Dlaczego Polacy masowo ruszyli do urn wyborczych
Wybory parlamentarne 2023 roku były wyjątkowe, padł frekwencyjny rekord. Zmobilizowali się zwolennicy Zjednoczonej Prawicy i całej opozycji. Eksperci mówią krotko: Bardzo dobrze. Zwyciężyła demokracja
Noc z niedzieli na poniedziałek, przed komisją wyborczą na wrocławskim Jagodnie długa kolejka. Telewizje publikowały już sondażowe wyniki exit poll, eksperci komentowali prognozowane wyniki wyborów, tam ludzie wciąż czekali. Wrocławianie przynosili oczekującym koce, kanapki. Była też pizza dostarczona przez lokalną sieć. Kilka minut przed godz. 3.00 ostatni wyborca wrzucił swoje karty wyborcze do urny.
„Dowieźliśmy ostatecznie około 300 pizz do kolejki stojącej do lokalu wyborczego na Jagodnie. Ale uwierzcie, nie zrobiliśmy tego, aby szukać poklasku, a z dobrego serca i dbałości o tych wspaniałych ludzi, którzy postanowili spełnić swój obywatelski obowiązek ponad wszystko - napisano na Facebooku pizzerii Pizzeria Mania Smaku.
Część klientów już po wyborach zaczęła składać zamówienia przez internet z adnotacją, żeby nie dostarczać im pizzy.
„Proszę nie robić tej pizzy, to w ramach podziękowania za wczorajszą dostawę na Jagodno. Dla ludzi, którzy w nocy czekali, aby zagłosować” - brzmiało jedno z zamówień. Podziękowania, dużo ciepłych słów.
Tłumy były też na wrocławskim Kleczkowie. Tam głosowanie zakończyło się niewiele wcześniej. Na terenie obu komisji w ostatnich latach powstały nowe bloki. Nikt nie wziął tego pod uwagę.
- Miałem farta, bo gdy przyszedłem, stworzyli dwie kolejki na osoby zameldowane i niezameldowane. Wcześniej wszyscy stali w jednym ogonku. Mijałem dziewczynę, która czekała 3,5 godziny. Na Jagodnie mieli jednak gorzej, znajomy ustawił się w kolejce o godz. 17.00 i oddał głos o godz. 1.00 w nocy - mówił money.pl pan Maciej.
W Obwodowej Komisji Wyborczej numer 280 na warszawskiej Woli głosowanie zakończyło się po północy. Tu też była pizza i ciepła herbata.
- Z mojej strony nie jest to pierwsze głosowanie. Nie spodziewałem się w ogóle tak dużej frekwencji. Myślę, że to było dla wszystkich wielkie zaskoczenie, że trzeba było aż tak długo czekać na oddanie głosu - opowiadał w telewizji młody mężczyzna. - To są chyba najważniejsze wybory od 1989 roku. Myślę, że pisze się nowa karta historii - ocenił.
Miał rację. Do tej pory najwyższą frekwencję w wyborach parlamentarnych odnotowano w 1989 roku, wtedy do urn poszło 62,7 proc. uprawnionych do głosowania, w II turze wyborów prezydenckich w 1995 roku - 68,23 proc. tych, którzy mogli oddać głos.
Potem było już gorzej. W wyborach parlamentarnych w 2005 roku tylko nieco ponad 40 proc. wyborców poszło do urn. Niespełna 49 proc. obywateli głosowało w wyborach prezydenckich w Polsce w 2015 roku.
Bardzo dobrą frekwencję osiągnięto w 2019 roku w trakcie wyborów parlamentarnych - wyniosła ponad 61 proc. W 2020 roku do urn w wyborach prezydenckich poszło ponad 64,5 proc. uprawnionych. Te liczby świadczą, że coś zaczęło się zmieniać, ale chyba nikt nie przypuszczał, że w niedzielnych wyborach do Sejmu i Senatu frekwencja wyniesie 74,38 proc.
- To rekord wszech czasów. Mobilizacja nastąpiła po obu stronach. Ale to dobrze. Zwyciężyła demokracja - mówił Rp.pl prof. Krzysztof Urbaniak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza.
Dlaczego Polacy ruszyli na wybory?
Karolina, lat 29, managerka w dużej firmie: „Jako matka walczę o godną przyszłość dla mojej córki i bliskich, aby kiedyś, gdy dorośnie, bycie Polakiem aż tak nie bolało”.
Marek, 27 lat, informatyk: „Frekwencja pokazała, że młodzi mają głos. Bardzo mi się podobało. Wybory udowodniły, że głosowanie jest cool i sexy”.
Bożena, 51 lat, nauczycielka: „Jestem szczęśliwa, tak strasznie się bałam, że nie uda się zawalczyć z tym populizmem, ogromnych hejtem przykrytym patriotyzmem i Bogiem. Mam już dość nazywania ludzi zdrajcami, przyjaciółmi Putina. Od pięciu lat mój najmłodszy syn nie widuje dziadka, który wyzywa nas od zdrajców, komunistów. Mówi o nas, że takich jak my powinno się wyrzucić z kraju. Musieliśmy urwać kontakt, aby nie słyszeć w jego głosie pogardy. Jestem dumna z młodych Polaków. Zawalczyli o swoje życie i przyszłość. Może teraz zrozumieją, jak ważny jest głos wszystkich, także kobiet. Polska jest kobietą i siła kobiet jest wielka. Płakałam, kiedy zobaczyłam wyniki wyborów. Przyjdzie nowe, trudne, ale nowe. I mam nadzieję, że młodzi będą teraz walczyć o dobro nowoczesnej Polski”.
Wiesław, 55 lat, pracownik firmy transportowej: „Głosowałem, bo ostatnich osiem lat było dla naszego kraju najlepszym, co mogło nas spotkać. Rząd zawalczył o najbiedniejszych, o rodziny. Poprawiła się sprawa emerytów, którzy często nie mieli pieniędzy, aby wykupić lekarstwa. Przez lata wspomagałem swoich rodziców, trudno im było żyć. No i wreszcie zaczęliśmy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami. Już nie było tylko Unia, Unia i Unia. W Europie zaczęli się z nami liczyć. Widać to na każdym kroku”.
Adam, 23 lata, student: „Miałem dość tych smutnych gości, którzy codziennie kłócą się w Sejmie albo studiach telewizyjnych. Są oderwani od świata i rzeczywistości. Ich kłótnie w niczym nie poprawiły mojej sytuacji jako studenta. Uczę się i pracuję. Skończę studia i co dalej? Żadnych perspektyw, żadnych szans na mieszkanie, na jakąkolwiek samodzielność”.
Socjologowie, politolodzy zaczęli zastanawiać się, skąd taka mobilizacja wśród Polaków. Do urn ruszyli młodzi ludzie, którzy wcześniej niezbyt chętnie brali udział w wyborach. Także kobiety mocno się zmobilizowały.
- Co się stało, że tyle osób poszło na wybory? Nastąpiło totalne zmęczenie rodzajem polityki prowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość, to po pierwsze. Poza tym w kampanii nie zaistniały problemy osób młodych: Tusk aktywował wszystkich, PiS swój przekaz skierował do osób starszych, tymczasem problemy młodych narastały i narastają lawinowo. Ci młodzi zdali sobie sprawę, że muszą coś z tym zrobić, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce - tłumaczy nam prof. Jacek Wódz, socjolog. - Poza tym, trochę niezauważalnie dla polityków, nastąpiła wymiana pokoleń. Prawo wyborcze uzyskali ci, którzy nie mają wspomnień związanych z Solidarnością, którzy nie rozumieją porównań do ZOMO. Ci młodzi zorientowali się, że nie mają swoich reprezentantów w Sejmie i postanowili to zmienić - dodaje prof. Wódz. Podkreśla też, to była słaba kampania, czasami wręcz infantylna, popełniono w niej potworne błędy.
Młodym, zwłaszcza studentom, którzy często zameldowani są jeszcze u rodziców, a studiują w innym mieście, ale nie tylko im, pomogła technologia.
W tych wyborach zmiana miejsca głosowania była prostsza niż wcześniej. Nie trzeba było biegać po urzędach. Wystarczyło wejść na platformę gov.pl, znaleźć formularz wniosku o zmianę miejsca głosowania, zalogować się, do czego potrzebny był tylko profil zaufany, e-dowód lub aplikacja mObywatel. We wniosku należało wypełnić wymagane dane, zatwierdzić go i złożyć. Tyle. Wiele osób skorzystało z tej możliwości i wzięło udział w wyborach.
- Kolejna sprawa: kobiety. Zostały w tej kampanii upodmiotowione. Uświadomiono im, że starsi panowie załatwiają sprawy, także dotyczące kobiet, bez nich. One też się przebudziły - mówi.
Prof. Antoni Dudek, politolog, twierdzi, że tak duża frekwencja to jedyny pozytywny efekt polaryzacji, bo to ona skłoniła, aż tak wielu Polaków do wzięcia udziału w głosowaniu.
- Ta mordercza wojna dwóch głównych obozów politycznych sprawiła, że Polacy poczuli się zmobilizowani - zauważa prof. Dudek.
Andrzej, średniego wzrostu, szpakowaty, ekscentryk. Skończył 65 lat, ale wciąż jest czynny zawodowo. Głosował w niedzielę. Zawsze chodzi na wybory.
- Nie byłem zaskoczony wysoką frekwencją. Można się było spodziewać, że apele opozycji o udział w wyborach, wręcz nawołujące do głosowania-krucjaty przeciwko PiS, będą skuteczne. Liczyłem na 65-proc. frekwencję. Pewnie i Donald Tusk nie spodziewał się, że przekroczy 70 proc. Skuteczne okazało się też nawoływanie do bojkotu referendum. Czy było zasadne? Z punktu widzenia interesów opozycji - z pewnością było. O innych przyczynach tego bojkotu nie ma co teraz deliberować, bo niewiele wskazuje, by PiS jakimś cudem zmontowało układ większościowy - opowiada. - Co prawda Tusk głosił, że opozycja zbierze tyle głosów, że zakończy wybory na pierwszym miejscu. To byłby cud. Wyszło tak, jak czasem przydarza się w demokratycznych systemach. PiS wygrało wybory, ale, najpewniej, straci władzę. Opozycja przegrała wybory, ale, wszystko na to wskazuje, będzie rządzić - dodaje.
Zakładał, że wybory mogą skończyć się tak, że ani PiS, ani opozycja nie zbiorą tylu głosów, by móc samodzielnie rządzić. Może to i dobrze, że stało się inaczej. - Gdyby sprawdziły się nie tylko moje przypuszczenia, gdyby PiS wygrał z opozycją, to źle by wróżyło dla pokoju społecznego w Polsce. Przedterminowe wybory byłyby prawie pewne. To nie znaczy, że takie niebezpieczeństwo minęło - zauważa.
Wracając do rekordowej frekwencji. Od dziesiątek lat irytuje go określanie prawa wyborczego jako „obywatelskiego obowiązku”.
- Pomijam fakt, że to pojęcie powstało w PRL, gdzie frekwencja była hiperrekordowa. W demokracji obywatel skoro ma prawo do głosowania, to również ma prawo do nieskorzystania z niego. Zapewne część społeczeństwa świadomie nie głosowała, bo uważa, że nie było na kogo głosować. Takich ludzi nie należy traktować jako „aspołecznych”, jak za władzy ludowej. Po prostu, w mojej ocenie, nie mając innych możliwości wyrażenia swej dezaprobaty, najzwyczajniej stwierdzili, że nie ma sensu głosować i każdy z nich znajdzie tu jakiś swój powód - tłumaczy. I dodaje, że ci, którzy poszli do urn, a w tym roku było ich rekordowo wielu, też mieli ku temu swoje powody: chcieli zmiany, drażnił ich rząd Zjednoczonej Prawicy albo wręcz przeciwnie - chcieli, aby utrzymał się u władzy.
Maria, niewiele ponad 40 lat, matka trójki dzieci. Poszła na głosowanie.
- Uważam, że powinnam. Pracuję, mąż też, dzieci chodzą do przedszkola, najstarsze do szkoły. Przez ostatnie lata żyło nam się lepiej niż wcześniej, nie będę wcale ukrywać, że pomoc państwa miała na to wpływ. Nie chcę, żeby to się zmieniło, a nie wiem, co będzie, kiedy rządzić będzie ktoś inny - tłumaczy. Ogląda telewizję, wie, co się dzieje. Nowe nie zawsze znaczy lepsze. Może zabiorą „500 plus”, może podniosą wiek emerytalny, nie wiadomo, co będzie.
- Ten rząd, co obiecał, to dawał. Nie tak jak wcześniejsze. Dużo słów, zero konkretów. Politycy Zjednoczonej Prawicy może i są twardzi, ale tacy powinni być rządzący - tak uważa. I podkreśla, że nigdy nie miała nic przeciwko LGBT, przeciwko innym, niż ona, ale po co takie manifestacje, afiszowanie się ze swoją orientacją seksualną. To całe gender, te parady równości, to już przesada.
- Głosowałam zgodnie z własnym sumieniem - podkreśla.
Polacy naprawdę spisali się na medal, także w porównaniu ze światem. Frekwencja w wyborach prezydenckich w USA w 2020 roku wyniosła 66,9 proc. i był to najwyższy odsetek głosujących od wyborów w 1900 roku, kiedy zagłosowało 73,7 proc. uprawnionych. We Francji w I turze wyborów parlamentarnych w 2022 roku głosowało 47,51 proc. tych, którzy mieli do tego prawo, w II turze - 46,23 proc.
Z kolei we Włoszech podczas wyborów parlamentarnych w 2022 roku frekwencja wyniosła 63,8 proc., to mniej o około 9 punktów procentowych w porównaniu z poprzednimi wyborami parlamentarnymi, które odbyły się w tym kraju w 2018 roku. „Po raz pierwszy w historii Republiki frekwencja wyniosła mniej niż 70 procent” - odnotowano na portalu dziennika „Corriere della Sera”. Tego samego roku, 2020, w wyborach parlamentarnych na Łotwie udział wzięło 59,43 proc. uprawnionych do głosowania.
Są oczywiście kraje, w których istnieje przymus wyborczy. Ustanowienie takiego prawa zostało podyktowane przekonaniem, że każdy obywatel ma obowiązek choćby minimalnej troski o swój kraj, wyrażającej się przez udział w wyborach i referendach. Obecnie głosować obowiązkowo trzeba w Singapurze, Australii i Belgii. We Włoszech przymus wyborczy istnieje, lecz nie ma możliwości egzekwowania go ze względu na brak przepisów wykonawczych. Najczęstszą sankcją za niepodporządkowanie się temu prawu, jest grzywna.
Co ciekawe, inni zauważyli, że tym razem Polacy masowo ruszyli do urn. Biały Dom był pod wrażeniem niedzielnej frekwencji wyborczej.
- Gratulujemy Polakom rekordowej frekwencji w niedzielnych wyborach i cieszymy się na współpracę z nowym rządem, by kontynuować wzmacnianie bliskich związków między naszymi krajami - przekazała rzeczniczka amerykańskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Adrienne Watson.
Krystian, 32 lata. Niewysoki, blondyn, konsultant ds. rekrutacji średniego i wyższego szczebla w przemyśle. Był na wyborach.
- To jest nasze prawo i obowiązek jako obywateli i tylko w ten sposób możemy zwolnić i jednocześnie zatrudnić osoby, które mają zadbać o nasze, obywateli, interesy i bezpieczeństwo, niezależnie od wyznawanej wiary czy orientacji seksualnej. Wszyscy jesteśmy obywatelami tego kraju - tak zaczyna.
Podczas rządów koalicji PiS i Solidarnej Polski nie czuł się szanowany jako obywatel. Nie zgadza się, jak to mówi, z ksenofobicznym podejściem rządzących do świata, z manipulowaniem opinią publiczną po to tylko, aby dzielić ludzi, nastawiać ich przeciwko sobie. Podczas rządów Zjednoczonej Prawicy, jak podkreśla, dochodziło do coraz częstszych przypadków agresji w stosunku do osób innych narodowości, innych przekonań, które przez prokuratorów były ignorowane.
- Zorganizowania referendum w dniu wyborów było, moim zdaniem, kolejną próbą manipulacji. Dlatego nie pobrałem karty referendalnej - tłumaczy.
Mówi, że widział mowę nienawiści, żonglowanie faktami w TVP. Rósł w nim gniew.
- Ludzie byli już tym zmęczeni, mieli dość, dlatego poszli do urn - tak uważa.
Nie jest w stanie zaufać żadnej partii. Nie przypomina sobie jednak, aby wcześniej dochodziło do takiego opluwania innych, szydzenia nie tylko z polityków opozycji, ale przede wszystkim z obywateli. Swego czasu miał nadzieję, że na arenie politycznej pojawi się wreszcie ktoś, kto nie będzie krzyczał, obrażał, poniżał.
- W moich oczach taką osobą był Robert Biedroń, ale niestety polityka zmienia wszystkich, jego też zmieniała. Uwielbiałem go, kiedy był prezydentem Słupska. Dzisiaj, niestety, on także nie pokazuje, co chce zrobić, aby było lepiej, ale przede wszystkim krzyczy i krytykuje polityków PiS. Moim zdaniem wszyscy politycy są do siebie podobni, z tą różnicą, że niektórzy są mniej niebezpieczni - wzrusza ramionami.
CBOS zbadał nastawienie Polaków do wyborów, rolę i znaczenie wyborów prezydenckich i parlamentarnych oraz samorządowych dla obywateli. W 2019 roku przedstawił raport wskazujący, że najważniejsze dla zwykłego obywatela są wybory władz lokalnych, do samorządu terytorialnego, ponieważ osoby wybierane na co dzień podejmują decyzje, które są odczuwalne przez mieszkańców danego miasta czy gminy.
Dlatego, jak wskazał CBOS, 60 proc. ogółu uprawnionych do głosowania postrzega właśnie wybory samorządowe jako najważniejsze dla przeciętnego Kowalskiego. Drugie w kolejności pod względem ważności są wybory prezydenckie, ale pod względem rangi tylko nieznacznie wyprzedzają wybory parlamentarne.
Waldemar, 58 lat, prowadzi małe gospodarstwo rolne. Ma żonę, dorosłe już dzieci, trójkę wnuków. Głosował, jak wszyscy jego sąsiedzi.
- Na Zjednoczoną Prawicę - mówi bez ogródek. I tłumaczy, że dzisiaj żyje mu się lepiej i jego dzieciom też. Wszystkim żyje się lepiej. Wystarczy spojrzeć po wsi. Każdy dom odmalowany, zadbane ogródki, na podwórkach samochody. Ludzie po raz pierwszy, od kiedy pamięta, wyjeżdżają na wczasy, może nie starzy, ale młodzi tak. Jego syn pojechał z całą rodziną na urlop do Władysławowa, córka była w górach.
- Poza tym, na kogo głosować? Na tych komunistów? Na Lewicę? Na Tuska, który słucha tylko tego, co mu powie Bruksela? Zjednoczona Prawica dba o interesy Polski, o nasze przedsiębiorstwa, zakłady. Nie wyprzedaje, jak tamci majątku - tłumaczy. I dodaje, że nareszcie ktoś się wziął za rozliczenie rządu Platformy i ludowców, bo - jak mówi - wtedy afera goniła aferę. Każdy kradł, ile się dało. Wszędzie korupcja, wpychanie na stanowiska swoich.
- Pawlak sam przyznał, że trzeba pomagać własnej rodzinie. No tak, czy nie? - pyta retorycznie.
Na ludowców nie głosuje od dawna. Nic dobrego w jego wsi nie zrobili. Miał sołtysa z PSL-u. I co? Dzieci przez lata chodziły pięć kilometrów do pobliskiego miasteczka, bo tam była najbliższa szkoła. Teraz mają szkołę u siebie. Sklep, porządną remizę.
- Jest lepiej niż było. Żadnej zmiany nam nie potrzeba - wzrusza ramionami.
Andrzej, szpakowaty ekscentryk, ma rację, każdy miał swój powód, aby w niedzielę pójść do urn. I każdy miał prawo oddać głos na Polskę, w jakiej chciałby żyć.