Terenem łowieckim Darka są „Anonse”. Zakreśla tam numery samotnych kobiet, zapisuje na kartkach, paragonach, kwitkach. - Ma ich setki. Kiedy to odkryłam, ścięło mi krew - mówi Izabela, jedna z kochanek.
O Dariuszu C. zrobiło się głośno w 2014 roku. Wtedy do redakcji „Pomorskiej” zaczęły zgłaszać się pierwsze zawiedzione kochanki. Wszystkie były mieszkankami Kujawsko-Pomorskiego. Wszystkie były przekonane, że są tymi jedynymi. Wszystkie wreszcie przeżyły ten moment, w którym zdały sobie sprawę, że mężczyzna o powierzchowności - jak określiła go jedna z pań ze złamanym sercem - „sławnego tenisisty” - to po prostu nałogowy podrywacz.
Jedna o drugiej nic nie wiedziała
Po dwóch latach, kiedy to po raz pierwszy napisaliśmy o panu Darku (tak nazywała go tylko część rozczarowanych pań, bo przedstawiał się również innymi imionami), problem nie zniknął. Do rodziny Dariusza C. zgłaszają się kolejne kobiety. Wypytują o niego, próbują sondować krewnych, szukają informacji o innych podbojach dotychczasowego partnera.
Nie poszukuje go jednak policja żadnej z komend miejskich czy powiatowych w regionie. Dlaczego?
- Słyszałam, że od tej czy innej uciekł z drobnymi pieniędzmi, ale to nie były kwoty, o które można by walczyć w sądzie - mówi pani Jolanta ze Żnina. - Chciałabym jednak, by w końcu ktoś dobrał się jemu do skóry - zaznacza kobieta.
Mówi to i przerywa. Powstrzymuje płacz, choć od czasu zakończenia znajomości z Darkiem minęły już ponad trzy lata.
- On zabrał mi cały rok życia - opowiada Jolanta. - Po 12 miesiącach znajomości dowiedziałam się, że jest inna kobieta. Odkryłam, że ma z nią dziecko. Ona mieszka w Kowalewie (Pomorskim - red.). Wiem, że regularnie do niej jeździł, kiedy już byliśmy razem. W tym czasie z moimi dziećmi jeździłam do niego; spędzaliśmy czas w jego rodzinnym domu. On często znikał. Wiedziałam, że komuś pomaga, mówił że jakiemuś samotnemu mężczyźnie. Miał jeździć po zakupy. Albo w interesach, bo prawdopodobnie sprowadzał jakieś towary z zagranicy. Na handel tu, na miejscu. Z tego się utrzymywał. Podczas jego nieobecności znalazłam kartkę z zapisanym numerem i notatkę, z której wynikało, że ma kupić jakiś lek dla dziecka. Zastanawiałam się, po co miałby to robić. Nie dawało mi to spokoju, chociaż łudziłam się, że może chodzić o jakąś przysługę dla tego pana, któremu on niby pomagał - opowiada pani Jolanta. - Wybrałam w końcu ten numer, który był zapisany na karteczce. Okazało się, że to kontakt do jakiejś kobiety. Powiedziała, że Darek właśnie od niej wyjechał. Krótko później był już w domu. Wyszło szydło z worka.
Dariusz C. grał na dwa fronty. Jolancie obiecywał, że zakończył już znajomość z kobietą, której istnienie odkryła jego „bieżąca” partnerka, a tamtej mówił podobnie.
- To się jednak nie skończyło. On dalej był i z nią, i ze mną. Jeździł ode mnie prosto do niej i odwrotnie. Odkryłam, że tamta kobieta zresztą nie jest jedyną. Matka Darka powiedziała mi o mojej poprzedniczce - nauczycielce z Grudziądza, która dojeżdżała do pracy w Bydgoszczy.
Darek boi się internetu
Czara goryczy przelała się, kiedy inna kochanka Darka, Izabela, odkryła w jego domu setki karteczek z zapisanymi numerami do różnych kobiet.
- Te numery i adresy miał zapisane dosłownie wszędzie: w notesie, na rachunkach, paragonach, kwitach. Nie mówiąc już o całej książce telefonicznej w jego komórce. Przeżyłam szok. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Od słowa do słowa rozpętała się piekielna awantura. Straciłam panowanie nad sobą. On popchnął mnie, upadłam i coś mi się stało z kolanem. Leczyłam się później z tego powodu ponad rok. Skierowałam do prokuratury sprawę o pobicie, ale umorzono ją. Dałam sobie spokój.
Darek, mimo zdemaskowania przez liczne kochanki, jest mistrzem kamuflażu.
- Jest przebiegły i ostrożny. Przynajmniej taki był, dopóki nie dowiedziałam się o jego nałogu, kobietach - mówi Iza.
Nie ma konta na facebooku, sympatii.pl ani na żadnym innym portalu randkowym. Uwodziciel stosuje staromodne metody - łowy prowadzi z egzemplarzem „Anonsów” w ręku.
- Boi się internetu. Tam wieści szybko się rozchodzą. Za szybko. Gazety to jego narzędzie do wyszukiwania kolejnych kobiet - wyjaśnia Iza. - Znalazłam u niego pełno gazet z zakreślonymi ogłoszeniami matrymonialnymi. Matrymonialnymi właśnie - podkreśla. - On zawsze mówi, że szuka kobiety na całe życie, że jest samotny i marzy o bratniej duszy. Potrafi oczarować kobietę. Potrafi być szarmancki i uwodzicielski. Z początku czułam się przy nim, jak księżniczka. To nie minęło mi nawet później, kiedy po raz pierwszy przyjechałam do jego domu i okazało się, że prowadzi małe, zapuszczone gospodarstwo bez bieżącej wody i z ubikacją na podwórzu. Co prawda zupełnie nie licowało to z jego obrazem, jaki pamiętam z naszych pierwszych wspólnych spotkań, kiedy kojarzył mi się z jakimś znanym sportowcem. Zawsze nienagannie ogolony, umyty, zadbany, wypachniony dobrą wodą. Nosił się raczej na biało. Czarne włosy i jasne oczy. Książę. Pomyślałam później, że może jednak księciem nie jest żyjąc w tak spartańskich warunkach, ale za to przynajmniej kochany. Okazało się, że nie ja jedna tak go widziałam.
Taki dobry chłopak
Agnieszka „następczyni” Izy mówi, że w swojej rodzinnej miejscowości (nazwa do wiadomości redakcji) Darek ma nieposzlakowaną opinię: - Daruś?! A nie... niemożliwe, to taki dobry chłopak. To właśnie słyszałam od jego znajomych, sąsiadów, krewnych. Aniołek. Uczynny, spokojny, miły. Nie mają pojęcia, że to nałogowy podrywacz, który za punkt honoru obrał sobie romansowanie jednocześnie z tyloma kobietami, z iloma to możliwe. Nie chodzi już nawet o te same kobiety, ale wiem, że z jedną, czy drugą ma dziecko. Ja już swoje przebolałam, ale tych maleństw mi szkoda. Żal, że mają takiego tatusia.
Pan Darek podobno też sam ogłasza się w gazetach. Jednak nie zawsze podaje swoje prawdziwe imię. Wiek też jest sprawą dyskusyjną.
- Kiedy chciał poderwać pięćdziesięciolatkę, to dodał sobie dwa lata. Naprawdę ma 44 - mówi jedna z naszych rozmówczyń. Niechętnie wypowiada się o Darku. Wyznaje, że chciałaby już o nim zapomnieć.
Co na to sam zainteresowany? Kiedy pierwszy raz zrobiło się głośno o kujawsko-pomorskim „Donżuanie”, tłumaczył się argumentując: - To moja prywatna sprawa, z iloma kobietami się spotykam. Nikomu nic do tego.
Teraz nie odbiera telefonu. - Może ma już inny numer? - przypuszcza pani Agnieszka. - Ja w każdym razie mam tylko jeden kontakt. Jeszcze kilka tygodni temu był aktywny.
Czaruś za kratami
Podobnych do Darka uczniów Casanowy jest w regionie więcej. W ubiegłym roku w Ciechocinku zdemaskowano 66-letniego Henryka M., mieszkańca Torunia. Choć to akurat podrywacz-złodziej. Był ścigany listem gończym do odbycia wyroku więzienia za kradzieże.
- Doskonale znał terminarz turnusów - mówi Marta Błachowicz, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Aleksandrowie Kujawskim. - Nie miał stałego miejsca zamieszkania. Za pieniądze, które zdobywał w Ciechocinku, wyjeżdżał czasem nad morze.
Henryk M. działał od stycznia 2015 roku. Uwodził kuracjuszki. Łowy zaczynał już na dworcu w Toruniu. Tam wypatrywał samotne panie, zagajał z nimi rozmowę, pomagał wnieść bagaż do przedziału. Bywało, że podawał się za lekarza, fizjoterapeutę albo po prostu za kuracjusza. Dzięki kontaktom zdobytym w drodze do uzdrowiska mógł łatwiej wchodzić do sanatoriów. Tam szukał swoich ofiar, to w tamtejszych pokojach buszował w poszukiwaniu gotówki, kart bankomatowych i dokumentów. Te ostatnie były bardzo ważne. Taki dowód osobisty na przykład, może być całkiem przydatny. Można choćby zwrócić go właścicielce, która gotowa jest odwdzięczyć się uprzejmemu panu i w ramach znaleźnego nawet pożyczyć parę groszy. A potem ich już nie odzyskać.
- Mieliśmy taki przypadek, że jedna z kuracjuszek zgłosiła zniknięcie tysiąca złotych - mówi portier sanatorium przy ulicy Zdrojowej. - Kradzież zgłosiliśmy na policję. Zresztą zawsze tak robimy - dodaje. - Ale czy to sprawka akurat tego pana? Nie mam pojęcia. Wiele osób tu wchodzi, nie sposób na wszystkich mieć oko. Ponadto kuracjusze to dorośli, samodzielni ludzie. Jeśli ktoś zaprosi znajomego do swojego pokoju, robi to na własną odpowiedzialność - kończy portier.
- Jeśli chcesz wejść do sanatorium, musisz wyglądać jak kuracjusz - Henryk miał wyjaśniać śledczym podczas późniejszego przesłuchania. - Nie ma siły. Musisz wyglądać dobrze. Inaczej od razu wzbudzisz podejrzenia.
Kilka lat temu w Bydgoszczy popłoch wzbudziła informacja o mężczyźnie, który podawał się za fotografa związanego z agencjami impresaryjnymi. Proponował młodym dziewczynom sesje zdjęciowe i fotografie na okładkach prestiżowych magazynów modowych. Oszust przedstawiający się jako „Mirek” za fatygę chciał od przyszłych modelek zapłaty w naturze. Kiedy poszkodowane zaczęły się zgłaszać na policję, „Mirek” zniknął.