Czy pan Józef musiał umrzeć?
- Mojego ojca potraktowano jak wściekłe zwierzę i zakuto w kajdanki - mówi Janusz Bojko i wraz z żoną zapowiada walkę o sprawiedliwość.
„Chciałabym opowiedzieć historię mojego teścia, który po siedmiu dniach walki o życie zmarł w szpitalu w Świebodzinie. Po tym, jak został okrutnie potraktowany przez lekarza SOR w Zielonej Górze i przez policję, którą wezwał do niego lekarz. (...) Nie chciał słuchać, że teść ma chorą tarczycę i podejrzenie guza, powiedział, że to wariat i wysłał go do Ciborza” - to fragment maila, którego do naszej redakcji przysłała Ewa Bojko, synowa zmarłego pana Józefa. Kobieta wraz ze swoim mężem nie może pogodzić się ze śmiercią teścia. Uważa, że nie doszłoby do niej, gdyby nie postawa jednego z lekarzy zielonogórskiego SOR-u. Rodzina nie zamierza odpuścić i sprawę chce skierować do prokuratury, po wcześniejszej konsultacji z prawnikiem.
Znaleźli go na trzecim piętrze, ciągnęli po ziemi, ręce miał powykręcane
Źle się poczuł
Do tragicznej historii doszło 31 października ubiegłego roku. Wówczas Józef Bojko bardzo źle się poczuł. - Dziwnie się zachowywał, mówił od rzeczy, przewracał się, ręce mu strasznie latały - opowiada Janusz Bojko, syn zmarłego. Zawiózł więc ojca na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Zielonej Górze, gdzie pana Józefa zabrano na podstawowe badania. - Po badaniach znów go przywieźli na SOR i zostawili samego. Tak siedział z godzinę, po czym wpadł w panikę i próbował wyjść - relacjonuje synowa Ewa Bojko. - Krzyczeliśmy, żeby coś zrobili, ale nikt nas nie posłuchał.
Z relacji rodziny wynika również, że pan Józef w panice uciekł z oddziału ratunkowego. - O tym, że uciekł, dowiedzieliśmy się dopiero, jak przyjechała policja. Trzema radiowozami, chyba z 12 policjantów! - mówi pan Janusz. - Znaleźli go na trzecim piętrze szpitala, ciągnęli po ziemi, ręce miał powykręcane, dostał wytrzeszczu oczu, a z buzi leciała mu piana. Gdy zeszliśmy na dół, dowiedzieliśmy się, że zabierają go do Ciborza.
Pan Józef w Ciborzu spędził 12 godzin. Tam jednak lekarze stwierdzili, iż nie jest to pacjent, który powinien przebywać w ich placówce, a na oddziale neurochirurgii. Odesłano go więc do szpitala w Świebodzinie. - To był 1 listopada. Został przewieziony w ciężkim stanie, już zero kontaktu. Lekarz stwierdził, że ojciec ma przełom tarczycowy oraz udar, że już na SOR-ze powinien dostać leki - opowiada syn. Józef Bojko został podłączony do respiratora. Niestety, nie udało się go uratować. 7 listopada zmarł.
Trudne do zdiagnozowania
Przełom tarczycowy to bardzo rzadkie powikłanie, które może się rozwinąć w przebiegu nadczynności tarczycy. Jest bardzo groźne, ponieważ zagraża życiu. Ale jak podkreślają lekarze, niezwykle trudne do zdiagnozowania. Rodzina twierdzi, że lekarz przyjmujący pana Józefa na SOR zignorował wyniki badań, które mu pokazywali. A z nich wynikało jasno, że pan Józef choruje na tarczycę.
Nikt z personelu nie czuje się winny tej sytuacji
W obronie lekarza staje zielonogórski szpital. - Z tego, co wiem, wspomniany pacjent był bardzo agresywny. Zabierał się nawet do bicia personelu. Lekarz nabawił się urazu łokcia podczas interwencji. Sześciu policjantów z trudem sobie z tym pacjentem poradziło - mówi Zbigniew Hupało, ówczesny dyrektor szpitala. - Nie jest też prawdą, że pozostał bez opieki. Miał przeprowadzoną dokładną diagnostykę, tomograf, pobraną krew, a także konsultację neurologiczną. I to neurolog zadecydował o tym, by pacjenta odesłać do Ciborza, bo nie było możliwości jego dalszej hospitalizacji w naszym szpitalu - dodaje. Dyrektor nie ukrywa, że stała się tragedia, jednak jego zdaniem oskarżenia wobec szpitala są bezpodstawne. Podkreśla, że nikt z personelu nie czuje się winny tej sytuacji.
Zasadne użycie kajdanek
Rodzina ma również pretensje o to, że policja zakuła pana Józefa w kajdanki. Ale jak wynika z opinii Małgorzaty Stanisławskiej z Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze, użycie kajdanek w takich sytuacjach jest całkowicie uzasadnione. - Pacjent zagraża bowiem nie tylko sobie, ale też lekarzom, policjantom i innym pacjentom przebywającym na terenie szpitala. O ile policjanci mają to ryzyko wpisane w swój zawód, o tyle już lekarze nie. I skoro podjęli decyzję o wezwaniu policji, to musiało być już naprawdę gorąco - stwierdza.
Informacji na temat stanu pana Józefa próbowaliśmy również zasięgnąć w szpitalu w Świebodzinie.
- Mogę jedynie potwierdzić, że taki pacjent u nas był - mówi Renata Błażejewska, dyrektor do spraw medycznych. - Został do nas skierowany ze szpitala psychiatrycznego w Ciborzu. Trafił na oddział wewnętrzny, zmarł 7 listopada. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
Zdaniem rodziny Józefa Bojko winę za całą sytuację ponosi zielonogórski SOR. Nie przyjmują tłumaczeń szpitala, nie zamierzają też odpuszczać sprawy.
- Jestem przekonany, że mój tata mógł żyć... Tak panicznie bał się szpitali. A trafił do jednego z nich, potraktowany jak niebezpieczny wariat. Nie możemy tego tak zostawić - mówi Janusz Bojko.