperatura i to jest tego pokłosie; lód się topi, stabilność lodowców zmniejsza się. Podobnie z falami upałów w tym roku, 40 stopni było w Anglii, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. Prognozowano, że taka temperatura nadejdzie za 20-30 lat, a to nastąpiło już teraz. Jedno zjawisko pogodowe będzie bardziej wzmocnione przez globalne ocieplenie, inne będzie mniej na to podatne. Trzeba to oczywiście badać, bo nie można mówić, że każda burza, powódź czy susza to wynik globalnego ocieplenia, bo byłoby to nadużycie. Ale wiele z tych zjawisk, po badaniach, pokazuje, że byłyby słabsze o np. 20-30 procent, gdyby nie globalne ocieplenie – susza trwałaby krócej, burza byłaby słabsza, a fala upałów nie byłaby tak silna i długotrwała, gdyby nie globalne ocieplenie. Niektóre z tych zjawisk więc nasilają się, ale nie jest też tak, że bez globalnego ocieplenia tych zjawisk by nie było. Mamy potwierdzone, że dwutlenek węgla, jako jeden z gazów cieplarnianych, obok metanu, bardzo mocno wpływa na zatrzymywanie tego ciepła w dolnej, przyziemnej części atmosfery. Gazy cieplarniane są jak szyby w szklarni, które przepuszczają promienie słoneczne, ale już to ciepło, które się wytworzy na powierzchni naszej planety, ma coraz większy problem żeby „uciec” w górne warstwy atmosfery i planeta nam się nagrzewa – można by to zobrazować, że dokładamy coraz więcej szyb w naszej szklarni… Oczywiście opisane działanie gazów cieplarnianych tzw. efekt szklarniowy jest dla nas bardzo korzystne, bo bez z nich bliżej by nam było do śnieżki jako obrazu naszej planety. Okazuje się, że stratosfera się ochładza, a troposfera znajdująca się pod nią (warstwa atmosfery najbliższej powierzchni ziemi, w której pojawiają się zjawiska pogodowe, chmury) jest coraz cieplejsza – coraz więcej ciepła nie przenika przez gazy cieplarniane. Każdy z nas też wie, skąd się bierze dwutlenek węgla, oczywiście bierze się z natury, ale i działalności człowieka, działalności rolniczej, hodowli zwierząt. Dokładamy więc tę cegiełkę zaburzając w szybkim tempie (znacznie szybciej niż w wyniku procesów naturalnych) ilość gazów cieplarnianych w atmosferze.
Ta ludzka cegiełka jest aż tak istotna?
Owszem, bo przy stanie równowagi czasem wystarczy kropla, która przeleje czarę. Wydobywamy węgiel czy ropę naftową, która przez setki milionów lat były zgromadzone głęboko w ziemi, a spalając to mamy dwutlenek węgla, czyli dostarczamy go do obiegu coraz więcej. To spora cegła naszej działalności. Czasem słyszę opinie, że jak wulkan wybuchnie, to daje dwutlenku węgla tyle, ile my produkujemy w ciągu roku, ale erupcja wulkanu to naturalny przebieg. Co roku praktycznie bite są tu rekordy stężenia dwutlenku węgla. Oczywiście klimat się zmieniał, zmienia i będzie się zmieniał, czy to naturalnie, czy też tak jak teraz, te zmiany napędzane będą bardziej przez działalność człowieka. Ale nie znaczy to, że nie możemy nic z tym zrobić i nie możemy na klimat wpływać. Możemy. Kiedyś klimat też się zmieniał, ale te zmiany nie były tak gwałtowne jak obecnie. Dzisiaj są one w perspektywie geologicznej bezprecedensowo szybkie, zarówno jeśli chodzi o wzrost gazów cieplarnianych, jak i wzrost temperatury powietrza. Tego się nie da ukryć.
Zdaniem naukowców zmiany klimatyczne rozpoczęły się 180 lat temu, na początku rewolucji przemysłowej. Kiedy nastąpił największy skok, no i co nas czeka?
Obserwowane zmiany wzrostów temperatury zaczęły się pojawiać w Europie i na świecie w latach 80. Po tym okresie zauważono spore ocieplenie. W XXI wieku ten wzrost temperatury jest jeszcze większy i coraz bardziej się nasila; zdaniem niektórych wymyka się to nam spod kontroli. Na pewno rewolucja przemysłowa rozpoczęła tę dużą emisję dwutlenku węgla, później metanu. Chociaż trzeba powiedzieć, że pogoda reaguje z opóźnieniem na ten poziom dwutlenku węgla w atmosferze, ponieważ mamy oceany, które nagrzewają się dłużej. Oceany więc, które zajmują dużo powierzchni, łagodzą ten wzrost temperatury. Ale też do końca nie wiemy, co będzie, jakie reakcje nastąpią, bo nie wszystkie interakcje w pogodzie są dobrze zbadane czy odkryte i jeszcze może nas coś zaskoczyć. Co nie znaczy, że mamy siedzieć z założonymi rękami i nic dla stabilności klimatu nie robić.