Dawno temu w Karpatach. Zapomniana wojna [ZDJĘCIA]
Przełom 1914 i 1915 roku to najbardziej krwawy i wyniszczający okres w 1000-letniej historii Bieszczadów, ale dzisiaj mało kto o tym pamięta. Zasłonę zapomnienia spuściły nad tymi wydarzeniami kolejne tragiczne zajścia, tak okrutne, że o ofiarach Wielkiej Wojny świat zapomniał, choć życie straciło tu co najmniej kilkaset tysięcy ludzi.
Przypomniała o tym odległym dramacie rekonstrukcja historyczna, która odbyła się 12 czerwca w Komańczy. Wodowisko było przeprowadzone z prawdziwym rozmachem, bo brały w nim udział dwa samoloty z epoki. Za sterami pierwszego samolotu, Nieuport 11, francuskiego dwupłatowego myśliwca, siedział Krzysztof Cwynar ze Starej Wsi. Drugi aeroplan, następca starszego poprzednika, czyli Nieuport 17, pilotowany był przez Waldemara Mazera z Przeworska.
Pokaz skuteczności bojowej aeroplanów, zrzucających 12-kilogramowe bomby tzw. myszki, robił niemałe wrażenie, choć była to namiastka wydarzeń z czasów I wojny światowej, bo trzeba pamiętać, że w rzeczywistości bieszczadzka ziemia na przełomie 1914 i 1915 roku została zryta bombami, pociskami i granatami. Zniszczeniu uległo ponad 60 tys. budynków, w tym domów, kościołów, cerkwi i zabytków, wiele osad zostało całkowicie wyludnionych i zniszczonych, a ziemia przestała nadawać się do uprawy.
Mróz – wspólny wróg
Był to czas, kiedy naprzeciw siebie stanęły dwie olbrzymie armie: rosyjska i austro-węgierska, ale ich wspólnym wrogiem była ostra zima, z mrozem dochodzącym do minus 30 st. C. Wymizerowani żołnierze, pozbawieni ciepłego schronienia, zamarzali w okopach i prowizorycznych lazaretach. Towarzyszył im ciągły głód i choroby. Nie lepiej miała się ludność cywilna, wyganiana z domów, pozbawiona dobytku i wystawiona na pastwę wściekłej soldateski.
Bitwa, rozegrana w czasie rekonstrukcji, pokazana została z perspektywy węgierskiego piechura, wspominającego po latach gehennę, którą przeżył w Karpatach. W rolę narratora wcielił się historyk prof. Andrzej Olejko, który niezwykle sugestywnie wprowadził widzów w świat Wielkiej Wojny.
Podczas I wojny światowej nastał czas techniki
Widowisko wykazało, że współczesna doktryna mówiąca, że „Kto panuje w powietrzu, panuje również na lądzie” stosowana była już podczas I wojny światowej. Dzięki udziałowi w rekonstrukcji aeroplanów uwidoczniono fakt użycia podczas Wielkiej Wojny broni masowego rażenia, która wówczas weszła do powszechnego użycia.
– Przełom 1914 – 1915 roku wszystko zmienił. To był czas rozwoju wojennej techniki – podkreśla prof. Olejko. – Wojsko, które prowadziło działania wojenne zimą, musiało mieć w górach kombinezony ochronne w białym kolorze. Żołnierz, który wcześniej szedł na wojnę w kolorowym mundurze, przeszedł już do przeszłości. W użycie weszła najcięższa artyleria, kierowanie ogniem z powietrza, miny, zasieki, moździerze, granaty, karabiny maszynowe. Zmieniło się też prawo wojny. Zrozumiano, że jeżeli nie szanuje się jeńca wojennego, to nie można też liczyć na szacunek po dostaniu się do niewoli.
Bieszczadzka rzeźnia
Historyk nie boi się używać mocnych słów na określenie działań wojennych, które wówczas rozegrały się na bieszczadzkiej ziemi.
–To była rzeźnia, po prostu rzeźnia – mówi obrazowo.
Rosyjska polowa 8 Armia szła do przodu jak walec. Chciała przebić się przez główny grzbiet karpacki, by otworzyć sobie drogę na Węgry i dojść do Budapesztu. Na niewielkim bieszczadzkim spłachetku zgromadzono więc olbrzymie siły.
– To nie była armia przez małe „a” – o siłach rosyjskich mówi Andrzej Olejko. – Miała prawie dwukrotnie większą przewagę liczebną od zgromadzonych tutaj oddziałów austro-węgierskich.
Stan samej rosyjskiej armii przekraczał pół miliona żołnierzy w linii. Do tego dochodziła jeszcze 3 i 2 Armia c.k., i niemiecki Beskidencorps, który wspomagał siły austriacko-węgierskie.
– Na nas olbrzymie wrażenie robią liczby z zachodu Europy. Historycy pokazują słupki idące w miliony, dotyczące bitwy pod Verdun, nad Sommą, z frontu włoskiego, a nie ma jeszcze słupka dotyczące tej części Karpat, a było tu o wiele, wiele gorzej – dodaje historyk.
Rosjanom zależało na przełamaniu obrony, uderzyli więc w trzech kierunkach: na dolinę Sanu i Przełęcz Użocką, na Cisną i przełęcz Radoszycką oraz na Komańczę i tunel łupkowski. Przez ten ostatni tak jak i obecnie, biegła linia kolejowa, co było dodatkowym powodem determinacji rosyjskiej armii.
Pięć krwawych bitew w Bieszczadach
Scenariusz komanieckiej rekonstrukcji oparto o cztery bitwy, z pięciu głównych, do których doszło w Bieszczadach na przełomie 1914 – 1915 roku.
Dwie pierwsze, zimowe, zainicjowane przez naczelne dowództwo c.k. miało proste przesłanie: przebić się najkrótszą drogą przez Bieszczady do Przemyśla. Trzecia, marcowa, która zaczęła się pomiędzy 20 a 21 marca, zadecydowała o wszystkim, choć wydawało się, że armia austro-węgierska zostanie zmieciona przez potęgę liczebną i techniczną armii rosyjskiej, spychającą nieprzyjaciela na ostatnią linię oporu, na pas graniczny. W Wielkanoc 1915 roku rozegrana została czwarta bitwa. Poległo w niej ponad 50 tysięcy ofiar. Do ostatniej, piątej, doszło w maju 1915 roku, kiedy to rozpoczęła się największa kontrofensywy na froncie wschodnim, z przełamaniem gorlickim, a potem przełamaniem w Bieszczadach.
Czas szubienic
– To co działo się w górach wiązało się z kwestią „być albo nie być”, bo główne uderzenie szło główną drogą, Gorlice, Jasło, Krosno, Sanok, Bircza. Wszystkie jednostki, które znajdowały się na południe od tej drogi i nie zdołały do niej dotrzeć, miały do wyboru, albo wycofywać się bocznymi dogami na Ustrzyki Dolne i Chyrów, albo iść do niewoli – o wyborze przed którym stanęli wówczas rosyjscy żołnierze mówi prof. Olejko.
Nie lepiej od żołnierzy miała się ludność cywilna. Pokazała to rekonstrukcja w Komańczy. Rekwiracje, przemoc, zniszczone chałupy i ucieczkę ludności cywilnej.
Eugeniusz de Henning-Michaelis, dowodzący 13 dywizją rosyjskiej piechoty, wspominał jak maszerowały oddziały jego dywizji. Każdy wóz, każdy zaprzęg, jaszcz artyleryjski oblepiony był cywilami, bo ludność łemkowska traktowała armię rosyjską jak „swoich” z racji podobnego języka i religii.
Szybko okazało się, że miejscowi nie bali się bezpodstawnie.
– W górach ukuto powiedzenie na wspomnienie tych lat: Jak przyszły Madziary to nastąpił czas szubienic – dodaje Olejko.
W Bieszczadach nie było zwycięzców
Rekonstrukcja w Komańczy unaoczniła jeszcze jedną prawdę, choć ostatecznie po bardzo ciężkich walkach zwyciężyły wojska austro-węgierskie, w Bieszczadach nie było wygranych i pokonanych. Liczba ofiar była tak potworna, że przegrali wszyscy. Tak samo stało się na komanieckim polu. Po zakończeniu widowiska zalegli na nim gęsto polegli.
Narrator, szeregowy węgierski piechur, choć raniony, przeżył. Dzięki temu mógł opowiedzieć swoim wnukom o potwornościach, które przeżył w „Kárpátok”.
Całun niepamięci przykrył Bieszczady i Beskid Niski
Jak wyliczają historycy w czasie walk w Karpatach zginęło około 1 mln 200 tys. żołnierzy armii rosyjskiej i 800 tys. żołnierzy armii austro-węgierskiej.
Jednak ta okrutna hekatomba została zapomniana. Dlaczego tak się stało?
– W ramach szeroko pojętych zmian po 1918 roku, rozpadły się trzy mocarstwa, które uczestniczyły w wojnie. Zatem historycy nie mieli swego rodzaju nacisku z dworów panujących, by przekazać tę wiedzę z pokolenia na pokolenie – tłumaczy prof. Olejko i dodaje. – Gdy przyszła II wojna światowa, to przygasiła wydarzenia z lat 1914 –1915. Jej okrucieństwa przykryły całunem niepamięci całe Bieszczady i Beskid Niski.
W Bieszczadach liczba ofiar nie jest do końca znana, bo poległych chowano gdzie popadło lub w zbiorowych mogiłach, bez ich ewidencjonowania. Czasami zwłoki pozostawały w lesie, gdzie powoli kości przykrywał czas. Pamięć o cmentarzach też została zapomniana, a groby porósł las. Dzisiaj te prowizoryczne cmentarzyska są odkrywane przez badaczy, ale bieszczadzkie lasy wciąż pełne są zapomnianych pochówków. O wspomnienie dla nich apeluje historyk.
– Z mogił, z których jeszcze większości nie odkryto, tysiące żołnierzy wołają: Pamiętajcie o nas!
Rekonstrukcja w Komańczy zrealizowana zostało w ramach projektu pod nazwą „Karpackim Szlakiem Wielkiej Wojny". Odbyła się dzięki wsparciu finansowemu w kwocie 46 900 zł, pochodzącemu ze środków Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego w ramach Funduszu Patriotycznego – edycja Niepodległość po polsku.
Autorami scenariusza był prof. Andrzej Olejko i Łukasz Solon. W widowisku wystąpili członkowie Grupy Rekonstrukcji Historycznej „San” z Sanoka i rekonstruktorzy z całej Polski.
Po zakończeniu rekonstrukcji z bliska można było zapoznać się z umundurowaniem oraz uzbrojeniem poszczególnych grup rekonstrukcyjnych. W pobliżu placu, na którym rozegrała się inscenizacja historycznych walk, znajdowała się edukacyjna wioska historyczna z licznymi atrakcjami, m. in. stanowisko konstruktorskie, szermiercze, propagandowe a także stoiska z artefaktami.
Organizatorem rekonstrukcji był wójt gminy Komańcza oraz Gminny Ośrodek Kultury w Komańczy. Patronat honorowy nad wydarzeniem objęli: Tibor Gerencsér, konsul generalny Węgier w Krakowie oraz Stanisław Chęć, starosta powiatu sanockiego.
Szacuje się, że rekonstrukcję obejrzało około 1000 widzów.