Doda: Był taki czas, że już sama siebie nie poznawałam
„Dziewczyny z Dubaju” to film opowiadający o polskich celebrytkach, które zostają luksusowymi prostytutkami. Jego producentką jest Doda. Z okazji premiery filmu piosenkarka opowiada nam o swojej pracy nad nim, o rozwodzie z mężem i o tym, czy jest gotowa na nową miłość.
- Co ci się spodobało w reportażu Piotra Krysiaka, że postanowiłaś zainwestować w jego produkcję i przeniesienie go na ekran?
- Bardzo spodobała mi się odwaga autora. W show-biznesie trzeba czerwone dywany dzielić z gangsterami i prostytutkami. Z każdym, kto jest daleko od sztuki. Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni i nawet się z niektórymi przyjaźnimy. W głębi duszy zawsze czułam jednak niesmak, że takie są realia rządzące show-biznesem. Mam naturę rebeliantki, która lubi wsadzić kij w mrowisko – dlatego spodobało mi się, że Piotr Krysiak upublicznił i zdemaskował wiele rzeczy. Oczywiście nie wszystko, bo to są historie z lat 2000-2010. Jeśli powstanie druga część tej książki, będzie jeszcze ciekawsza. Ponieważ ten biznes rozrósł się jeszcze bardziej, a instagramowe celebrytki stały się prostytutkami. Albo inaczej prostytutki stały się instagramowymi celebrytkami. To już nagminna sytuacja i nikt się tego nie wstydzi.
- Dlaczego młode dziewczyny decydują się na tego rodzaju proceder?
- Bo jest to bardzo łatwy pieniądz. Dzięki temu mogą się lansować w social-mediach i kreować swój zakłamany wizerunek. To buduje ego i sprawia, że jesteśmy uzależnieni od Facebooka i Instagrama. Niestety: nie wszyscy potrafią nadążyć za tym trendem i popadają w problemy z samoakceptacją. Nie każdy może sobie robić zdjęcia przed luksusowymi autami czy paradować z torebkami Louis Vuitton. Ja jako artystka doszłam do wszystkiego sama. A nie było mi łatwo, bo mam trudny charakter i nie szłam na żadne układy. Nie miałam bogatych rodziców, przyjechałam do Warszawy z małego miasta i zaczynałam pracę jako trzynastolatka w teatrze. Dlatego ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że zarobione w ten sposób pieniądze dużo bardziej cieszą. A jeszcze bardziej cieszy to, że mogę iść do przodu i nie muszę oglądać się za siebie ze strachem.
- Kiedy pojawił się zwiastun „Dziewczyn z Dubaju”, złośliwi sugerowali, że ten film będzie raczej zachęcał do prostytucji, bo pokazuje bajeczne życie uprawiających ten proceder dziewczyn. To nieprawda?
- Żadna z dziewczyn nie weszłaby do tego świata, gdyby na początku nie było bajecznie. Nie sądzę, żeby ktokolwiek cieszył się na dzień dobry z tego, że ktoś kiedyś będzie mu robił klocka na klatę za torebkę. To jest kwestia wchodzenia w to bagno i zagłębiania się w nim krok po kroku. W pewnym momencie nie ma już ucieczki: zaczynają się zacierać pewne granice, gubi się etyka i chęć mówienia wprost. Zwiastuny, które przygotowaliśmy, miały być odwzorowaniem tego, jak wygląda to w psychice dziewczyn, które w to wchodzą. A na początku zawsze jest pięknie. Dopiero potem robi się dramat. Tak to miało wyglądać i zostało to zrobione intencjonalnie. Może dlatego, że nie lubię pokazywać wszystkiego na raz i chcę, żeby film był dużym zaskoczeniem.
- Dziewczyny, które uprawiają ten proceder, mają możliwość wyrwania się z tego bagna?
- Mam dużo koleżanek, które były prostytutkami. Zarobiły miliony na swoje wille i totalnie się od tego odcięły. Nie jest to łatwe, ale można się z tego wyzwolić.
- Na czym polegała twoja praca przy powstawaniu „Dziewczyn z Dubaju”?
- Na wszystkim. Mój eks-mąż zajmował się administracją, zebraniem funduszy na film i podpisywaniem umów z inwestorami. Ja natomiast robiłam wszystko inne, co przyjdzie ci do głowy. Prowadziłam casting, skracałam scenariusz, robiłam próby z aktorami, zajmowałam się pomocą w montażu, kontrolowałam efekty specjalnie, dobierałam muzykę, wymyślałam plakaty, tworzyłam zwiastuny. Właściwie dzień w dzień byłam na planie. Na ostatniej prostej odeszłam od marketingu i planowania premiery, ponieważ poróżniliśmy się bardzo z moim eks-mężem. Odsunęłam się więc od tego projektu na chwilę. Całe szczęście dziesięć dni przed premierą, umożliwiono mnie i reżyserce skończenie filmu, mimo że wcześniej mój ex-mąż w złości nam to utrudniał. Ze względu na wspomniany konflikt, nie będzie mnie jednak na premierze.
- Film wyreżyserowała Maria Sadowska. To był twój wybór, żeby „Dziewczyny z Dubaju” zrobiła kobieta?
- To był mój pomysł. Reportaż Krysiaka jest bardzo seksistowski. Mitja Okorn ze swoją ekipą napisał też scenariusz taki, jaki jest – czyli zrobiony przez facetów. Żeby to wszystko nabrało zdrowej równowagi, a przede wszystkim traktowało ten problem sprawiedliwie z każdej strony i nie było przekoloryzowane na męską stronę, reżyserią zajęła się kobieta. Bo tak naprawdę w tej historii nie ma jednej złej postaci. Chciałabym, żeby widz zrozumiał, iż wiele różnych rzeczy składa się na to, dlaczego dziewczyny zostają prostytutkami.
- Nie miałaś ochoty sama zagrać w tym filmie?
- No, błagam cię! Wymieniłam ci wszystko, co robiłam przy tym filmie. Tyle było pracy, że nie spałam prawie przez miesiąc. Jak więc miałabym jeszcze występować? W pewnym momencie miałam sto aktorek i modelek na planie. Ułożyć to wszystko tak, żeby ujęcie było zajebiste, to naprawdę ciężka praca. Nawet do głowy mi nie przyszło, że miałabym się pchać na ekran. To nie jest mój konik. Jestem profesjonalistką i kiedy podjęłam się produkcji filmu, to musiałam zrobić dobrze to, do czego się zobowiązałam. Dlatego byłam po drugiej stronie kamery i to było dla mnie najważniejsze. Wycierałam aktorkom stopy, jak były brudne, przynosiłam im koc, kiedy było im zimno, powtarzałam z nimi role, jak zapomniały. Musiałam zejść z piedestału i wesprzeć innych.
- Kręciliście w pandemii. To było duże utrudnienie?
- Oczywiście. To krzyżowało nam plany, jeśli chodzi o różne lokacje. A kręciliśmy nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Dla chcącego nie ma jednak nic trudnego. Z powodu pandemii castingi z aktorami przeprowadzaliśmy online. Dla bardziej nieśmiałej części ekipy, było to zdecydowanie wygodniejsze. Bo tworzyły ją same kobiety: ja, reżyserka, scenarzystka i dyrektorka castingu. Wszystkie piszczałyśmy, bo kazałyśmy tym Włochom zdejmować koszulki, żeby się ładnie prezentowali na ekranie. Z jednej strony byli więc oni półnago, a z drugiej – piszczące baby. Nie wiem czy byśmy się odważyły na takie castingi, gdyby ci faceci stali przed nami w realu twarzą w twarz.
- Twoje rozstanie z mężem wpłynęło na ostateczny kształt tego filmu?
- Wpłynęło na wszystko, ale na efekt finalny – nie. Dużo mnie to kosztowało walki, ale jestem bardzo zadowolona z tego filmu. I bardzo szczęśliwa, że mogłam go stworzyć. Za to jestem mu wdzięczna.
- Będziesz w przyszłości chciała produkować inne filmy?
- Początkowo nie zdawałam sobie sprawy z moich ukrytych talentów producenckich. Ale ekipa, która pracowała ze mną na planie, cały czas powtarzały mi, że muszę iść na studia reżyserskie. Dostałam nawet od nich prezent na koniec w postaci książki „Jak zostać reżyserem”. „Dziewczyny, ja się w ogóle do tego nie nadaję!” – mówiłam. Ale tak naprawdę jako drugi reżyser, asystentka reżysera czy producentka kreatywna – spełniam się bardzo. Nic mnie nie przerosło i nie zaskoczyło na planie. Była to dla mnie ciężka, ale wspaniała praca.
- Film promuje twoja nowa piosenka „Don’t Wanna Hide”, do której powstał bardzo seksowny teledysk. To ze względu na tematykę „Dziewczyn z Dubaju”?
- Cóż: film nie jest o siostrach zakonnych, tylko traktuje o seksie. Dziewczyny, za które się płaci, są seksowne. Dlatego trudno, żebym występowała w worku pokutnym.
- Większość polskich piosenkarek jest dosyć konserwatywnych, jeśli chodzi o image. Ty się wyróżniasz. Dlaczego nie masz problemów z odsłanianiem swego ciała w teledyskach czy na koncertach?
- Chyba dlatego, że nie traktuję siebie jako obiektu seksualnego. Skończyłam szkołę sportową i sport jest moją drugą pasją obok muzyki. Naoglądałam się tyle dziewczyn biegających po stadionie w kusych majtkach, że tyłek to nie jest dla mnie seksowna pupa, tylko mięsień pośladkowy. Ja patrzę na swoje ciało, jako na efekt ciężkiej pracy: diety, sportu i treningów. Lubię się nim popisywać i je pokazywać. Bo zdaję sobie sprawę, jakie robi wrażenie na mężczyznach. Jest to więc moje narzędzie w PR-rze i marketingu. Robię to jak najbardziej intencjonalnie. Ale dla mnie tak to nie wygląda. Dlatego nie wstydzę się pokazywać swego ciała. Bo patrzę na nie jak sportowiec.
- Powiedziałaś kiedyś, że w relacjach damsko-męskich jesteś konserwatywna czy wręcz staroświecka. Tymczasem twój image wysyła zupełnie odmienny komunikat. Nie uwiera cię ta sprzeczność?
- Bogusław Linda nie lata na co dzień z pistoletami i nie strzela do swojej żony, krzycząc: „Bo to zła kobieta była”. Są różne artystyczne alter ega czy image estradowe. Ja mam akurat seksowny wizerunek – i jest on dla mnie jakąś odskocznią. Dzięki niemu mogę się wyżyć artystycznie. Moje emocje mogą znaleźć ujście w kreatywny sposób. Ale prywatnie jestem zupełnie inna. Tak jak większość z nas.
- Jeszcze nie tak dawno zapowiadałaś, że na jakiś czas zrezygnujesz ze śpiewania. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
- Zapewne moja terapia, którą przeszłam. W pewnym momencie śpiewanie zaczęło mi bardzo przeszkadzać. Moja pasja zaczęła mnie uwierać i stresować. Pewnie dlatego, że moje problemy w związku strasznie mnie przygniotły. Był taki czas, że już sama siebie nie poznawałam. Kiedy przeszłam terapię i wyszłam z tych lęków i depresji, nagle znowu zaczęłam odczuwać przyjemność z tego, co mi było znane. I znowu stałam się sobą.
- Twoja poprzednia płyta „Dorota” była liryczna i tradycyjna. Tymczasem „Don’t Wanna Hide” to nowoczesna muzyka dance o elektronicznym brzmieniu. Co sprawiło, że zwróciłaś się w stronę takiego grania?
- To dla mnie coś zupełnie nowego. Przeżyłam mega załamanie w swoim życiu i to moje odrodzenie psychiczne sprowokowało mnie do tanecznych, radosnych i pozytywnych rytmów. Nie do ciężkiej muzyki rockowej, którą śpiewałam z grupą Virgin. Pewnie jest to incydentalna sytuacja, ale korzystam z niej. Nagrywam nową płytę – i cieszę się, że wreszcie będę mogła tańczyć do swoich kawałków, a nie tylko machać łbem, jak heavymetalowiec. Płyta „Dorota” była taka a nie inna ze względu na to, że została nagrana i zadedykowana mojej świętej pamięci babci, która marzyła, żebym nagrała piosenki z orkiestrą. Wykonałam więc z wielką przyjemnością jej ostatnią wolę – bardziej dla niej niż dla siebie.
- „Don’t Wanna Hide” napisało odnoszące obecnie ogromne sukcesy trio: Lanberry, Patryk Kumór i Dominic Buczkowski. To z nim nagrasz nową płytę?
- Oni są wspaniali. To moi muzyczni przyjaciele. Zaangażowałam ich również do pracy nad filmem. Zrobili więc muzykę do „Dziewczyn z Dubaju”. I to jest prawdziwy sztos. Bardzo się cieszę, że będą mi pomagać w stworzeniu nowego albumu, bo takich ludzi jest naprawdę mało na rynku.
- Jakie będą te nowe piosenki?
- To będzie coś zupełnie nowego, jeśli chodzi o mój wizerunek estradowy. „Don’t Wanna Hide” trochę to zapowiada, ale będzie jeszcze bardziej tanecznie, house’owo i imprezowo.
- Ostatnio zadeklarowałaś, że nie będziesz koncertować w pandemii, bo nie chcesz dzielić fanów na zaszczepionych i niezaszczepionych. Obstajesz przy tej decyzji?
- Tak. Chyba, że sama zajmę się organizowaniem koncertów. Na razie nie miałam na to czasu. Bo nie da się robić wszystkiego jednocześnie. Najpierw musiałam domknąć filmowy projekt, a teraz pracuję nad nowymi piosenkami. Kiedy się z tym uporam, pomyślę o występach. Ale dla mnie trasy koncertowe zimą się nie liczą. Nie mam jakoś nastroju do śpiewania w klubach. Ja muszę czuć wiosnę, mieć energię i widzieć przestrzeń.
- Ostatnio zajmujesz się nie tylko filmem i muzyką, ale również sprzedajesz tokeny. To coś zupełnie nowego i wielu ludzi nawet nie wie co to jest. Jakbyś im to wytłumaczyła?
- Nie da się tego wytłumaczyć. Ktoś, kto chce wiedzieć co to jest, musi sam się w to zagłębić. Bo to jest tak jakbym ci próbowała wytłumaczyć sto lat temu co to jest Facebook. Jakbym ci powiedziała, że będziesz miał elektroniczny kwadrat w dłoni, a w nim cały świat, to po prostu spadłbyś z konia. Puknąłbyś się w głowę i powiedział: „Kobieto idź się lecz”.
- To ja spróbuję: sprzedajesz certyfikowane fragmenty swojego ciała, wydrukowane w rozmiarze rzeczywistym w formacie 3D. Co cię skłoniło, żeby zająć się czymś takim?
- Lubię iść z duchem czasu i robić pewne rzeczy jako pierwsza. Nienawidzę, jak się dzieje coś wielkiego beze mnie. A świat wirtualny to jest przyszłość. On się tak gwałtownie rozwija, że jest nie do powstrzymania i niebawem nawet starsze babcie będą musiały się w nim odnaleźć. Dlatego uważam, że nie trzeba się go bać i warto się z nim zaznajomić. Nawet więcej: można na nim zarabiać. Bo poza zabawą, jest to też możliwość inwestycji i zarobku.
- No właśnie: pierwsze 30 zeskanowanych fragmentów twojego ciała w cenie 300 dolarów za sztukę sprzedało się w... 30 sekund. Skąd taki popyt?
- To było niesamowite. Wrzuciłam te 30 tokenów do internetu, po czym zrobiłam „odśwież” – i wszystkie były sprzedane. Potem wrzuciłam kolejne – dwa razy więcej i dwa razy droższe. I to samo. Następne dałam po 600 dolarów. „Te się nie sprzedadzą. W końcu to jest 2.500 zł. Ludzie nie wydadzą takiej kwoty na kawałek zeskanowanego ciała ot tak. Na pewno będą myśleć o tym co najmniej dobę” – spekulowałam. Tymczasem wszystko sprzedało się w godzinę.
- Będziesz dalej się w ten sposób sprzedawać?
- Na razie sprzedałam 150 tokenów za łączną wartość 45 tys. dolarów. Kupili je ludzie z całego świata – z Francji, Holandii, Anglii czy Dubaju. Teraz będę sprzedawać konkretne części ciała – na przykład stopę czy pupę. Dla fetyszystów to prawdziwa gratka. Najbardziej nie mogę się doczekać tokenu mojego mózgu ze 156 IQ, ponieważ to będzie pierwszy na tym rynku umysł członka Mensy. Ten pomysł zrobił furorę na światowej konferencji NFT w Dubaju. Bo ponieważ ropa się tam kończy, kraj ten staje się stolicą kryptowalut i tokenów. I wyobraź sobie, że będziesz mógł kupić na wyłączność zeskanowany mózg osoby należącej do Mensy.
- Dla mnie to już kompletna abstrakcja.
- To nie jest abstrakcja. Niedawno rozpikselowany obraz w postaci tokena sprzedał się za 150 milionów dolarów. Następnie został ukradziony i odnaleziony. Teraz został sprzedany za dwa razy więcej. I wszystko to w wirtualnej rzeczywistości. To są realne pieniądze. Dlaczego zyskał taką wartość? Bo był to pierwszy na świecie obraz w postaci tokenu. I ja zaoferuję do sprzedaży pierwszy na świecie mózg osoby z Mensy w postaci tokenu – dlatego myślę, sporo na tym zarobię.
- Sama się tym zajmujesz?
- Ależ skąd. Robi to za mnie najlepsza ekipa w Polsce od tych spraw – Fanadise. Niedawno sprzedała ona jako pierwsza na świecie... wirtualną miłość za milion dolarów. Na całym świecie było o tym głośno, tylko nie w Polsce, bo my nie lubimy chwalić swoich.
- Niedawno ogłoszono, że ABBA powróci na koncerty w postaci wirtualnych awatarów. Też się tym zainteresujesz?
- Jeśli moje lenistwo będzie rosło, to jak najbardziej. Jeżeli będziemy stawiać na wszechobecny komfort, a nie na pracowitość, to świat wirtualny całkowicie zdominuje nasze życie w najbliższych latach.
- Twój były mąż kupi sobie tokena z twoją stopą lub pupą na pamiątkę?
- Dopiero niedawno po naszym rozstaniu założył sobie Instagrama. Dlatego nie sądzę, żeby go ekscytowały takie nowinki technologiczne.
- Jesteś tuż po rozwodzie. Czujesz ulgę?
- I tak, i nie. Szczerze mówiąc zaskoczyła mnie moja reakcja na rozwód. Okazało się, że bardzo go przeżyłam. Ale to świadczy, że jestem wrażliwą osobą.
- Nie miałaś żadnych wątpliwości co do tego kroku?
- Nie. Ale to zawsze jest bardzo przykre. Obojętnie czy jest się jest tego pewnym czy nie. Czy się tego boi, czy nie może się tego doczekać. Ktoś, kto naprawdę kogoś kochał i spędzał z tą osobą dużo czasu, na pewno bardzo to przeżyje. A tak było z nami – byliśmy ze sobą 5 lat. Dlatego to były duże emocje. Musiałam się wyłączyć na całą dobę, żeby sobie to przetrawić w samotności. Ale to było dobre doświadczenie. Przynamniej wiem, że mam serce.
- Emil napisał na swoim Instagramie: „Zawsze możesz bezinteresownie na mnie liczyć”. Wierzysz w to?
- Zobaczymy. Życie pokaże co będzie.
- Rozwód kończy wasze prywatne i zawodowe relacje?
- Prywatne jak najbardziej. Zawodowe – na pewno nie. Przed nami długa droga dystrybucji „Dziewczyn z Dubaju” i rozliczania się z inwestorami.
- Powiedziałaś niedawno, że uciekłaś od Emila już dwa lata temu. Trudno ci było tę sytuację utrzymać przez tak długi czas w tajemnicy?
- Na pewno. Dlatego pojawiła się depresja i musiałam iść na terapię. Powiedziałam sobie jednak, że po rozwodzie zamknę ten temat i już nie będę go roztrząsać. Dla dobra własnej psychiki. Nie mogę więc już o tym mówić. Nie chcę tego rozdrapywać z szacunku dla samej siebie. Muszę iść dalej. Żeby dla mnie było dobrze.
- Jesteś gotowa na nową miłość?
- Absolutnie nie. Jestem wręcz nie gotowa, co niechętna wobec takich relacji na ten moment. Nie szukam żadnego poważnego związku. Oczywiście będę się cieszyć życiem, chodzić na randki, spotykać się z różnymi ludźmi, nie będę się zamykać w domu. Ale nie wiem, kiedy się otworzę na poważny związek. Na ten moment to drugorzędna sprawa dla mnie.
- Nie wierzysz już w miłość?
- Żeby w coś wierzyć, trzeba wiedzieć co to jest. A ja już nie wiem co to jest prawdziwa miłość.
- W jednym z wywiadów powiedziałaś kiedyś: „Ja się świetnie czuję we własnym towarzystwie”. Nie boisz się być singielką?
- Kiedyś byłam singielką przez dwa lata i to był jeden z najwspanialszych okresów w moim życiu.
- Kiedy indziej wyznałaś: „Nie potrzebuję mężczyzny, by czuć się dowartościowana”. Czemu to zawdzięczasz?
- Mojej historii. Moim wzlotom i upadkom. Mojej pracy. Sukcesom i porażkom. Nawet porażkom bardziej, bo one bardziej budują niż sukcesy. To jak wstajesz z kolan, to jest naprawdę budujące. Nie jest sztuką celebrować sukces. Sztuką jest podnieść się i wyciągnąć lekcję z porażki. To mnie bardzo dowartościowuje. Ale trzeba bardzo uważać, by druga osoba nie odebrała nam tego mozolnie zbudowanego poczucia własnej wartości. Dlatego trzeba dbać o to, jak sami siebie postrzegamy we własnej głowie i we własnym sercu.
- Podobno uruchamiasz kurs dla kobiet, które chcą odbudować poczucie własnej wartości. Co to będzie?
- To warsztaty online pod hasłem „Jak spierdolić sobie prywatne życie i tanecznym krokiem wyjść z czarnej dupy”. Razem z psycholożką, która jest autorką wielu książek, opowiadamy o tym, jak wybierać partnera, jakie popełniamy przy tym błędy, jak kochamy i jak możemy zakończyć związek z jak najmniejszą szkodą dla naszej psychiki. Jakby nie patrzeć, ja bym się mogła doktoryzować w tym temacie. Warsztaty te są dostępne w postaci aplikacji UseCrypt Messenger w opcji Premium. Chcę, żeby pomogły one ludziom. Żeby pokazały, że ich idolka, „niezwyciężona Doda”, również ma ciężkie chwile. Niech ich to ukoi i da motywację do walki. Uczmy się nawzajem ze swoich doświadczeń.