Dr hab. Jan Poleszczuk: Inwestujemy w przyszłe pokolenie, które do tej pory na starcie miało gorzej
Rok działania programu 500 plus podsumowuje dr hab. Jan Poleszczuk, socjolog UwB
Gdy rok temu wprowadzano program 500 plus, wzbudzał on kontrowersje i wątpliwości. Dziś wojewoda mówi, że program przyniósł wiele dobrego.
Ja rok temu nie miałem żadnych wątpliwości, bo na ten program patrzyłem nie jak polityk, ale jak socjolog. Widziałem pewnego rodzaju przestrzeń społeczną do zagospodarowania: rodziny wielodzietne, ubogich, dzieci niedoinwestowane, zaniedbane chociażby przez to, że ich mamy nie mają czasu na opiekę. I jak ten program się pojawił, to powiem szczerze, że byłem zdumiony, że ktoś dopiero tak późno na to wpadł.
To co takiego dobrego jest w tym programie?
Pierwszy pozytywny aspekt to ten prodemograficzny, czyli wzrost dzietności. Faktycznie mamy z tym problem - nie jest to problem wydumany, polityczny czy ideowy. Druga rzecz - nastąpiło przesunięcie w budżecie istotnych kwot do rodzin ubogich. To inwestycja w dzieci, które teraz mogą lepiej się odżywić, lepiej się ubrać. Czyli krótko mówiąc - inwestujemy w przyszłe pokolenie, które do tej pory na starcie miało gorzej. I oczywiście pojawiły się stwierdzenia, że to pieniądze stracone, przepite itd. Ale to takie gadanie. Przecież zawsze znajdzie się mały promil ludzi, którzy zachowają się nie tak, jak byśmy sobie tego życzyli.
No tak - wymienia pan plusy... Ale mówi się też, że matki na rzecz 500 plus rezygnują z pracy.
To, że z rynku pracy wycofała się część kobiet i zajęła się swoimi wielodzietnymi rodzinami, przynosi same pozytywy. Bo jakie prace one wykonywały? Często nisko płatne, nie wymagające wielkich kwalifikacji, a przynoszące tylko zmęczenie. A jak się wycofały z rynku pracy, to co one robią? Przecież nie leżą na kanapie i nie oglądają telewizji, tylko zajmują się dziećmi: opieką, czystością, higieną, domem - czyli tworzą lepsze środowisko rozwojowe dla swoich dzieci. Nie ma tu też takiego problemu, że na rynku pracy przez to nastąpi jakieś zaburzenie. One wycofały się z tych segmentów rynku pracy, które nie były zbytnio atrakcyjne.
500 plus nie jest wieczne. Kiedyś do tej pracy będą musiały wrócić. Nie będzie im trudno?
Jeżeli ktoś wykonuje taki zawód jak baletnica, to oczywiście jak wróci za 15 la, to będzie miała kłopoty - skoro przerwie trening, karierę, układy społeczne. Bo przy tych zawodach z wyższej półki kapitał społeczny jest bardzo ważny. Ale osoby, które dla 500 plus wychodzą z rynku pracy, pracują jako sprzątaczki, ekspedientki - wykonują proste zawody. I gdy za kilkanaście lat będą wracały do pracy - to wrócą dokładnie do tego samego, z czego wyszły. Dlatego uważam, że to wydumany problem. Popyt na proste prace w sklepach, magazynach, jadłodajniach zawsze będzie. A satysfakcja i pożytek społeczny związany z tym, że te osoby porządnie zainwestują w wychowanie i opiekę dla swoich dzieci jest dla nas wszystkich dobrem trudnym do przecenienia.
Ale bogaci też dostają po 500 zł na dziecko...
Oczywiście. Można by wprowadzić klauzulę dochodową. Ale musielibyśmy uruchomić potężny system, aby tych ludzi wyłapywał, kontrolował, sprawdzał, monitorował... Koszty społeczne i ekonomiczne takiego rozwiązania byłyby większe niż gra tego warta.
Ale te 500 plus i tak dzieli społeczeństwo. Nie dostają pieniędzy ci, którzy mają jedno dziecko.
Lepiej patrzeć na to z zewnątrz. Ja też mam jedno dziecko i 500 zł nie dostanę. I trudno. Godzę się z tym. Bo widzę, że w naszym społeczeństwie jest ogromna liczba ludzi, którym to się bardziej należy niż mnie. I jako racjonalny człowiek mogę uznać rację, że mogę się bez tego obyć.