Dominika Kroczek: Nie potrafię wyjść z podziwu, ile piękna niesie cierpienie
- Uczyniliśmy święto Trzech Króli dniem wolnym od pracy, a zapomnieliśmy o Wielkim Piątku. A to przecież jest najważniejszy dzień dla katolików - mówi pielęgniarka z Sądeckiego Hospicjum.
Czym jest śmierć?
To przejście do lepszego życia. Jeżeli jesteśmy katolikami, wierzymy w Boga, to i wierzymy, że umieramy po to, żeby żyć wiecznie.
A jeśli nie wierzymy?
Przyznam, że zazdroszczę ateistom i ich na swój sposób podziwiam. Trzeba mieć bowiem ogromną wiarę, żeby mówić z przekonaniem, że po śmierci nie ma nic, że obracamy się w nicość. Wiara w Boga jest trudna, bo go nie widzimy. Jest dla nas abstrakcją. Ale być do końca pewnym, że go nie ma? Do tego trzeba mieć w sobie ogromną wiarę. Gdyby katolicy mieli taką wiarę jak ateiści, nie byłoby zła na świecie.
Czy to wiara nie wierzyć?
Gdyby ateiści nie wierzyli w swoje przekonania, to byliby ludźmi zagubionymi. Co innego jednak, gdy ktoś niewiarę w Boga przyjmuje jako pozę. Takim ludziom bardzo współczuję.
Tylko święci nie bali się śmierci
Zdarza się, że kończą jako samobójcy, bo nie potrafią określić celu w swoim życiu. Są zagubieni. Rozdarci między tą swoją pozą, a tym kim są naprawdę, w głębi siebie.
Pani od lat towarzyszy ludziom umierającym. Dlaczego, mimo że wierzymy, iż śmierć jest przejściem do lepszego życia, budzi w nas taki lęk?
Bo z natury boimy się tego, co nieznane. Dla nas to przejście jest wielką niewiadomą. Kiedy w wypadku w tym samym czasie ginie dwoje ludzi, każde z nich w krainę nieba idzie już samotnie.
Jako pielęgniarka tyle razy Pani doświadczała śmierci. W Pani również budzi lęk, czy można ją jednak jakoś oswoić?
Tylko święci nie bali się śmierci. W pamięci wciąż mam słowa naszego papieża świętego Jana Pawła II, który w godzinie miłosierdzia powiedział: „Pozwólcie mi odejść do domu Ojca”.
Kiedy zmarł o godzinie 21.37, na Placu świętego Piotra rozległy się brawa i ludzie podnieśli okrzyki: Santo subito, czyli święty od zaraz. Tymczasem my, również ja, boimy się śmierci bo jesteśmy grzeszni. A za swoje grzechy trzeba przecież odpokutować.
Pozostaje mieć nadzieję, że nasze dobre uczynki przeważą nad naszymi grzechami. Niektórzy teologowie uważają, że Bóg pozwala nam umrzeć, gdy jesteśmy na to gotowi. Gdyby w to wierzyć, że odchodzimy w dobrym dla siebie czasie, można być spokojniejszym.
Na co dzień nie towarzyszy nam myśl o śmierci. Dzisiaj jednak jest wyjątkowy dla katolików dzień, w którym przychodzi refleksja nad naszym końcem...
Nad naszym początkiem, a nie nad końcem. W Wielki Piątek dokonało się bowiem coś najpiękniejszego - śmierć, która przyniosła zmartwychwstanie.
To jest istota i sedno naszej wiary. Dlatego przyznam, że bardzo ubolewam, że uczyniliśmy święto Trzech Króli dniem wolnym od pracy, a zapomnieliśmy o Wielkim Piątku. Dla mnie to największe święto.
Ten dzień, okupiony okropnym cierpieniem, dał nadzieję na życie wieczne. Nie powinniśmy go więc spędzać w pracy, a właśnie, jak pani wspomniała, na refleksji i zadumie... Wielki Piątek to też dzień moich urodzin.
Widzi w tym Pani jakiś symbol?
Nie, żadnych symboli. Tylko tata dał mi przez to imię Dominika, co znaczy Dzień Pański. A mama później żartowała, że rodząc się 7 kwietnia, akurat w Wielki Piątek, wybrałam już sobie zawód. 7 kwietnia obchodzony jest bowiem Dzień Służby Zdrowia.
Pani jako wolontariuszka hospicjum poznaje ludzi i wkracza w ich życie, kiedy są już u jego kresu. Co im Pani mówi?
Nie ma utartych sloganów.
Nawet nie potrafię precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, bo nie pamiętam, co mówię, gdy pierwszy raz pojawiam się w życiu chorego. Nie mam wyuczonych zwrotów.
Trwajcie przy umierającym To będą wasze najpiękniejsze chwile.
Tak, jak każdy z nas jest inny, tak i każda śmierć jest inna. Po prostu warto w swojej wyobraźni spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, czego taka chora osoba od nas oczekuje. Odpowiedź przychodzi intuicyjnie i jest wynikiem danej sytuacji, chwili.
Czego najczęściej oczekują od nas ludzie umierający?
Przede wszystkim, żebyśmy im towarzyszyli. Nie pamiętam, co mówię choremu, ale jego rodzinie mówię najpierw, że przed nią są najpiękniejsze chwile w życiu. Byle tylko trwali przy umierającym.
Nie rodzi to w nich buntu. Przecież na pewno uważają, że czekają ich najtragiczniejsze chwile?
Zwykle pierwsza reakcja jest właśnie taka. Jedna z kobiet, której mąż umierał na raka, gdy powiedziałam o najpiękniejszych chwilach, jakie są przed nią, spojrzała na mnie z niedowierzaniem i wyrzutem. Po śmierci męża podeszła do mnie i powiedziała: „Dopiero teraz zrozumiałam, co miałaś na myśli. Nigdy nie byliśmy ze sobą tak blisko”.
Są jednak takie śmierci, z którymi nie sposób się pogodzić. Bo czy można mówić o pięknych chwilach, gdy patrzymy na cierpienie i śmierć swojego dziecka?
To prawda, że dla rodziców, a szczególnie dla matek, które nosiły w sobie dziecko i czuły je pod sercem, śmierć córki czy syna jest czymś niewyobrażalnym. Żadna jednak śmierć nie jest bez znaczenia. Każda jest potrzebna.
Pan Bóg sam nam to pokazał, posyłając na świat swojego Syna. To był największy dar, jaki ofiarował ludziom. Jego Syn cierpiał na krzyżu okropne męki, byśmy mogli żyć wiecznie.
Czy można sobie wyobrazić większą miłość?
W wielu wciąż jednak pokutuje przeświadczenie, że cierpienie, jakie dotyka nas czy naszych bliskich, to kara za grzechy.
Według mnie jest wręcz przeciwnie. Cierpienie to łaska dana nam od Boga. Dzięki niemu człowiek ma możliwość zatrzymania się w pędzie życia, w pogoni za pieniędzmi, karierą, żeby zastanowić się, co w jego w życiu jest ważne.
Miałam koleżankę, przewodniczkę, która umarła na raka. Jeśli można mówić o świętych dnia powszedniego, to ona dla mnie była taką osobą. Przez 13 lat przed chorobą nie opuściła ani razu codziennej mszy świętej. I Bóg zesłał na nią wielką łaskę.
Dotknął cierpieniem, które miało ogromną moc. Nie mogłam się nadziwić dobru, jakie z niego płynie. Jej choroba, scaliła całą rodzinę. Obserwowałam to na własne oczy i nie potrafiłam wyjść z podziwu, ile piękna ukrywa w sobie cierpienie.