Debata o PiS, czyli pasztet strasburski [rysunek, wideo]
Po debacie w Parlamencie Europejskim minister spraw zagranicznych oświadczył, że narodził się nowy lider europejski. Jest nim polska premier Beata Szydło. Szefowa rządu była wprawdzie świetnie przygotowana, ale Unii jeszcze na kolana nie rzuciła.
Szef polskiej dyplomacji Witold Waszczykowski po - rzeczywiście dobrym - wystąpieniu Ewy Szydło w Parlamencie Europejskim powiedział zdumiewającą rzecz. Obwieścił oto, że w osobie pani premier narodził się nowy europejski lider. Trudno mi zgodzić się z tą opinią, bo europejski lider, który podlega rzeczywistemu liderowi w kraju - to brzmi dość dziwacznie.
Nie wiem, kto kieruje informacją i propagandą w Prawie i Sprawiedliwości, ale robi to znakomicie - przynajmniej od roku. Świetne prowadzenie kampanii Andrzeja Dudy i znakomite podczas wyborów parlamentarnych dały Jarosławowi Kaczyńskiemu historyczne zwycięstwo. Po drugiej stronie barykady, w czasie nieudolnych rządów Ewy Kopacz, byliśmy świadkami kompromitującej arogancji, chaosu i propagandowej klapy. Platforma strzeliła sobie w kolano.
Pomijając pochwały i krytykę Parlamentu Europejskiego za rozpoczęcie wobec Polski tzw. procedury ochrony praworządności, o jednym trzeba koniecznie pamiętać. Ta procedura nie jest sądem nad polskim obozem rządzącym. Jest mechanizmem wczesnego ostrzegania przed łamaniem prawa w państwie członkowskim Unii Europejskiej. W Polsce taką funkcję pełnił do niedawna Trybunał Konstytucyjny, ale jego paraliż sprawił, że już żadna instytucja RP nie może włączyć ostrzegawczych sygnałów. A pełnia władzy daje nie tylko siłę, jest także zagrożeniem wynikającym z braku równowagi. A tego dotąd w III RP nie doświadczyliśmy. Samodzielne rządy są więc zagadką.
Premier Beata Szydło była doskonale przygotowana do strasburskiej debaty. Ale jak tu wierzyć szefowej rządu przekonującej we wtorek europosłów, że Trybunał Konstytucyjny ma się bardzo dobrze, a ustawa zasadnicza to świętość? To ta świętość, którą PiS chce zmienić na jeszcze bardziej świętą i zapewne zmieni. A przecież to niemożliwe, by PiS miało we wszystkim rację nie rozmawiając z opozycją! To przeczy logice i zdrowemu rozsądkowi.
Od strony merytorycznej samo przemówienie pani premier mogło być dla słuchacza w Polsce nieco nudnawe. Powtarzały się argumenty znane nam od wielu tygodni. Przede wszystkim ten, że kryzysowi konstytucyjnemu winna jest Platforma. Kiedy śledziłem strasburskie przemówienie Beaty Szydło, zdumiało mnie kilka innych wątków. Najdziwniejsze było to, że pani premier wielokrotnie powoływała się na europejskie wartości, których przestrzega jej partia i rząd. Z Trybunałem nic złego się nie dzieje, podobnie jak z przestrzeganiem prawa nad Wisłą.
PiS stosuje od kilku miesięcy bardzo skuteczny socjotechniczny zabieg, który sprawdził się także we wtorek w Parlamencie Europejskim. To hasło „nie wycofywać się z niczego”, żadnego kompromisu, bo kompromis tylko zaszkodzi Polsce i narodowi. I mówić własnym, nowym językiem. Właśnie o to dokładnie chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Premier Szydło podkreślała też kilkakrotnie, że jest Europejką. Obawiam się jednak, że jeśli Unia Europejska nie zmieni się zgodnie z wyobrażeniami prezesa PiS, idee wspólnoty, tak jak niebieskie flagi, znikną z Urzędu Rady Ministrów.
Witold Waszczykowski o 25 latach "dobrego sąsiedztwa i przyjaznej współpracy" z Niemcami
TVN24/x-news
Tak czy inaczej do kolejnych zwycięstw należy zaliczyć strasburskie wystąpienie premier Beaty Szydło. I tylko uważny obserwator sceny politycznej może odróżnić PiS-owską propagandę od rzeczowych informacji na temat Polski. Bo czymże innym jak nie propagandą było oświadczenie premier, że nasz kraj przyjął milion uchodźców z Ukrainy. W rzeczywistości w Polsce jest ich sto razy mniej - Beta Szydło do uciekinierów zaliczyła imigrantów ekonomicznych ze Wschodu. Ale liczba miliona „uchodźców” musiała zrobić wrażenie na eurodeputowanych, nie mających większego pojęcia o Polsce.
Kolejny socjotechniczny zabieg PiS to komentarz do słów o „uchodźcach” wiceministra spraw zagranicznych Konrada Szymańskiego. Powiedział on ni mniej ni więcej, że wystąpienie premier w sprawie Ukraińców nie było elaboratem naukowym. Dlatego Beata Szydło „mówiła skrótem”. Jak znakomita jest więc socjotechnika PiS zacierająca granice między informacją a propagandą. Nawiasem mówiąc, właśnie to zarzucano ubiegłego tygodnia (sic!) polskim mediom publicznym.
A wielokrotnie powtarzana przez premier kwestia, że polskie władze są otwarte na dialog i porozumienie z opozycją, niech pozostanie bez komentarza.
Natomiast z wielkim rozczarowaniem słuchałem we wtorek wystąpień większości deputowanych w Strasburgu. Frekwencja była symboliczna, a przygotowanie eurodeputowanych żenujące. Zamiast pytań do premier Szydło słuchaliśmy oświadczeń poszczególnych frakcji - od zielonych po liberałów. Problem w tym, że z nich nic nie wynikało poza jednym konkretnym pytaniem wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa. Zapytał on wprost, czy jeśli Komisja Wenecka (organ złożony z najwybitniejszych konstytucjonalistów europejskich) wskaże błędy Sejmu w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, czy polski rząd się z nich wycofa?
Premier Beata Szydło odpowiedziała tyleż dyplomatycznie więc niejasno: „Czekamy na opinię Komisji. My nie zmieniliśmy zasad wybierania Trybunału”. Tłumacząc z języka dyplomacji znaczy to, że Polska nie podporządkuje się ocenom Komisji Weneckiej. Bo to nie PiS zmieniało zasady gry.
Kropkę na „i” postawił Guy Verhofstadt z Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy. Przyznał, że podziwia panią premier za wykorzystanie wszystkich trików dyplomatycznych. Przypomniał jednak, dlaczego doszło do debaty na forum Parlamentu Europejskiego: „Obecnie trzech wybranych przez pani partię sędziów może zablokować decyzję Trybunału. A jedynym pani argumentem jest to, że Platforma popełniła błędy”.
Guy Verhofstadt nie zaspokoił swojej ciekawości, ale całą debatę zręcznie spuentowała Beata Szydło mówiąc, że nie było wielu pytań o konkretne sprawy: „Wobec tego mogę z tego wnioskować, że nie ma tych spraw i nie ma o co pytać”. Było to bardzo trafne spostrzeżenie i jednocześnie ocena debaty.
Gwoli sprawiedliwości - większość eurodeputowanych zgadzała się ze stanowiskiem polskiego rządu. Nawet mało znany w swoim kraju czeski poseł Petr Mach przekonywał, że wtorkowa debata była skandaliczną ingerencją w sprawy Polski. A w klapę marynarki wpiął wielki napis „Jestem Polakiem”.
"PiS ma dwa tygodnie na uporządkowanie spraw". Szefowie klubów po spotkaniu z Beatą Szydło.
TVN24/x-news
Było też kilka głosów wskazujących - słusznie - na hipokryzję Brukseli w wielu sprawach. Hans-Olaf Henkel, niemiecki deputowany, zasugerował też, by szef PE Martin Schulz przeprosił nasz rząd za słowa o putinowskiej demokracji w Polsce. To prawda, póki co Jarosławowi Kaczyńskiemu bardzo daleko do Putina, ale Orbana już zdystansował.
Jednak najbardziej zirytował mnie w wystąpieniu polskiej premier fakt, że sama będąc zaciekłą przeciwniczką „donoszenia” poinformowała, że w Polsce nadal są głodujące dzieci. A powinna dodać, że znacząca większość pochodzi z rodzin patologicznych. Natomiast najlepszym dowodem na kwitnącą demokrację w czasie rządów PiS jest wdług premier to, że polscy obywatele mogą... protestować. O czym tu mówimy?
Wiele niemieckich mediów oceniło, że wystąpienie premier Szydło było łagodne. Portal „Deutsche Welle” uznał, że Polska premier zamierza współpracować ze wspólnotą. Autor zakończył materiał zdaniem: „Jeszcze Polska nie zginęła. Dla Unii Europejskiej”. Czy ten optymizm jest uzasadniony, to zupełnie inna sprawa. Mam bowiem wrażenie, że w tym roku Komisja Europejska jeszcze nieraz będzie zajmowała się Polską. Nie przypominam sobie, by Jarosław Kaczyński od 2007 r. poszedł na jakikolwiek kompromis. Dlatego sądzę, że kryzys konstytucyjny będzie trwał, a PiS też będzie robiło swoje.
Zdumiewa mnie jedno - brak rzeczowej dyskusji w Sejmie na temat stanu finansów państwa. Wystarczy porównać miliardowe koszty obietnic wyborczych z budżetem państwa. Jak to PiS zbilansuje?
Mimo wszystko nie zazdroszczę prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jeśli jego eksperyment „dobrej zmiany” się nie powiedzie, trzeba będzie w końcu zapukać do Brukseli. Może nie na kolanach, ale z wyciągniętą ręką.