Derby Łodzi: ŁKS - Widzew na... tępe noże [FELIETON]
Czternaście zawałów serca, piętnaście prób samobójczych na Olechowie oraz masowy wykup żyletek z Wizametu celem podcięcia żył - takich emocji na szczęście nie wywołała publikacja naszego tekstu, że „ ŁKS i GKS Bełchatów rządzą w Łódzkiem, jak Real i Barcelona w Europie”. Ale niewiele brakowało. ŁKS i GKS występują w wyższej klasie, stąd porównanie do Realu i Barcelony. Skoro tak, to Widzew jest jak Sevilla - tylko nieco niżej, ale też w Lidze Mistrzów.
Dla wielu zaślepionych osób taki tok myślenia (Widzew jak Sevilla) był nieosiągalny, bo potężniejsza okazała się złość na wyolbrzymione pochwały dla lokalnego rywala, wroga, nieprzyjaciela, konkurenta. Nie uspokoił niektórych nawet kolejny tekst: „Messi i Ronaldo na Widzewie”.
Pokutuje źle pojęta konkurencja. Dziś nie ma takich ludzi, jak pan Kaźmierczak (zbieżność nazwisk z wicenaczelnym Expressu przypadkowa), który po odebraniu nagrody w plebiscycie bodajże „Anoda” dla wyjątkowych ludzi, nie szermował sloganami, jak wielu: „dziękuję, pozdrawiam, nie spodziewałem się”, tylko rzekł: „cały czas myślę, że za dużo dostaję od życia, a za mało daję innym - przepraszam”. Szok. Warto dodać, że ów laureat dostał nagrodę za to, że codziennie rano grzebał w śmietnikach wybierając złom, po sprzedaniu którego wybudował salę sportową dla dzieci.
Rywalizujący na tępe noże niektórzy fani nie będą w stanie pojąć takiego zachowania. Oni hołdują teorii, że ja mogę być ostatni, ale mój wróg - jeszcze niżej. Czyli ja nad przepaścią, a oni...
Nie zapomnę, jak kiedyś na stadionie przy al. Unii podczas meczu derbowego ŁKS walczył o punkty zbliżające go do europejskich pucharów, a Widzew tylko o miejsce w środku. Jednym bardziej zależało, niż drugim. I w pewnym momencie Wojciech Małocha zmarnował stuprocentową okazję. Co to się działo! Ryk rozpaczy, także na trybunie prasowej, słyszalny był bardziej niż gwizd lokomotyw na dworcu Kaliskim. Jak można było nie pogrążyć lokalnego rywala?
Kibice chyba zbyt mało wyjeżdżają, by podglądać zachowania innych. Znów przypomnę w tym miejscu swój wyjazd na mecz finału Ligi Mistrzów Real - Valencia. Z ówczesnym kolegą po fachu, dziś dyrektorem Markiem Kondraciukiem spotkaliśmy się w dniu meczu pod wieżą Eiffla i nagle widzimy, jak naprzeciw siebie podążają potężne grupy kibiców obu hiszpańskich drużyn. Wychowani na wojnie łódzko-łódzkiej już mieliśmy brać nogi za pas, gdy obie grupy zbliżyły się na odległość metra i po okrzykach na cześć swoich klubów, razem, uwaga, uwaga, razem zaśpiewały „E viva Espana”.
W 2020 znów będą derby. Ćwiczmy dobrą nutę: „Nie ma jak to w mieście Łodzi”. Znacie? To pośpiewajcie!