Mówi ks. Tomasz Tomaszewski, sekretarz II Synodu Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej. Zadanie synodu: dobre rzeczy wzmocnić, a złe zdiagnozować i naprawić
Po co jest synod?
Jego ustanowienie, przebieg i owoc prac to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu każdej wspólnoty, także i naszej tworzącej diecezję koszalińsko-kołobrzeską. A po co jest zwoływany? Świat wokół nas ciągle się zmienia, a tempo tychże zmian nieustannie, z roku na rok, gwałtownie przyśpiesza.
Warto tu przypomnieć, że pierwszy synod w naszej diecezji zakończył się w 1989 roku, czyli jeszcze w realiach PRL-u.
No właśnie. A od tego wydarzenia minęło już prawie 30 lat. Przez ten czas w naszym kraju dokonały się fundamentalne zmiany: społeczne, polityczne, gospodarcze. Gruntownie zmieniła się jakość naszego życia. Dobrym przykładem takiej zmiany, która nastąpiła w ostatnich 30 latach, to wprowadzenie religii do szkół. Wielkim wyzwaniem dla współczesnego człowieka jest też postęp technologiczny, który kompletnie zmienił nasze codzienne funkcjonowanie, sposób komunikowania się. Innymi słowy dojrzała potrzeba spojrzenia z pewnego dystansu przez nas samych na nasz Kościół, na kondycję naszego chrześcijaństwa. Potrzeba nazwania rzeczywistości, w której żyjemy i jej dogłębne zdefiniowanie w kontekście naszej wiary. Bo każda z tych zmian ma wpływ na nasze życie religijne, a wiara wpływa na różne sfery życia człowieka i odwrotnie. To jest takie sprzężenie zwrotne. Co ważne, jeżeli porównamy synod do wizyty u lekarza, to ten nie tylko diagnozuje to, co jest chore, ale też mówi: to jest dobre, to funkcjonuje jak trzeba. Lekarz całościowo patrzy na organizm i jednym z zadań synodu jest takie właśnie spojrzenie na cały koszalińsko-kołobrzeski Kościół. Dobre rzeczy trzeba wzmocnić, złe naprawić przez odpowiednie recepty.
I w taki sposób synod ma pomóc koszalińsko-kołobrzeskim katolikom odnaleźć się we współczesnym świecie?
O tyle, o ile chodzi tu o naszą wiarę. Bo trzeba pamiętać o tym, że synod jest wydarzeniem religijnym i ma on sens wtedy, gdy przeżywają go ludzie wierzący, świadomi tego, po co on został zwołany i że najważniejszy nie jest tu czynnik ludzki, ale boży. Chodzi o to, aby przede wszystkim poddać się działaniu Ducha Świętego, a nie o to, abyśmy tylko po ludzku ocenili tę, czy inną sytuację i na tym poprzestali. Bo wtedy ta diagnoza będzie ułomna, nie będzie taka, jaka powinna być. Dlaczego? Bo gdy się skupimy jedynie na ludzkich receptach i zapomnimy o Duchu Świętym, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Historia Kościoła katolickiego zna liczne takie przypadki.
Ale jak rozpoznać, gdzie jest tylko ludzka decyzja, a gdzie działanie Ducha Świętego? Nie boi się ksiadz tego rodzaju pomyłek na synodzie?
Nie, bo o to rozpoznanie trzeba się nieustannie modlić i tak też się dzieje. Sobotnie, uroczyste otwarcie synodu w koszalińskiej katedrze było jedną taką wielką modlitwą. Było takim, co podkreślał biskup Edward Dajczak, całkowitym poddaniem się bożej woli. Ważne jest, aby właściwie zostały rozłożone priorytety: na pierwszym miejscu modlitwa, wiara, otworzenie się na działanie Ducha Świętego, a dopiero na kolejnych miejscach ludzki wymiar synodu. Gdy proporcje będą właściwe, owoce tego na pewno będą dobre i zgodne z tym, jaką drogą mamy podążać, aby wypełnić wolę Boga. Bo właśnie takie jest znaczenie słowa „synod”. Po grecku oznacza to wspólne kroczenie tą samą drogą. A to oznacza, że w pierwszej kolejności, na samym początku synodu, musimy poczuć się wspólnotą. Zobaczyć ilu nas jest, że jesteśmy razem i że wspólnie chcemy dalej podążać.
Nie będzie to łatwe, bo w Kościele katolickim bardzo silny jest podział na księży i świeckich. Często jest tak, że ktoś mówiąc „Kościół” nie ma na myśli tego, że także on sam jest jego częścią. W taki sposób nazywa instytucjonalną kościelną rzeczywistość, która jest czymś kompletnie zewnętrznym. Czy synod ma też za zadanie zmniejszyć znaczenia tego rozgraniczenia?
Z pewnością. Bo Kościół jest jednością, a granica „kapłani - świeccy” często jest sztucznie uwypuklana i akcentowana, bo tak naprawdę jesteśmy jednym Ludem Bożym, jedną wspólnotą. Oczywiście w tej wspólnocie jest zróżnicowanie powołań i każdy ma inne zadanie do wykonania, ale ostatecznie jedni bez drugich nie funkcjonują. Ludzie świeccy są dla kapłana istotą jego pracy, a świeccy nie będą w stanie przeżywać wiary w pełni bez kapłana. To jedna całość, która funkcjonuje tylko razem. I to też chcemy pokazać w czasie synodu.
Przez czynne zaangażowanie w jego obrady ludzi świeckich? W jego bezpośrednich pracach bierze udział aż 30 procent wiernych spoza stanu kapłańskiego. To dużo.
To prawda. Kościół tak bardzo otwiera się na ludzi świeckich, bo to właśnie świeccy w Kościele mają to coś, co fachowo nazywamy zmysłem wiary, a co Ojciec Święty określa mianem „węchu owczarni”. A skoro jest „węch” to oznacza, że ma on nas dokądś poprowadzić. Tę potrzebę pełnej wspólnoty symbolicznie zaakcentowaliśmy też na synodalnych plakatach, gdzie widnieje grupa ludzi, wspierająca się wzajemnie i zmierzająca w tym samym kierunku. Widać tu świeckich, księży jako jedną wielką rodzinę. A biskup wcale nie jest na początku, tylko w środku, właśnie dlatego, że nie miał być z przodu. I to nie uwłacza w żaden sposób biskupowi, bo jak mówi papież Franciszek, są takie sytuacje, gdy biskup ma być wśród swojej owczarni, a czasami nawet z tyłu.
Synod się rozpoczął i co dalej?
Teraz czeka nas ciężka praca w komisjach, parafialnych zespołach synodalnych, bo taki zespół powstanie w każdej parafii naszej diecezji. Potem swoją pracę zaczną sesje synodalne. Na każdym etapie tych prac będą powstawać szczegółowe raporty, analizy, zalecenia, wnioski. Ostatecznie zostanie przygotowany jeden wspólny dokument, który zostanie wręczony biskupowi jako owoc pracy synodu. Podpis biskupa spowoduje, że te ustalenia i zalecenia wejdą w życie i stopniowo będą realizowane.
Kiedy to się stanie?
Nie wcześniej niż za jakieś 4, 5 lat. Mamy sporo czasu.