Czy Jan Paweł II znał prawdę o pedofilii? Hierarchia nie potrafi, więc to świeccy bronią papieża
Nikt dokładnie nie wie, ile postawiono w Polsce pomników Jana Pawła II, ale pewnie jest ich już grubo ponad 800. Wiele z nich to projekty tak nieudane, że wyglądają jak parodia papieża Polaka. Parodią jest też sposób kultywowania pamięci po nim, który kojarzy się bardziej z bazarem lub wesołym miasteczkiem niż z upamiętnianiem wielkiego humanisty i myśliciela. Nic dziwnego, że wytworzony obraz „dobrotliwego dziadka z kremówką” nie trafia zupełnie do młodego pokolenia.
Eksplozja negatywnych emocji i słabo udokumentowanych oskarżeń o ukrywanie przez Jana Pawła II zjawiska pedofilii może oburzać. Ale czy naprawdę powinniśmy się jej dziwić? Przez lata polskie elity kościelne i państwowe uczyniły z naszego papieża osobę zupełnie nietykalną.
Kiedy na świecie dyskutowano o przesadnej (rzekomo) promocji kultu maryjnego lub o taśmowej produkcji świętych za jego pontyfikatu, w Polsce jakiekolwiek głosy krytyki były brutalnie ucinane. Tak jakby już sam opis niejednoznacznego odbioru nauk papieża był ciężkim grzechem, a on sam był Bogiem, a nie człowiekiem, który - jak każdy z nas - może czasem zbłądzić. Żyliśmy w przeświadczeniu, że cały świat nam zazdrości i bezgranicznie kocha Wielkiego Polaka.
Stworzyliśmy obraz tyleż piękny, co pusty. Z czasem doszło do tego, że wokół Jana Pawła II wytworzono atmosferę uwielbienia, którą można by porównać ze sceną na temat poezji Juliusza Słowackiego w „Ferdydurke”. Ma zachwycać i już, niczego więcej nie trzeba tłumaczyć. A kto tego nie rozumie, ten głupiec lub skandalista.
Jednowymiarowa pamięć o świętym
Naprawdę, trudno się dziwić, że w końcu, zarówno w środowisku ludzi w średnim wieku, jak i pośród młodzieży (tylko 9 proc. ludzi w wieku od 18 do 29 lat ma pozytywny stosunek do Kościoła!), Jan Paweł II stał się jednowymiarową, papierową postacią. A im bardziej zabraniano go krytykować, tym silniej narastał bunt, który w końcu wybuchł gwałtownie w związku z aferą wokół arcybiskupa Waszyngtonu, Theodore’a McCarricka, pedofila, któremu kapelusz kardynalski zakładał na głowę Jan Paweł II. Dziś wychodzi na jaw, że zarówno w tej, jak i w kilku innych sprawach (np. Marciala Degollado), papież był odcinany od informacji, w czym miał brać udział ks. kard. Stanisław Dziwisz.
Mało tego, w Polsce, po wielu skandalach z książętami Kościoła zamieszanymi w ukrywanie pedofilów w sutannach oraz pod wpływem ostatnich sporów o ustawę aborcyjną - część opinii publicznej uznała, iż niemożliwe jest, by o pedofilskich aferach nic nie wiedział Jan Paweł II. Przypuszczono na niego niesprawiedliwy atak, ale odpowiedzialność za to ponosi w dużej mierze nasz Episkopat, który wciąż nie rozpoczął procesu radykalnego rozliczenia się z porażającymi faktami i reaguje tylko wtedy, gdy jest przyparty do ściany. A gdy zaczyna bronić dobrego imienia Jana Pawła II, robi to tak nieudolnie, że tylko pogarsza sprawę.
Nic dziwnego, że walkę o pamięć papieża Polaka powoli przejmują świeccy katolicy. Szczególną uwagę trzeba tu zwrócić na stowarzyszenie „Środowisko ks. Karola Wojtyły - św. Jana Pawła II”, zrzeszające ludzi, których arcybiskup Wojtyła chrzcił, udzielał ślubów, jeździł w góry lub na kajaki, a po przeprowadzce do Watykanu brał na pielgrzymki, by na nich posługiwali (np. jako lekarze). W wydanym 19 listopada oświadczeniu biorą oni w obronę zmarłego papieża i przypominają zapomniane fakty, jak choćby ten, że Jan Paweł II jako pierwszy papież zainicjował walkę z kościelną pedofilią, za co amerykański tygodnik „Time” uhonorował go tytułem Człowieka Roku 1994.
- Dzisiejsze, niezwykle ostre oceny postawy Jana Pawła II nie uwzględniają faktu, iż polski papież umarł 15 lat temu - mówi członek zarządu stowarzyszenia, Henryk Walczewski, z zawodu sędzia. - Osądza się go z perspektywy obecnej, szerokiej wiedzy na temat zjawiska pedofilii lub innych patologii w Kościele.
Tymczasem w ocenie Jana Pawła II powinniśmy raczej kierować się tym, co działo się w czasach jemu współczesnych, kiedy te problemy nie były powszechnie znane lub uważane za marginalne. W tak głośnej dziś sprawie kardynała Theodore’a McCarricka pierwsze udokumentowane oskarżenia pojawiły się dopiero w 2017 roku. Wcześniejszych podejrzeń nie udało się uwiarygodnić ani Kongregacji ds. Biskupów, ani amerykańskim służbom wywiadowczym czy też niezwykle silnym mediom, jak „The New York Times”, „The Washington Post” czy CNN. Prezydent Bill Clinton uhonorował nawet McCarricka nagrodą za walkę o prawa człowieka! Nie rozumiem więc, na jakiej podstawie głosi się obecnie tezy, że Jan Paweł II, ciężko schorowany już wtedy człowiek, znał prawdę o McCarricku i ją ukrywał - mówi Henryk Walczewski. - Osoby kwestionujące postawę zmarłego papieża zachowują się tak, jakby przy ocenie jego świętości liczyło się kryterium sprawnego zarządzania Kościołem i jego kadrami, tymczasem to nie zdolności organizacyjne świadczyły o jego wielkości i to nie one przyciągały tak wielkie tłumy na spotkania z Janem Pawłem II.
W efekcie obecnej nagonki zaczyna lansować się na świecie wykrzywiony obraz polskiego papieża, z którego usuwane są fundamenty świadczące o wyjątkowości jego pontyfikatu i zastępowane oskarżeniami, które za jego życia uznalibyśmy za absurdalne. Tymczasem, zdaniem Henryka Walczewskiego, Karol Wojtyła stał się przywódcą Kościoła, który zupełnie zmienił sposób funkcjonowania papiestwa dotychczas ukrytego za spiżową bramą.
- Wynikało to wprost z jego cech charakteru - uważa Walczewski. - On był zawsze światu życzliwy, otwarty na drugiego człowieka, umiał słuchać. Nie przypadkiem w naszym środowisku mówiliśmy do niego „wujku”. I nie przypadkiem tak wiele osób, które Wojtyła kształtował, uczyniło swe życie wartościowym i sporo osiągnęło. To są często wybitne jednostki, o wysokich walorach moralnych, a nie żadne podejrzane kreatury dorastające pod skrzydłami obrońcy pedofilów.
Walczewskiego szczególnie boli sposób, w jaki na obecny kryzys Kościoła i autorytetu Jana Pawła II reaguje nasza hierarchia kościelna: przemawiając nowomową oderwaną od realiów współczesnego świata. - Jeśli mieszkający w pałacach biskupi mówią o prześladowaniach chrześcijan, to ciężko wymagać, aby obecna młodzież, nieskora do uznawania jakichkolwiek autorytetów, traktowała to poważnie - uważa Henryk Walczewski. - Paradoksalnie ludzie, którzy chcą walczyć o dobre imię Jana Pawła II, wbijają klin między niego a tych, na których polskiemu papieżowi najbardziej zależało. Mówię tu oczywiście o młodzieży. Przecież Karol Wojtyła był prekursorem włączania młodych ludzi w dyskusje o Kościele i poważnego ich traktowania. Uczniowie i studenci przychodzili do niego nie tylko po to, by go słuchać, ale też by z nim dyskutować, po partnersku. Potem te rozmowy i ta młoda energia przenikały do nauk Ojca Świętego. Szkoda że tak rzadko się dziś o tym przypomina.
Walczewski doświadczał tego osobiście, bo od dziecka chodził ze swoimi rodzicami na spotkania z Wojtyłą w jego domu. Uczestniczył też w środowiskowych wycieczkach i spływach kajakowych, podczas których przyszły papież w rodzinnej atmosferze prowadził z dorosłymi i ich dziećmi rozmowy o ważnych sprawach. - Uczył nas słuchać, uczył ekumenizmu i tolerancji - wspomina Walczewski. - Proszę zauważyć, że w naszym stowarzyszeniu działają ludzie o najróżniejszych poglądach, ale nie przeszkadza nam to darzyć się wzajemnie szacunkiem.
Henryk Walczewski stara się podchodzić racjonalnie do ostatnich antykościelnych protestów. Jego zdaniem to „wkurzenie” jest skutkiem społecznej irytacji na sposób, w jaki hierarchia kościelna reaguje na kolejne skandale pedofilskie. - Jana Pawła II cechowała ogromna empatia wobec ludzi, szkoda że brakuje jej dzisiejszym przywódcom Kościoła w Polsce - uważa Walczewski.
- Kościół musi zacząć się wreszcie uczciwie rozliczać, nie może przemilczać faktów i wciąż się żalić. Byłoby lepiej, gdyby potrafił dotrzeć do młodzieży i pokazać jej, jak wiele w naszym codziennym życiu zawdzięczamy papieżowi - wolność osobistą i narodową niepodległość, prawo do demonstrowania swoich poglądów, wolność gospodarczą, włączenie do wspólnoty wolnych narodów i życie bez strachu, ograniczenie ubóstwa. Wszystko to zostało wywalczone przez pokolenie „Solidarności” dzięki ideom, które głosił papież na całym świecie.
Ojciec Święty zakremówkowany
Stefan Życzkowski, członek zarządu stowarzyszenia i współwłaściciel firmy „ASTOR” (dostawcy najnowszych technologii IT dla przemysłu) podkreśla, że wyłaniający się ostatnio z mediów obraz Jana Pawła II nie ma nic wspólnego z jego osobistymi doświadczeniami. - Widzę w tym wiele politycznej propagandy, którą wspomaga Internet, gdzie łatwo manipulować emocjami, a trudniej prowadzić uczciwą, merytoryczną dyskusję - mówi Życzkowski.
- Ja zaś zapamiętałem Karola Wojtyłę jako człowieka, któremu ufaliśmy. Człowieka, który był wybitnym humanistą i myślicielem, prostolinijną osobą, bardzo świadomą granic między dobrem i złem. Gdyby był papieżem ukrywającym zło w imię kapłańskiej korporacji, nigdy nie zyskałby tak wielkiej popularności. Wierni na całym świecie byli spragnieni kontaktu z tym dobrym, wrażliwym człowiekiem. Z papieżem, który darzył szacunkiem wyznawców innych religii i zaskoczył świat przebaczeniem dla zamachowca, który chciał odebrać mu życie.
Niestety, zdaniem Życzkowskiego, kult świętości Jana Pawła II sprawił w pewnym momencie, że zamiast widzieć w nim to, co było najważniejsze, skupiliśmy się na zagłaskiwaniu pamięci po nim. - „Zakremówkowaliśmy” go, ukryliśmy za fasadą setek pomników. Zapomnieliśmy o jego naukach duchowych - uważa Życzkowski. I podkreśla, że dzisiejsze ataki na Jana Pawła II w ogóle nie uwzględniają ówczesnych realiów, w jakich musiał działać. Np. tego, że Karol Wojtyła po przybyciu do Watykanu zetknął się ze skostniałym aparatem, który mocno opierał się zmianom. Nic więc dziwnego, że papież podczas swojego pontyfikatu nie zdołał rozwikłać wszystkich problemów, zwłaszcza afer pedofilskich, o których zaczęto mówić, gdy był już starym i schorowanym człowiekiem, borykającym się ze skutkami ciężkich ran odniesionych w zamachu.
- Wszystko to nie zmienia faktu, że polski Kościół nie ma dziś pomysłu, jak mówić o papieżu i jak go bronić - sądzi Życzkowski. - Episkopat stał się skostniały, a hierarchowie zachowują się tak, jakby nie bardzo znali Karola Wojtyłę i jego sposób widzenia świata oraz podejście do ludzi niezależnie od pochodzenia, wykształcenia, przekonań politycznych i wyznawanej religii. Tkwią zamknięci w swej twierdzy i nie potrafią otworzyć się choćby na tych wszystkich mądrych i wykształconych duchownych w średnim wieku, którzy mogliby dać naszej wspólnocie nową energię, pomoc jej wyjść z okopów. Dlaczego tacy księża nie mogliby zostawać biskupami?
Stefan Życzkowski pochodzi z rodziny, która utrzymywała od wielu lat bliskie kontakty z Karolem Wojtyłą. Jego matka, której przyszły papież dawał ślub, kupiła z nim nawet na spółkę kajak, który stoi dziś w Muzeum Archidiecezjalnym przy ul. Kanoniczej. Sam Stefan był przez ówczesnego biskupa krakowskiego ochrzczony, a w późniejszych latach spotykał się z nim wiele razy. Konsultował nawet kwestie związane z prowadzeniem firmy. - On był zwolennikiem rodzinnych przedsiębiorstw - wspomina Życzkowski. - Widział w nich „ludzki wymiar” kapitalizmu, przeciwwagę dla wielkich korporacji.
Właściciel „ASTORa” czuł wyraźnie, że to człowiek światły, od którego bije ogromna energia, a jednocześnie empatia. Wojtyła potrafił bowiem nie tylko mówić, ale też słuchać z przejęciem. - To był wybitny człowiek, a nie poczciwy dziadek, w którego go w pewnym momencie zamieniliśmy - uważa Życzkowski. - Nie pamiętamy, że już od II Soboru Watykańskiego angażował się w reformę Kościoła, a gdy przejął władzę w Watykanie, nie chciał siedzieć za murem, tylko jeździł po całym świecie z pielgrzymkami, promując Kościół, ale także słuchając uważnie wiernych. Dlaczego znał tak wiele języków? Bo miał szczerą potrzebę rozumienia ludzi i świata.
Życzkowski, podobnie jak Henryk Walczewski, podkreśla że pontyfikat Jana Pawła II miał wymiar przede wszystkim duchowy i że polski papież mniej skupiał się na kwestiach organizacyjnych, na które brakowało mu czasu. W efekcie, jako człowiek ufny, awansował ludzi wierząc w opinie swojego otoczenia, co nie zawsze prowadziło do najlepszych wyborów personalnych. Osobną kwestią jest też fakt, że pochodził z Polski, gdzie kler był latami szykanowany, często przy użyciu kłamstw i sfałszowanych dokumentów. Być może dlatego stał się ostrożny w ferowaniu wyroków wobec duchownych oskarżanych o przestępstwa obyczajowe, co bywało orężem w walce komunistów przeciw Kościołowi w czasach PRL.
- Dziś ludzie łatwo przypisują mu winy i cechy, które w ogóle nie leżały w jego naturze - twierdzi Stefan Życzkowski. - Robi się z niego człowieka współwinnego istnienia systemu tuszującego przestępstwa księży wobec dzieci, tymczasem Jan Paweł II szanował dzieci oraz młodzież, a także szczerze kochał wolność. Wiedział, jak bardzo ludziom jej brakuje i właśnie dlatego tyle zrobił dla upadku sowieckiego totalitaryzmu. Był też wielkim przeciwnikiem kary śmierci. To był wielki humanista i nie wierzę, by mógł świadomie akceptować krzywdzenie najmłodszych.
Stefan Życzkowski wyciąga też dalej idące wnioski. - Nawet jeśli doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielkim był Jan Paweł II przeciwnikiem aborcji i zwolennikiem prawa do życia każdej jednostki, to myślę, że w obecnym sporze o kształt ustawy aborcyjnej bardziej zależałoby mu na kształtowaniu postaw poprzez edukację niż na zaostrzaniu kodeksu karnego. Kiedy w 1993 r. polski parlament uchwalał ustawę o aborcji, papież zdawał sobie sprawę z niedoskonałości tego kompromisu, ale jednocześnie bardzo się z niego cieszył. Nie byłby zapewne zadowolony widząc policję naprzeciwko młodych demonstrantów. Taki obraz bardzo by go bolał.
Watykan to nie dyktatura
- Dziś obowiązuje płytkie podejście do Ojca Świętego, oparte na emocjach - dodaje Wojciech Krupiński, członek zarządu stowarzyszenia, z wykształcenia fizyk, a z zawodu informatyk. - Ludzie, zwłaszcza młodzi, szukają w Internecie tylko takich treści, które potwierdzają ich poglądy. Jak idą do lekarza, to z gotową internetową diagnozą, chcąc jedynie potwierdzić swą „wiedzę”. A jeśli medyk ma inne zdanie, to tym gorzej dla niego. Taka postawa jest widoczna również w dyskusji o polskim papieżu. Nie widzę próby dochodzenia do prawdy, odnoszenia się do faktów. Widzę emocje i krzyki, z których wyłania się zupełnie inny Jan Paweł II niż ten, którego poznałem. Ja zaś zapamiętałem człowieka wrażliwego na krzywdę. On nawet jak się z kimś nie zgadzał, to wciąż miało się wrażenie, że stara się go zrozumieć. Tylko taki ktoś mógł rozpocząć dialog z innymi kościołami chrześcijańskimi, ze środowiskami żydowskimi, z buddystami i muzułmanami. Człowiek zamknięty w katolicyzmie, unikający otwartości i przekonany o swej nieomylności na pewno nie mógłby efektywnie prowadzić takich spotkań.
Krupiński zwraca też uwagę na kolejny aspekt współczesnego, wykrzywionego spojrzenia na postać papieża Polaka. - Na Watykan patrzy się jak na dyktaturę, tymczasem nawet papież nie dysponuje tam nieograniczoną władzą. Nie może sobie swobodnie wymieniać kardynałów, tak jak tyran robi to wobec ministrów lub generałów. Kościół katolicki to ogromna organizacja, także w sensie geograficznym, mocno zróżnicowana kulturowo. Oczekiwanie od Jana Pawła II, by na przełomie tysiącleci dotarł do skrzętnie ukrywanych grzechów, które dopiero w ostatnich latach wychodzą na jaw, to przejaw skrajnej nieżyczliwości i braku realizmu.
Co z tym obrazem polskiego papieża można zrobić? Wojciech Krupiński zaleca kurację zawierającą mniejszą liczbę jego pomników, a zarazem uważniejszą lekturę nauk papieża. To pomoże nam odzyskać nieco przykurzoną wiedzę, kim naprawdę był Karol Wojtyła i jak bardzo kochał ludzi, zwłaszcza tych młodych. - Jestem człowiekiem wierzącym w pozytywistyczną pracę u podstaw - mówi Krupiński. - Kropla drąży skałę. Jeśli uda się przywrócić w przestrzeni publicznej rzeczową dyskusję o Janie Pawle II opartą na faktach, coraz mniej będzie wiary w to, że ten wybitny humanista mógł godzić się na krzywdę dzieci.