Dlaczego powinniśmy celebrować święto flagi narodowej, mówi Andrzej Lechowski
To mało atrakcyjne: odgrzmocić się w garnitur i iść na oficjalne obchody - mówi Andrzej Lechowski, dyrektor Muzeum Podlaskiego
Święto flagi narodowej - takie trochę na doczepkę między Świętem Pracy a Konstytucji 3 Maja...
Krótką metrykę ma to święto. Ale brakowało czegoś takiego.
2 maja świętujemy zwykle rozpalając grilla.
Bo uważaliśmy, że wciągać flagę na maszt ma pan wojewoda czy pan prezydent. A obywatel to właśnie tylko tego grilla. Ale zauważam dużą zmianę w mieście.
No właśnie! Wciągamy te flagi na maszt coraz częściej!
Chociażby na domach czy w blokach z roku na rok jest coraz więcej wywieszanych flag. I o to chodzi. Takim wzorem - niedościgłym pewnie przez jeszcze wiele lat - są Amerykanie, którzy ze swoja flagą są za pan brat i na co dzień, i od święta. Ale Niemcy też mają głębokie przywiązanie do swoich barw narodowych. A to nasze święto flagi spełnia bardzo ważną rolę. Jest tylko teraz pytanie: jak je spędzamy.
Wywieszamy flagę i idziemy na tego grilla.
I mamy dzień wolny - to chyba takie najbardziej powszechne odczucie. Ale trudno się też na naród za to obrażać i dziwić temu. Bo czy ktoś będzie pałał ogromną chęcią - jeśli przychodzi majowa kanikuła - do tego, by się odgrzmocić w garnitur i najpierw o 9 rano się zjawić w cerkwi, potem jeszcze pójść na modlitwę do kościoła, a potem stać na placu i słuchać przemówienia... Bo oficjalne, ale mało atrakcyjne. Wolimy radosne świętowanie. Przecież święto to jest radość!
Słyszałam, że ma pan fajne pomysły na to, jak uczcić to święto.
Mi się bardzo spodobało, jak ludzie świętowali 11 Listopada przed wojną. Oczywiście, zawsze musi być ta część oficjalna - bo to jest święto państwowe. Ale potem powinno się zacząć świętowanie ludzkie. I w okresie międzywojennym młodzież szkolna zrobiła sobie wieczorem taki pochód. Ten pochód wyruszył z Rynku Kościuszki, przeszedł ulicą Sienkiewicza, potem skręcił w Warszawską, Pałacową i Klilińskiego wrócił z powrotem na Rynek. No ale samo chodzenie to nic wielkiego. Ta młodzież miała przygotowane - jak to określono - patriotyczne lampiony.
O! A co to takiego?
Niestety, fotografów wtedy nie było. Ale pisano, że fantazja dziatwy szkolnej zadziwiała białostoczan. A mieszkańcy tłumnie wylegli na ulice i samorzutnie intonowali pieśni patriotyczne. Z tym akurat nie jest w Polsce źle. I oczywiście nie ma sensu się teraz zastanawiać, jak te lampiony sprzed 90 lat wyglądały, bo możemy sobie spokojnie zrobić własne - czy to lampiony, czy zupełnie coś innego. I nie mówię, że musimy też świętować pochodem. Ale dobrze by było zorganizować jakieś zabawy, gry publiczne a propos symboli narodowych. Oczywiście nie obejdzie się - bo takie teraz mamy normy, bez gastronomii. Ale w Białymstoku głównym magnesem ma być grill, kiełbaski... Czy ja wiem? Żeby robić na święto narodowe główną atrakcje z grilla? Mam mieszane uczucia.
Po co w ogóle mam ta jednodniowa celebracja symboli narodowych?
Nie chciałbym się wpisywać w spór polityczny. Ale własną historię trzeba znać i szanować. Tak samo narodowe symbole. Mnie na przykład zastanawia, dlaczego jak są jakieś doniosłe wydarzenia sportowe, gra reprezentacja Polski, to tych symboli mamy tyle, że wszystko jest biało-czerwone. A jak przychodzi święto - to z tym mamy na bakier. I odpowiedź jest jedna - jak jest mecz, to są emocje. A tutaj nie potrafimy sobie wyrobić pozytywnej emocji. Więc trzeba pracować, szukać czegoś, co nas zwiąże z tym świętem emocjonalnie.