Dorobek całego życia musieli zmieścić w jednej torbie
Rozmowa z dr majorem Krzysztofem Chmielą, anestezjologiem, lekarzem medycyny ratunkowej, zastępcą ds. medycznych Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi
Jak to się stało, że w tak krytycznym momencie znalazł się pan w Afganistanie?
Byłem wcześniej na misji w Afganistanie. Spędziłem w tym kraju siedem miesięcy. Była organizowana pomoc w ewakuacji uchodźców, więc się zgłosiłem. Znam atmosferę tego kraju, uwarunkowania, mieszkających tam ludzi. Trzeba było im pomóc, by ich stamtąd zabrać.
Na lotnisku w stolicy Afganistanu rozgrywały się dantejskie sceny...
Nie byłem na lotnisku w Kabulu. Myśmy dolatywali do Uzbekistanu. Tam samoloty wojskowe typu Herkules przywoziły nam uchodźców z Kabulu. My robiliśmy im testy. Było wiele dzieci, zdarzało się, że miały po dwa - trzy dni. Dokonywaliśmy oceny medycznej tych ludzi. Potem transportowaliśmy ich do kraju z międzylądowaniem w Tbilisi, by pobrać paliwo.
Ci ludzie byli zdesperowani, w strasznym stanie?
Tak. Cały dobytek mieli spakowany w jedną torbę. A były to kilku czy kilkunastoosobowe rodziny. Widać było dramat ludzi, którzy musieli się ewakuować, bo grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo.
Zapamiętał pan szczególnie jakąś scenę?
W Uzbekistanie na płycie lotniska było pięćdziesiąt stopni Celsjusza. Badaliśmy tych ludzi pod skrzydłem samolotu, bo tam był cień. Dzieci przybiegały tam, nie zdawały sobie sprawy z sytuacji. Gdy przylecieliśmy do Warszawy to było 17 stopni Celsjusza, padał deszcz. Kiedy te dzieci wychodziły z samolotu zauważyłem, że są bez butów. Przenieśliśmy je na rękach do autobusu...
Gdyby ci uchodźcy zostali w Afganistanie to groziłaby im śmierć?
Część z nich na pewno była zagrożona. Inni nie akceptowali zmian jakie zaszły w ich kraju. Chcieli uciec do innego świata..Nie liczyło się dla nich to, że zostawiają dorobek całego życia. Po którymś locie stałem na lotnisku i naszła mnie pewna refleksja. Widziałem samoloty lecące na tygodniowe wakacje z turystami. Podjeżdżało siedem wózków na bagaże. A tu pod samolot podjechały dwa wózki na bagaże tych ludzi...Byłem też w bazie niemieckiej w Rammstein. Stamtąd też przywieźliśmy do Poznania grupę uchodźców. Były to głównie dzieci.
Transporty składały się z dzieci, ale też ludzi starszych, młodych?
Zależało od transportu. Były takie, gdzie młodych ludzi można było policzyć na palcach jednej ręki. Widziałem też scenę, gdzie 17-latek niósł na rękach dwójkę swojego rodzeństwa. Ich rodzice zginęli. On został ich jedynym opiekunem. Były też transporty z dużą grupą młodych ludzi. Byli świetnie wykształceni,.część współpracowała z wojskami NATO. Widzieli, że po dojściu talibów do władzy nie ma dla nich miejsca w Afganistanie.
Były dzieci, które same opuszczały kraj?
Nie, musiały mieć opiekunów. Weryfikacja tych ludzi była bardzo utrudniona lub wręcz niemożliwa. Dlatego odbywa się też teraz w naszym kraju. Uchodźcy z Afganistanu są w okresie kwarantanny. Przebywają w ośrodkach dla uchodźców. Można więc weryfikować pewne informacje. Zdarzały się sytuacje, że trudno było sprawdzić czy dokumenty są podrabiane czy prawdziwe
Jak tym ludziom można teraz pomóc?
Myślę, że najbardziej potrzebne są dary rzeczowe. Tym bardziej, że zbliża się jesień, zima. Ich dobytek jest kiepski. Potrzebują butów, ciepłych ubrań. Zwłaszcza małe dzieci.
Pewnie część afgańskich uchodźców nie będzie chciała zostać w Polsce...
Na pewno. Wielu z nich to bardzo wykształceni ludzie. To inżynierowie, lekarze. Nie będą mieli kłopotu ze znalezieniem pracy. Jeśli nie będą w stanie się nauczyć polskiego, to wyjadą do Europy Zachodniej.
Opowiadali coś o sobie?
Byli bardzo zmęczeni. Musieli dostać się na lotnisko w Kabulu, potem ewakuować się samolotami. Wszystko trwało kilka dni. Wielu uchodźców miało małe dzieci. Były problemy z jedzeniem, piciem. Gdy już znaleźli się w samolocie to wszystko „puszczało”. Zasypiali...To był kilkudniowy stres. Do końca nie wiedzieli czy uda się wystartować. Sytuacja była bardzo dynamiczna. Wszystkiego nie dało się przewidzieć. Pojawiały się absurdalne problemy, które natychmiast trzeba było załatwić.
Pan zna dobrze Afganistan...
Byłem tam kilka miesięcy na misji. Starałem się wyjeżdżać na misje humanitarne do wiosek afgańskich. Byłem kilka razy w afgańskich szpitalach. Są tam szpitale państwowe i prywatne. Różnica między nimi jest kolosalna. Dzieli je przepaść.
Jak żyją ludzie w tych afgańskich wioskach?
Według swoich zasad. Główną władzą jest starszyzna plemienna. To ona podejmuje decyzje. Nie zawsze docierała tam afgańska policja czy wojsko. Są odrębni kulturowo. Akceptują tę sytuacje.
Czyli dojście talibów do władzy jest akceptowana przez część Afgańczyków?
Jest to kraj muzułmański. Akceptują standardy, które nie mieszczą się nam w głowach. Z talibami jest różnie. Kiedy w Afganistanie przebywały wojska NATO mieszkańcy wiosek byli bardzo surowo traktowani przez talibów. Bywało, że palono dary, które wioska otrzymała od wojsk NATO. Były to plecaki, zabawki dla dzieci. Talibowie potrafili przyjechać i wszystko spalić. Natomiast dziś Afgańczycy nie mają wyjścia. Zostali sami. Muszą zaakceptować to co jest. Sprzeciw grozi śmiercią...
My talibów znany z filmów, seriali..
Dla Europejczyka talib to człowiek w turbanie biegający z karabinem po górach. Być może tak jest. Ale nie wolno zapominać, że kierujący ruchem talibskim to znakomicie wykształceni ludzie. Głównie na zachodzie. Ci, których widzimy na filmach to ludzie do wykonywania zadań. Strategię opracowują ci, którzy kierują ruchem talibskim. Dowódca wojsk amerykańskich w tym rejonie kiedy przygotowywali się do opuszczenia Afganistanu spotkał się przywódcami talibów w Katarze.
Boją się kobiety, które zaczęły inaczej żyć. Teraz się to zmieni...
Widać było tę różnicę. Choć pewne zachowania kulturowe też były surowe. Za ostatnich rządów kobiety mogły studiować, pracować jako dziennikarki, lekarki, policjantki, a nawet służyć w armii. Teraz będzie to niemożliwe. Gubernator prowincji Ghazi, gdy tam stacjonowaliśmy, dostał nagrodę od amerykańskich dziennikarzy, za to że prowadził politykę promowania kobiet. Nie wiadomo co się z nim dzieje. Był to człowiek zasłużony jeszcze w czasie walk z wojskami radzieckimi.
Do waszych szpitali trafiali cywile?
Kilka razy operowaliśmy dzieci, osoby cywilne. Trafiali do nas głównie żołnierze armii afgańskiej i policjanci, którzy byli ofiarami zamachów. Byli operowani. Relacje z nimi były bardzo poprawne. Jeździliśmy też do różnych wiosek afgańskich. Na miejscu badaliśmy ich mieszkańców. Były wieloletnie zaniedbania. Dzieci miały nieleczone zaburzone ortopedyczne.
Jakim krajem jest Afganistan?
Kraj jest przepiękny. Bardzo dostojny jak sami Afgańczycy. To twardzi ludzie, wychowani w wysokich górach. Żyją w bardzo trudnych warunkach. Mają jednak bardzo duże poczucie własnej wartości i godności. Nie czują się gorsi od innych. Nie możemy porównywać i oceniać ich standardów życia. Nie zawsze byśmy mieli racje krytykując ich postępowanie. W naszym społeczeństwie też spotykamy się z sytuacjami, które w cywilizowanym świecie nie powinny się zdarzyć, a jednak mają miejsce. To kraj odmienny kulturowa.
Afganistan nie był pana jedyną misją?
Tak. Byłem w Jugosławii w 1992 roku, potem w Libanie. Miałem krótki epizod w Iraku, a potem wyjechałem na misję do Afganistanu.
Pociągają pana takie wyzwania?
To nasza praca. Jestem anestezjologiem, lekarzem medycyny ratunkowe. Te specjalizacje są tam potrzebne. A, że jestem lekarzem wojskowym to moja służba.