Dr Jakub Kuś: Nie możemy dopuścić, żeby mowa pogardy stała się językiem codziennej komunikacji
Hejter często nie czuje nienawiści, rozumianej w sposób tradycyjny. On czuje zimną pogardę, patologiczną satysfakcję ze znęcania się nad drugim człowiekiem. Tam raczej nie „kipią emocje”, jest to bardziej chłodne okrucieństwo – mówi dr Jakub Kuś, psycholog z SWPS.
Narzeczona zastrzelonego w Poznaniu Konrada Domagały stała się obiektem hejtu. Internauci grożą jej śmiercią, piszą, że powinna umrzeć, tworzą nieprawdopodobne historie. Podobnie było po zabójstwie Anastazji w Grecji – wylała się lawina hejtu na zmarłą, jej brata i chłopaka. Dlaczego w internecie ludzie skupiają swoje negatywne emocje na ofiarach, zamiast na sprawcach?
Odpowiedź jest niestety dość banalna: hejtują, bo mogą. Obwinianie ofiary jest czymś, co towarzyszy ludzkości od dawien dawna, do dziś pokutuje przecież np. absurdalne „tłumaczenie” choćby gwałtu tym, że ofiara była „ubrana prowokacyjnie”. Czasy cyfrowej rewolucji tylko temu sprzyjają. Działa tu także mechanizm związany z tym, że hejt ma zaboleć, a zaboleć może – jakkolwiek to nie zabrzmi – tylko kogoś, kto żyje. W internecie jest stosunkowo mało agresji wobec zmarłych. Kolejna mieszanka wybuchowa to połączenie hejtu i teorii spiskowych. Wielu internautów „uzasadnia” swoje hejterskie zachowania właśnie tym, że wydaje im się, że coś „odkryli” i np. ta bliska osoba, brat, chłopak, dziewczyna, wcale tacy niewinni nie są. Więc należy im się za to kara. To absurd, ale niestety wiele osób tak myśli.
Co sprawia, że ludzie czują się bardziej odważni i skłonni do hejtowania innych w internecie niż w rzeczywistości?
Przede wszystkim komunikacja internetowa sprawia, że wydaje się nam, że możemy więcej. Nie ma konsekwencji za nasze zachowanie. Do tego dochodzi impulsywność: prawie wszędzie i w każdej sytuacji możemy wyciągnąć smartfona z kieszeni i wysłać w świat swoje „przemyślenia”. Badania psychologiczne pokazują, że agresja internetowa jest po prostu znacznie łatwiejsza. Wskazuje się też na specyficzną rolę nieśmiałości. Jeżeli mam dużą potrzebę, aby zachowywać się agresywnie, pogardliwie wobec innych, ale jestem do tego osobą nieśmiałą, to internet i media społecznościowe staną się dla mnie wręcz wymarzoną areną do tego typu zachowań. Tam sobie mogę pozwoli praktycznie na wszystko to, czego boję się zrobić poza siecią. To co dla mnie jest chyba najbardziej przerażające, to fakt, że różnych okropnych zachowań w internecie podejmują się coraz młodsi użytkownicy, czasem wręcz kilkuletnie dzieci. Kiedy ma się 7-8 lat, to nie powinno się obrzucać innych wirtualnym błotem.
Internet zmienia postrzeganie granic między nienawiścią a hejtem? Jak? I co to dla nas – społeczeństwa oznacza?
Coraz częściej mówi się o tym, że lepszym określeniem dla tego zjawiska jest nie tyle „agresja”, co „pogarda”. Internetowy hejter czuje się lepszy od swojej ofiary, ma poczucie, że jego znęcanie się jest w pełni usprawiedliwione. W pewnym sensie gardzi człowieczeństwem drugiej osoby, tej, którą atakuje. Co jest jednak szczególnie warte uwagi, to fakt, że hejter często nie czuje nienawiści, rozumianej w sposób tradycyjny. On czuje właśnie taką zimną pogardę, patologiczną satysfakcję ze znęcania się nad drugim człowiekiem. Tam raczej nie „kipią emocje”, jest to bardziej chłodne okrucieństwo.
Przecież dziś już wiemy, że nie ma anonimowości w internecie, można dojść kto zachowuje się agresywnie, kto hejtuje. Mimo to ten hejt istnieje. Kiedy narasta? Co mówią na ten temat badania? Dlaczego hejt stał się tak powszechnym zjawiskiem?
Tu jest pewien paradoks: hejterów nie ma w przestrzeni internetu aż tak wielu, jak mogłoby się wydawać. Badania różnie podają, ale myślę, że można oprzeć się o szacunki podające, że od 5 do 10 procent internautów od czasu do czasu zachowuje się w sposób agresywny. Były prowadzone badania nad motywami, pytano ludzi dlaczego zachowują się właśnie tak, dlaczego krzywdzą innych. Co ciekawe, w tych badaniach pytano o to ludzi młodych, nastolatków. Pojawiały się dwa główne wytłumaczenia. Pierwsze: bo wszyscy tak robią. Drugie: „dla beki”. To pokazuje, że taki nastoletni hejter często kompletnie nie ma świadomości tego, że kogoś krzywdzi. Nie uzmysławia sobie tego, że cyfrowa krzywda boli analogowo. To jest olbrzymie wyzwanie zarówno dla systemu edukacji, jak i dla wszystkich dorosłych. Czeka nas wielka praca w tym zakresie.
Skąd się bierze ten wyścig - żeby błyskawiczne i emocjonalne zareagować, wypowiedzieć własne zdanie w internecie, nawet bez pełnej wiedzy na temat wydarzeń?
Ludzie lubią czuć, że mają wpływ na rzeczywistość, która ich otacza. Zwróćmy uwagę, że hejt jest taką – bardzo subiektywną – próbą oddziaływania na świat. Jeżeli mogę hejtować np. twitty prezydenta USA, to w pewnym sensie czuję się mu równy. Wiele osób ma bardzo silną potrzebę wypowiedzenia się na każdy temat, co może oczywiście wynikać z różnych przyczyn, przede wszystkim natury psychologicznej. Internet daje do tego takie możliwości, jakich nigdy wcześniej nie było. W każdej chwili mogę „zaczepiać” prawie każdego w sieci, dla części internautów jest to w pewien sposób uzależniające.
Jakie są różnice między reagowaniem społecznym na tragiczne zdarzenia sprzed ery internetu, czy mediów społecznościowych a dzisiejszymi czasami?
Ludzie zawsze byli ciekawi tragicznych wydarzeń. W średniowieczu tłum gromadził się na placach miast Europy, żeby tylko móc zobaczyć na własne oczy palenie „czarownicy” lub publiczną egzekucję. Różnica między tamtymi czasami a współczesnością jest taka, że dzisiejsze stosy płoną cyfrowym ogniem. Mechanizm pozostał dokładnie ten sam. Są ludzie, którzy lubią patrzeć, jak innym dzieje się krzywda. Zwróćmy uwagę, jak dużą popularnością w pewnych sferach internetu cieszą się różne nagrania z tragicznych wydarzeń. Ktoś, kto ogląda tego typu materiały najczęściej robi to siedząc w bezpiecznym domu, gdzie nic podobnego mu oczywiście nie grozi. To trochę tak, jak oglądanie horroru, który dzieje się na naszych oczach, w którym możemy obserwować męczarnie ofiary. W serialu „Black Mirror” jest jeden odcinek, który bardzo dobrze i brutalnie pokazuje ten mechanizm. Jest to drugi odcinek drugiego sezonu. Ostrzegam jednak, że to jest kino dla osób o bardzo mocnych nerwach.
W internecie jest większe przyzwolenie, większa akceptacja norm, które w rzeczywistym świecie są niedopuszczalne? I czy nie ma niebezpieczeństwa, że te granice w realu też się przesuną?
Faktycznie badania pokazują, że dla wielu internautów zasady, które obowiązują poza siecią są w internecie kompletnie nie przyjmowane. Czasem pojawia się taka – moim zdaniem trafna – metafora, która pokazuje internet jako Dziki Zachód. Wszystko jest dozwolone. Oczywiście różne organizacje robią dużo, żeby takich np. agresywnych zachowań było jak najmniej, ale myślę, że wszyscy pamiętamy początki internetu i próby wprowadzania tzw. netykiety. Dzisiaj wiemy, że to była czysta utopia. Co jest jednak pocieszające, to to, że to raczej nie przechodzi w drugą stronę, czyli brak zasad w sieci nie musi skutkować brakiem zasad i norm poza nią. Ci sami ludzie, którzy w internecie zachowują się w sposób okropny, hejterski i pogardliwy, poza internetem mogą się wydawać wzorem cnót obywatelskich.
Co sprawia, że hejterzy uważają swoją agresję za akceptowalną komunikację w sieci?
Uważają, że jest to akceptowalne, ponieważ – w ich błędnym rozumieniu – wszyscy tak robią. Wszyscy hejtują. Jest to skrajnie cyniczne podejście, którego konsekwencje są katastrofalne, ale niestety u wielu osób jest ono bardzo mocno ugruntowane. Choć, jak już wspomnieliśmy, hejterów nie jest aż tak dużo, jak mogłoby się wydawać. Ktoś kiedyś użył takiej obrazowej metafory, która wydaje się być bardzo trafna: jeżeli w przyjemnej restauracji siedzi spokojnie sto osób, które kulturalnie spożywają posiłki, ale nagle dojdzie do wulgarnej walki dwóch nietrzeźwych osobników przy barze, to ta „milcząca większość” będzie dobrze wspominać ten obiad? Oczywiście, że nie. Z hejtem jest podobnie. Hejterów może być niewielu, ale są widoczni i swoim zachowaniem zatruwają atmosferę dyskusji. Natomiast z ich perspektywy wszystko jest w porządku. Hejter najczęściej jest osobą bardzo z siebie zadowoloną, która nic sobie nie ma do zarzucenia. Przywołując tytuł znakomitej psychologicznej książki Carol Tavris i Elliota Aronsona: „Błądzą wszyscy, ale nie ja”.
Jak – w kontekście tych głośnych tragedii - media społecznościowe wpływają na postrzeganie ofiar i sprawców?
Media społecznościowe często przypominają swoiste koloseum, arenę walki, która obserwuje cyfrowy tłum. Sprzyjają wielokrotnie szybkości reakcji oraz jej emocjonalności. Od wielu lat publikuje się badania z zakresu psychologii nowych technologii, których wyniki pokazują, że z uwagi na samą specyfikę komunikacji internetowej trudno o refleksyjną, przemyślaną wypowiedź. Nieprzypadkowo jeden z najstarszych internetowych akronimów to słynne „tl;dr”, „too long, didn’t read”. Za długie, nie przeczytałem. Internet żywi się naszymi emocjami i też wiele cyfrowych korporacji tak tworzy swoje produkty, aby tych emocji było jak najwięcej oraz były jak najbardziej intensywne. Wiele treści, które widzimy na portalach społecznościowych jest tak sterowane przez odpowiedni algorytm, żeby właśnie nas „podkręcały” emocjonalnie. Jeżeli będziemy pobudzeni, to po prostu spędzimy tam więcej czasu. A więcej czasu, to więcej pieniędzy dla takiej korporacji.
Co to znaczy dla całego społeczeństwa – czyli jakie są społeczne i psychologiczne konsekwencje hejtowania ofiar?
Jesteśmy w bardzo istotnym punkcie rozwoju współczesnego społeczeństwa. Jeżeli pozwolimy na to, żeby pewne patologiczne zachowania stały się normą, to za chwilę będziemy mieli duży problem. Przykładem takiego zachowania jest właśnie hejtowanie ofiary. Nie możemy dopuścić do tego, żeby mowa pogardy stała się językiem codziennej komunikacji. Społeczeństwo funkcjonuje dobrze przede wszystkim wtedy, kiedy jest zbudowane w oparciu o pewne fundamentalne zasady, takie jak zaufanie, empatia czy życzliwość ludzi wobec siebie. Żyjemy w czasach, w których dramatycznie nam tego brakuje. Jeżeli ludzie będą wobec siebie wrogo nastawieni, to przegramy wszyscy. Świat nie jest miejscem „gry o sumie zerowej”, w której żebym ja wygrał, to ktoś musi przegrać. To prymitywna wizja ludzkości, nie mająca nic wspólnego z czasami, w których żyjemy. Oczywiście nie chodzi tu o naiwność, ale o swoistą „zasadę domniemania niewinności”. Zdarza mi się prowadzić warsztaty dla młodych ludzi dotyczące profilaktyki przed internetowym hejtem. Pytanie, które często wtedy zadaję jest takie: jak byś się czuł/czuła, gdybyś coś takiego usłyszała pod swoim adresem? Tak banalne pytanie często radykalnie zmienia perspektywę.
Na czym polegają długofalowe skutki hejtu zarówno dla ofiar, jak i całego społeczeństwa, jako wspólnoty?
Konsekwencje hejtu dla ofiary mogą być dramatyczne. Co jakiś czas głośno jest przecież o samobójstwach takich osób, które mierzyły się z falą cyfrowej nienawiści. Bardzo smutne jest to, że takie ofiary mają czasem kilkanaście, a nawet kilka (!) lat. Doświadczają traumy, bólu i pogardy, z którymi czasem po prostu nie umieją sobie poradzić. Często też nie mają żadnego wsparcia i pomocy w tym zakresie. Jednak warto zwrócić uwagę, że także sam hejter, agresor się zmienia. Jeżeli sprawia mi przyjemność sprawianie komuś cierpienia, to mój mózg się zmienia i zaczyna to traktować jako pewien nałóg. Są niestety tacy internauci, dla których ich zachowanie stanowi swoistą nagrodę, źródło przyjemności. I – co najgorsze – chcą tego coraz więcej i więcej.
Jeśli rosną konflikty społeczne, to i rośnie hejt w przestrzeni internetowej? Można mówić o takiej zależności?
Na pewno rozmaite konflikty społeczne nas pobudzają, sprawiają, że żyjemy w niepokoju. Nie sposób jednak mówić o bezpośredniej zależności pomiędzy nimi a hejtem w internecie. Jeżeli jednak już mielibyśmy mówić o pewnym trendzie, to widziałbym go w pewnej zmianie kultury np. debaty politycznej. Jeśli politycy pozwalają sobie na obraźliwe, żenujące wypowiedzi pod adresem swoich konkurentów, to w pewnym sensie „zarażają” tym językiem całe społeczeństwo. Powinniśmy oczekiwać od polityków odpowiedniej kultury języka. Jeżeli oni jej nie mają, to zdecydowanie daje to pewnego rodzaju przyzwolenie na stosowanie prymitywnego, niekiedy wulgarnego języka w rozmowie „niższego szczebla”. Zjawisko to jest szczególnie widoczne w przypadku partii z wyrazistym liderem czy liderką. Wyborca takiej partii może sobie pomyśleć, że jeżeli jego polityczny idol wypowiada się w jakiś sposób, to może warto tego idola naśladować. Pewne zwroty i wypowiedzi polskich polityków są z tej perspektywy po prostu niedopuszczalne. Niestety jednak są one często obliczone na wywołanie emocjonalnej reakcji na zasadzie: „Ma być o mnie głośno”.
Jak zmniejszyć wpływ hejtu? Jakie działania podjąć, a jakie są podejmowane? I jaki skutek odnoszą?
Przede wszystkim powinniśmy uczyć młodych ludzi tego, jak się uodparniać na hejt, a z drugiej strony pokazywać, że po prostu w pewien sposób nie powinno się zachowywać. Osobiście jestem zwolennikiem takiego podejścia, które zakłada, że bycie hejterem to powód do wstydu i to powinno się wszelkimi możliwymi sposobami przekazywać młodzieży. Do tego dochodzą różnego rodzaju akcje i kampanie edukacyjne, które – jeśli są dobrze zrobione – to również mogą prowadzić do znaczących sukcesów i dyskusji nad problemem. Kolosalną rolę odgrywa też system szkolnictwa, który niestety wciąż wymaga istotnej reformy w tym zakresie. Lekcje informatyki nie mogą ograniczać się do kwestii obsługi edytora tekstowego, powinny uczyć młodych ludzi tego, jak żyć w tym cyfrowym świecie. Żyć w taki sposób, żeby nie dać się skrzywdzić, ale i nie krzywdzić innych.
Przeciwdziałanie hejtowi wymaga rozwoju nowych norm społecznych i etycznych, które należy dostosować do cyfrowej ery?
Zdecydowanie tak. Było kilka kampanii społecznych, którym przyświecały szlachetne intencje, ale ich wykonanie było nieadekwatne do czasów cyfrowej rewolucji. Musimy zacząć przykładać znacznie większą rolę do kultury wypowiedzi, do refleksyjnego i krytycznego myślenia. Do nie zamykania się tylko w swojej bańce informacyjnej. Do rozumienia inności, wieloznaczności. Jestem głęboko przekonany, że możemy żyć w pięknym świecie, ale będzie to możliwe tylko wtedy, kiedy społeczeństwo będzie autentycznie dojrzałe. Chyba najbardziej brakuje nam empatii i wyrozumiałości wobec drugiego człowieka.
Jaka jest tu rola mediów społecznościowych - czy i jak mogą się przyczynić do ograniczenia hejtu? Niemal każdy portal prowadzi swoją politykę w sprawie hejtu, ale jak to jest w rzeczywistości? Co zrobiono, co zadziałało, a co nadal nie działa?
Przede wszystkim: musimy reagować. Jeżeli widzimy, że komuś dzieje się krzywda, to powinniśmy mu pomóc. Nie ulegajmy rozproszeniu odpowiedzialności. Czasem wystarczy zwykły, prosty gest wobec ofiary. Niekiedy mamy możliwość zgłoszenia hejterskiego komentarza do administracji portalu. Jeśli tych zgłoszeń jest odpowiednio dużo, to wpis po prostu zostaje usunięty. Całe szczęście te systemy działają coraz lepiej. Nie możemy pozwolić na to, żeby ofiara czuła się sama wobec cyfrowej pogardy. Postarajmy się trochę bardziej uporządkować ten wirtualny świat, w którym przyszło nam funkcjonować, a jestem pewien, że będzie nam się po prostu żyło lepiej.