Do Pana Boga przez… taekwondo. Nietypowa pasja krakowskiego księdza Grzegorza Kurzca
Nietypowa pasja krakowskiego księdza Grzegorza Kurzca. Ma czarny pas i drugi dan w taekwondo olimpijskim, od wielu lat trenuje młodzież. To jego oryginalny pomysł na ewangelizację.
- Ta pasja pomaga mi w dotarciu do młodych ludzi, często zbuntowanych i zagubionych, będących w trudnych sytuacjach życiowych. Na treningach uczę ich nie bicia, ale sportowego trybu życia, szacunku do drugiego człowieka. Prowadzenie zajęć pozwala mi też na zbudowanie innej relacji z nimi, której nie udaje się osiągać podczas katechezy – mówi 40-letni ksiądz Grzegorz Kurzec z parafii św. Jana Chrzciciela na Czerwonym Prądniku w Krakowie, który posiada czarny pas i drugi dan w taekwondo olimpijskim.
Taekwondo to narodowy sport i sztuka walki Korei. Jego nazwa składa się z trzech elementów koreańskiej wymowy: tae, kwon (oznaczają odpowiednio stopę i pięść, uderzenie pięścią i stopą lub system technik nimi wykonywanych) oraz do (oznacza sztukę, drogę lub metodę wyrażającą osiągnięcie stanu intuicji, wynikającej z doświadczenia umysłu i ciała). Taekwondo na mistrzostwach świata zadebiutowało w 1973, a na igrzyskach olimpijskich w 2000 roku. Składa się z układów formalnych, walki, technik samoobrony i technik rozbić twardych przedmiotów.
- Są ludzie, którzy trenują sporty walki i jednocześnie próbują się odnaleźć duchowo w tej religii, z której dana sztuka walki się wywodzi. Taekwondo olimpijskie zaczęło już odchodzić od religii. Niektórzy starzy mistrzowie zarzucają propagatorom taekwondo, że odeszli od tradycyjnej sztuki walki, że stało się ono bardziej sportem, bo metodyka treningu jest zachodnia – mówi ks. Kurzec.
„Ksiądz uczy się bić?”
Urodził się w 1982 roku w Krakowie na os. Kalinowym w parafii św. Józefa. 6 lat później w kinach pojawił się film „Krwawy sport”, w którym wystąpili m.in. Jean-Claude Van Damme i Bolo Yeung, bohaterowie wielu podobnych produkcji, w których prezentowali swe umiejętności w sztukach walki.
Mały Grzesiek był zafascynowany filmem: - Pamiętam, jak oglądałem go u wujka. Bardzo mi się podobał, podobnie jak filmy, których głównym bohaterem był Bruce Lee. Byłem ruchliwym dzieckiem, rodzice mówili mi, że od małego biegałem, skakałem, kopałem. W domu wszystkie paprotki były skopane, bo znajdowały się na takiej wysokości, że mogłem w nie trafić nogą.
Dlaczego wybrałem taekwondo a nie na przykład karate? Bo jest w nim dużo kombinacji technika nożnymi. A mnie zawsze podobało się kopanie na głowę, wykonywanie szpagatu, takiego na przykład jaki Van Damme wykonał w „Krwawym sporcie” - ks. Grzegorz Kurzec
Jego rodzice nie uprawiali sportu. Przyjechali do Krakowa z małej miejscowości w poszukiwaniu pracy. Nie stać ich było, by zapisać syna na treningi w klubie. Ćwiczył więc w domu, choć dziś nie precyzuje, jaki sport walki, raczej wszystko po trochu. Dopiero w połowie szkoły średniej zaczął trenować taekwondo - przy NCK w Nowej Hucie. Przestał, gdy poczuł powołanie. Wciągnęły go też formacje ministrancka i oazowa. W 2002 roku rozpoczął 6-letnie studia w Wyższym Seminarium Duchownym Archidiecezji Krakowskiej.
- W seminarium można było biegać, grać w piłkę, chodzić na siłownię, ale nie było praktykowane wychodzenie poza nie na dodatkowe zajęcia. Nikt nie pytał przełożonych o sporty walki, bo były kojarzone z agresją. Do dziś tak bywa, bo czasem spotykam się z pytaniem: „Ksiądz uczy się bić?”. I pojawiają się obawy rodziców, że takie zajęcia mogą być niebezpieczne duchowo. Tłumaczę, że jest to forma samoobrony i ogólnego rozwoju – mówi ks. Kurzec.
„… ale obserwuj owoce”
Wznowił treningi taekwondo, gdy został już księdzem – w 2008 roku. Targały nim jednak wątpliwości. Bo wiele sztuk walki wywodzi się z krajów Wschodu (np. aikido, judo i karate – z Japonii, kung fu – z Chin, muay thai – z Tajlandii, taekwondo – z Korei Południowej), jest związanych z medytacją, tamtejszymi religiami i kulturami, często obcymi chrześcijańskim wyobrażeniom i zwyczajom. Dlatego postanowił szukać porad, ale zaczął od rozmowy z Panem Bogiem.
„Panie Boże, jeżeli to nie jest dla mnie, jeśli to nie jest zgodne z Twoją wolą, to nie będą się w to pchał” – mówiłem sobie. Modliłem się też o to, żeby osoby, z którymi będę rozmawiał, których będę się radził, dobrze mną pokierowały – ks. Grzegorz Kurzec.
Rozmawiał z krakowskim jezuitą i znanym kierownikiem duchowym, z ojcem duchownym w seminarium, ze swoim seminaryjnym profesorem teologii moralnej i z emerytowanym księdzem z Budzowa, niepraktykującym już egzorcystą Stanisławem Kolarskim (zmarł w 2015 roku). Wszyscy byli za tym, by trenował, tylko radzili, by nie sięgał po medytację i stosował się do słów z Pisma Świętego: „Poznacie ich po ich owocach”.
- Jezuita wyjaśniał mi, że są różne podejścia do trenowania sztuk walki przez księdza. „Jedni będą ci mówić, że nie powinieneś, drudzy, że nie ma z tym problemu” – tłumaczył mi. Zaznaczył: „Dla mnie nie ma problemu, ale obserwuj owoce”. Mój były profesor powiedział mi, że też nie widzi problemu, że w Kościele dokonuje się inkulturacja (proces zakorzenienia Ewangelii w różnych kulturach – przyp.). Czytałem też wywiad z księdzem, który uważał, że są sztuki walki z zachodnią metodyką sportu, ale i te same, ukierunkowane na wschodnią modłę, w której jest dużo odniesień do buddyzmu, taoizmu, medytacji. Te są niedopuszczalne – opowiada.
To nie była sekta
Po ukończeniu seminarium trafił do parafii św. Apostołów Filipa i Jakuba w Osielcu (wsi w powiecie suskim w gminie Jordanów). Jej proboszcz Stanisław Skowronek przed laty trenował boks, bardzo interesował się też sportami motoryzacyjnymi. Z kolei z inicjatywy jednego z byłych wikarych powstało tam boisko piłkarskie. Sportowe zainteresowania przełożonego i tamtejszych mieszkańców były podatnym gruntem dla młodego księdza, chcącego rozwijać swą pasję.
- Zapytałem proboszcza, czy mogę wrócić do aktywności sportowej, planując sobie, że mogę ją potem wykorzystać do kontaktu z młodzieżą, że jest to inna forma podejścia do niej, atrakcyjna, choć nie zawsze przez kogoś dobrze odczytywana. Proboszcz rozumiał mnie, wyraził zgodę, zaznaczył tylko, żebym nie zaniedbywał swoich obowiązków. Nie przejął się tym, gdy przyjechali do niego jacyś ludzie, mówiąc, że „nowy wikary założył jakąś sektę” - wspomina.
Rozpoczął treningi, jeżdżąc z innym księdzem i starszymi chłopakami z Osielca dwa razy w tygodniu do Mszany Dolnej, gdzie trenowali w miejscowym klubie Turbacz pod okiem Zbigniewa Karpierza, potem założyciela, a dziś prezesa i trenera tamtejszego UKS Koryo. Zajęcia trwały 1,5-2 godziny, zaczynały się o godz. 20. Wcześniej przed nimi trenowała grupa dzieci. Gdy odbierający ich ojcowie zobaczyli ćwiczących chłopców z Osielca, część z nich też zapisała się na zajęcia.
Trenując siebie i innych
- Drugi ksiądz trenował bardziej rekreacyjnie, żeby się poruszać, zadbać o wagę. Ćwiczył rok czy półtora i zrezygnował, bo miał problemy zdrowotne. Ja trenowałem z zamiłowania. Podnosiłem swe umiejętności, wracałem do formy, zdobywałem kolejne stopnie. Chłopcy z Osielca szybko się jednak wykruszali. Bo taekwondo trzeba czuć. Jeśli się tego nie robi – pochodzi się pół roku i rezygnuje.
Rodzice dzieci początkowo nie wiedzieli, że jesteśmy księżmi, bo nie trenowaliśmy w koloratkach. Gdy się dowiedzieli, ich reakcje były raczej pozytywne. Wiadomo: Mszana Dolna i jej okolice to tereny ludzi wierzących, pobożnych – ks. Grzegorz Kurzec
W 2009 roku, po dwunastu miesiącach pobytu w osielskiej parafii, za zgodą proboszcza zaczął trenować miejscowe dzieci (było ich 20-25), dziewczęta (10-15) i chłopców z gimnazjum i szkoły średniej (też 10-15). Byli wśród nich jego uczniowie w szkole, lektorzy, ministranci, grupa oazowa, schola (czyli dziewczęta z chóru).
Do Mszany Dolnej jeździł przez pięć lat, w Osielcu szkolił innych przez cztery. Zdobył czarny pas i pierwszy dan, ukończył kurs instruktora rekreacji ruchowej ze specjalizacją samoobrona. W 2013 roku ówczesny biskup pomocniczy archidiecezji krakowskiej Grzegorz Ryś skierował go do parafii św. Jadwigi Królowej na Krowodrzy w Krakowie, wiedząc, że jest tam klub sportowy. Został kapelanem Parafialnego KS Jadwiga, w którym założył sekcję taekwondo. Jego podopieczni trenowali w klubie i Gimnazjum nr 12 (dziś SP z Oddziałami Integracyjnymi nr 15 im. Księdza Kardynała Karola Wojtyły).
„Proboszcza nie bijesz?”
Nie tylko biskup Ryś wiedział o jego pasji. Także były oraz obecny metropolita krakowski, czyli kardynał Stanisław Dziwisz i arcybiskup Marek Jędraszewski.
- Gdy byłem wikarym w Osielcu, kardynał Dziwisz przyjechał tam chyba na bierzmowanie. Proboszcz Stanisław powiedział: „Niech kardynał zobaczy, co on ma w pokoju”. A ja miałem tam worek bokserski. Proboszcz podpuszczał mnie, żebym coś zademonstrował kardynałowi, ale nie chciałem – wspomina ks. Kurzec.
- Arcybiskup Jędraszewski na początku swej pracy w archidiecezji, gdy poznawał księży przy różnych okazjach, zapytał mnie, jakie mam zainteresowania. Powiedziałem, że mam nietypowe jak na księdza - sportowe. Popatrzył na mnie i z uśmiechem zapytał: „Ksiądz gra w szachy?”. A ja odpowiedziałem: „Księże biskupie, wiem, że ja wyglądam, jakbym grał w szachy, ale to nie są szachy, tylko sporty walki”. Zapytał, jakie. I poopowiadałem mu o taekwondo. Zapytał jeszcze tylko: „Ale proboszcza nie bijesz?”. A ja na to: „Jeszcze nie było okazji” – opowiada ks. Kurzec (w szachy umie grać).
Konkurencji nie będzie
Zaskoczenia, że ksiądz uczy taekwondo, nie krył trener tej dyscypliny, tylko z innej federacji, szkolący młodzież w SP nr 21. Zjawił się w niej, gdy dowiedział się, że ktoś inny też ćwiczy z uczniami PKS i Gimnazjum nr 12. Trafił akurat na rozgrzewkę. Dopytywał się, jakie to taekwondo, bał się, że to może być konkurencja dla niego.
- Wtedy powiedziałem mu, że jestem księdzem, żeby się nie obawiał. Był zaskoczony. Zapytał, czy mam jakiś stopień. Odparłem, że pierwszy dan. Przekonywałem go, że nie robię reklamy, aby z osiedla ściągać młodzież i mu ją „zabierać”, że mam swoją młodzież w szkole i tę, którą prowadzę w różnych grupach przy parafii. Na moje zajęcia przychodzili też między innymi studenci, znajomi z czasów oazowych, ojcowie ministrantów – zaznacza ks. Kurzec, który w okresie pracy w PKS Jadwiga zdał egzamin na drugi dan. Ukończył też kurs instruktora taekwondo olimpijskiego.
Treningi w klubie na wiele miesięcy przerwała pandemia koronawirusa. W sierpniu 2021 roku ks. Kurzec został przeniesiony do parafii św. Jana Chrzciciela.
Zajęcia z taekwondo prowadzi w poniedziałki i środy w godz. 18.30-20 w SP nr 2. Ma zapisanych ponad 20 ćwiczących, ale frekwencja na treningach bywa różna, a zależności od tego, czy uczniowie mają np. egzamin lub kartkówkę
Sam też nie zawsze może być na nich obecny, z uwagi na posługę kapłańską, gdy na przykład jest spowiedź wielkanocna, musi być obecny w parafii, bywają kolizje terminowe treningów z zajęciami kościelnymi itd. Pomaga mu, a czasami zastępuje go Paulina Wójcik, krakowska studentka III roku prawa. Ukończyła ona kursy instruktorskie taekwondo i posiada czerwono-czarny pas.
- Kiedyś przyszła na zajęcia z ciekawości i okazało się, że ma predyspozycje do sportów walki. Taekwondo spodobało się jej, wciągnęło ją. Była moją uczennica w Jadwidze – mówi ks. Kurzec.
„Muszę na ciebie uważać”
Jak jego pasję przyjął proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela Jerzy Serwin? Podobnie jak poprzedni przełożeni. Pozytywnie. - Opowiadałem księdzu Jerzemu o treningach. Zapytał mnie, czy dostałbym nogą do jego głowy, a ja odpowiedziałem, że bez problemu. Odparł: „To muszę na ciebie uważać”. A ja na to ze śmiechem: „Niech się ksiądz nie obawia”.
Podkreśla, że zawsze prowadził zajęcia za darmo, nigdy nie brał za nich pieniędzy. Sam inwestował w sprzęt, który kupował. Na szczęścia ma duży garaż, a w nim m.in. poduchy do kopania, tzw. packi, rękawice ochronne, worek bokserski, skakanki, odważniki na ręce i nogi, gumy do trenowania siły, 20 par rękawic bokserskich.
Ogólna zasada instruktorów, którzy uczą samoobrony, jest taka: „Nie wdawaj się w walkę, a gdy masz możliwość ucieczki, uciekaj. Albo przeproś”. Mnie na szczęście nikt nie prowokował - ks. Grzegorz Kurzec
Pytany, czy musiał kiedyś wykorzystać swe umiejętności poza salą treningową, odpowiada: - Dzięki Bogu, nie. I oby takiej sytuacji nigdy nie było. Dlatego, że prawo w tej kwestii jest bardzo restrykcyjne. W sytuacji zagrożenia człowiekowi trudno analizować, na ile wtedy może użyć swoich umiejętności, myśleć, jak kogoś obezwładnić, kopnąć czy uderzyć. Wtedy często ratuje życie. Ja z moimi uprawnieniami jako napastnik byłbym traktowany jako agresor z tak zwaną białą bronią, czyli z nożem czy maczetą. Podobnie byłoby w sytuacji obrony. Jeśli uczyniłbym komuś krzywdę, sąd mógłby analizować, na ile adekwatnie do swych umiejętności ją zastosowałem.
Szacunek a nie agresja
- Podjąłem ideę trenowania młodzieży, żeby jej pokazać kościół jako miejsce, które mogą postrzegać nie jak jakiś odległy, nierealny świat, ale normalny, wręcz namacalny, w którym mogą się dobrze czuć. Nigdy nie chciałem prowadzić zajęć z młodymi ludźmi tylko po to, żeby rozwijać ich fizycznie, żeby osiągali sukcesy sportowe. Dla mnie zawsze było najważniejsze to, aby doświadczyli kościoła, który jest otwarty, dla człowieka, w którym mogą spotkać Pana Boga, który zawsze im towarzyszy. Aby usłyszeli porady i tego, co jest dla nich najważniejsze – że nie są sami, że Bóg jest zawsze blisko nich i mogą na niego liczyć. A sport miał im pokazać taką bardziej ludzką twarz kościoła i reprezentujących go księży. W sporcie szukali też ucieczki od trudnych domowych doświadczeń, dzięki niemu mogli się poczuć bezpieczni, potrzebni. Czasem była to ich forma wyżalenia się, rozładowania emocji – tłumaczy ks. Kurzec.
Spotkałem się z opinią, że księża powinni ewangelizować, a nie uczyć się bić. Na zajęciach uczę szacunku wobec innych, tworzenia dobrych relacji między ludźmi, a nie bicia się, agresji. Gdy nawet w sparingach widzę jakiś przejaw tego, że w kimś za bardzo budzi się sportowa złość, zaraz to stopuję. O ile podczas zajęć trudno jest mówić o Panu Jezusie, o tyle po nich, gdy sprzęt już zanieśliśmy do garażu, jeszcze przez godzinę rozmawiamy na różne tematy. To też jest forma ewangelizacji - ks. Grzegorz Kurzec
Ks. Kurzec podkreśla, że jego uczniowie nawiązywali przyjaźnie, wspierali się w różnych sytuacjach, pomagali sobie. Z księdzem chodzili na pielgrzymki do Częstochowy. Do dziś kontaktują się z nim, odwiedzają go, radząc się w różnych sprawach życiowych, zapraszają go na swoje śluby, proszą o błogosławieństwo. Także w ten sposób w odniesieniu do jego pracy kapłańskiej na rzecz innych spełnia się maksyma „Poznacie ich po ich owocach”.
- Przez to, że spotykam się z młodymi ludźmi na sali treningowej, zmniejsza się dystans między nimi a kapłanem. Mogę z nimi porozmawiać na wiele, czasem bardzo trudnych, tematów, zapytać o różne sprawy. Oni widzą kapłana jako normalnego człowieka, który ma swoje zainteresowania. Mają do mnie większą śmiałość. Sport skraca dystans, nie tworzy barier. Sporo młodzieży, która u mnie trenowała, zaczęła się rozwijać sportowo. Dwaj czy trzej moi uczniowie są dziś trenerami fitness platinium, jedna z uczennic trenuje kulturystykę, druga taekwondo. A jeśli nawet większość nie związała się ze sportem, wszyscy są blisko Pana Boga – podkreśla ks. Kurzec, podając kolejny przykład „owoców” swej posługi.
Bez sportowych celów
Sporty walki uprawiali też inni polscy duchowni, m.in. sercanin i egzorcysta diecezji kieleckiej Michał Olszowski (przez 10 lat trenował taekwondo, przez 4 lata był w kadrze narodowej, ma czarny pas) oraz były duszpasterz akademicki w Warszawie, również słynny rekolekcjonista Dominik Chmielewski (przez 15 lat ćwiczył różne systemy walki wręcz, był dyrektorem ds. szkolenia w Polskim Związku Sztuki Walki w Bydgoszczy). Honorowy czarny pas w taekwondo posiada nawet papież Franciszek, który otrzymał go w 2017 roku z rąk prezydenta World Taekwondo - Chungwona Choue.
Ks. Kurzec ma podobny staż jako ks. Chmielewski, ale podkreśla, że jako trener nie stawia sobie jakiś wzniosłych, sportowych celów: - Ja już zrealizowałem swoje marzenia. Nie chcę zdobywać kolejnych tytułów, bo do niczego nie są mi już potrzebne. Nie jestem człowiekiem starym - zgrzeszyłbym, gdybym tak powiedział - ale dają o sobie znać pewne urazy, które łapałem. Widzę pewne ograniczenia u siebie, to nie jest to, co było powiedzmy dziesięć lat temu. Staram się być nadal w formie, choć nigdy – to taka rodzina tendencja - do szczupłych nie należałem. Dlatego nadal trenuję. Dla siebie – by zadbać o większy ruch i mniejszy brzuszek, a przede wszystkim dla młodzieży - by ją ewangelizować i uczyć miłości do Boga.