Czym jest cierpliwość. Felieton księdza Przemysława Szewczyka
Pewnie gdybyśmy uświadomili sobie, co kryje się pod słowem cierpliwość, nie pałalibyśmy takim podziwem dla tej cnoty.
O ile nikt nie machnąłby ręką na propozycję wróżki która zaoferowałaby nam, że za dotknięciem czarodziejskiej różdżki napełni nasze serce cierpliwością, o tyle na wyjaśnienie filologa, że etymologicznie cierpliwość oznacza znoszenie cierpienia, mało kto nie skrzywi się w grymasie rozczarowania.
Pracowałem kiedyś z proboszczem, który średnio znosił fakt, że mimo licznych upomnień młodzież zapomina zgasić światło w salce po spotkaniu, że bezdomni, którzy dostają jedzenie, choć ich się prosi usilnie, nie doniosą tacki do kosza, ale rzucają przy alejce, a wikary - „choć tyle razy mówiłem!” - cały czas zapomina podpisywać się w księdze intencji. To jest bardzo dobry ksiądz. Gderał trochę, kręcił nosem, cierpiał, ale nigdy nie wyrzucił młodzieży z salki, bezdomnych z przykościelnego terenu, wikarego z parafii. Być cierpliwym nie znaczy, że nie boli słabość innych, wręcz przeciwnie: boli, ale nie doprowadza do odrzucenia ich.
W przypowieści Jezusa, którą Kościół rozważa tej niedzieli, Pan maluje obraz Boga jako cierpliwego ogrodnika, który sprzeciwia się panu zamierzającemu wyciąć z winnicy figowiec, który trzy lata nie owocował. Ciekawe, że człowiek jest w tym obrazie panem rzeczywistości, który chce ją kontrolować, by działała tak jak powinna, zaś Bóg jest tylko ogrodnikiem, który okopuje i nawozi, ale pozostawia rzeczywistość swojemu biegowi: „może wyda owoc…”.
Pozostawić rzeczywistość swojemu biegowi wymaga cierpliwości, gotowości na rozczarowanie, na brak owoców, na niedojrzałość, na te doświadczenia, które bolą. Taki jest Bóg, który stworzony przez siebie świat traktuje jako dojrzewający figowiec, a nie jak pole realizacji planu, który ma biec zgodnie z zamierzeniem, bo w przeciwnym razie traci sens, zostaje uznany za porażkę i wymazany.
Łatwo być cierpliwym wobec problemów mojego znajomego proboszcza. Co jeśli ludzie mimo usilnych próśb nie miłują się, ale zabijają? Co jeśli w narodzie poruszonym nieszczęściem sąsiada i dokonującym wielkich dzieł pomocy zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie to dobro burzył swoimi uprzedzeniami? Co jeśli - „choć tyle razy mówiliśmy!” - nikt nie słuchał, że współpraca z tym władcą doprowadzi do tragedii? Ileż ten nasz Bóg ma cierpliwości! Ileż ufności, że kiedyś wydamy owoce.
Wielki Post przeżywamy w szczególnym czasie. Na naszych oczach dzieje się straszna krzywda zadawana przez człowieka człowiekowi. Niebawem pewnie wrócą nasze polskie, codzienne spory, ideologiczne zacietrzewienie i ta podłość, których na ogniu dobra próbuje upiec pieczeń własnego, krótkowzrocznego zysku. W szczególnych czasach zawsze potrzeba szczególnie ludzi będących jak Bóg ogrodnikami, a nie panami rzeczywistości, którzy robią swoje czekając aż figowiec wyda owoc.