Dostali wczoraj defibrylator. Łatwiej będą ratować ludzi

Czytaj dalej
Fot. Anna Klaman
Anna Klamananna.klaman@pomorska.pl

Dostali wczoraj defibrylator. Łatwiej będą ratować ludzi

Anna Klamananna.klaman@pomorska.pl

Jan Spychała nie potrafił ukryć wzruszenia, a jego żona Gabriela - łez, gdy dziękowali całą rodziną strażakom ochotnikom za uratowanie mu życia.

Synowa Justyna Spychała odczytała osobiste podziękowania. W imieniu całej rodziny. Taki też tekst wygrawerowano na pięknym sercu, które strażakom ochotnikom: Tobiaszowi Świniarskiemu i Sławomirowi Wierzchuckiemu z Wałdowa wręczył Jan Spychała.

Serce pana Jana przestało bić na scenie w domu kultury. Dokładnie 13 marca. Świętowano Dzień Kobiet. Pan Jan przyznaje, że dostał drugie życie. Lekarz w Chojnicach powiedział mu, że gdyby nie strażacy, to może by przeżył, ale „zostałby roślinką”. - A tata, proszę zobaczyć, wyszedł bez szwanku - nic mu nie jest - mówi synowa Justyna.

Syn Marek już myślał, że ojciec nie przeżyje, a żona pana Jana, jak mówi burmistrz Waldemar Stupałkowski, niemal rwała włosy z głowy. - Gdyby to się stało w domu, nie wiedziałabym, co zrobić - przyznaje. - Jeżeli już to się miało stać, dobrze, że akurat wtedy, kiedy w domu kultury było tylu strażaków, którzy byli współorganizatorami imprezy.

I było tak, że strażacy: Tobiasz Świniarski i Sławomir Wierzchucki najpierw zaśpiewali paniom a capella piosenkę „My recydywiści”, ale potem, gdy widownia śmiała się, gdy pan Jan upadł, oni z miejsca zorientowali się, że to nie jest element skeczu. - Poczułem, że jest coś nie tak, jeszcze powiedziałem przepraszam, cofnąłem się i przewróciłem - wspomina pan Jan.

Stracił przytomność. Tobiasz i Sławomir zaczęli reanimację, a widzowie pogrążyli się w modlitwie.

- Znaliśmy bardzo dobrze pana Jana i to było dla nas dodatkowe obciążenie - opowiada naczelnik Tobiasz Świniarski. - Ale byliśmy przeszkoleni. Wiedzieliśmy, co robić. Zaczął Sławek od dwóch wdechów, ja uciskać klatkę piersiową (30 razy). Zmienialiśmy się.

Resuscytacja trwała pół godziny. Ciężka fizyczna praca. - Widzieliśmy, że byli cali mokrzy - mówi Marek Spychała.

Nie odpuszczali i nie przerywali. Karetka przyjechała dopiero po 25 minutach. Teraz, pytani, czy mają się za aniołów, tylko się śmieją. Wiedzą, że mają kolejne zadanie do spełnienia - uczyć innych, jak należy przeprowadzać reanimację. - Mamy remont remizy, ale w maju, miesiącu strażaków, zrobimy szkolenia dla dzieci - mówi Wierzchucki.

- Najgorsze, że ludzie się boją - mówi Świniarski. - A mogą tylko pomóc. Jeżeli połamie się żebra, to nic.

Spychała czuje się świetnie. Ma tylko zasinienia po reanimacji. Najważniejsze - dostał drugie życie.

Anna Klamananna.klaman@pomorska.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.