Czasem marzymy, by kupić coś do domu na święta. Oni marzą, by dom odzyskać. By móc do niego wrócić
Somalijczycy nie obchodzą świąt Bożego Narodzenia, ale tak samo jak i my bardzo dbają o najbliższych, chcą razem z nimi być. To nie zawsze jest możliwe. Konflikty zbrojne, susze, powodzie zmuszają ich do rozłąki - mówi Rafał Grzelewski z Polskiej Akcji Humanitarnej, który właśnie wrócił z Somalii
Jak się czuje człowiek, gdy wraca z takich miejsc, jak Somalia, do domu i do dość wygodnej rzeczywistości?
To nie jest tak, że kiedy wracam z misji humanitarnej, gdzie widzę morze nieszczęścia i wielką rozpacz, to umniejszam problemy własne albo problemy ludzi wokół mnie. Bo nawet gdy nie są one porównywalne z tymi, z którymi mierzą się ludzie w kraju ogarniętym wojną i głodem, to też są ważne i też mogą być w danym momencie tragiczne. Po każdym powrocie staram się jednak znaleźć dystans do tego, co tu i teraz. Wiem, że żyjemy w świecie bardzo zróżnicowanym, o dużych nierównościach i musimy sobie zdawać sprawę z wielkiej skali globalnych kryzysów humanitarnych. Nie wiem, czy lepiej się nam mierzyć z codziennością, gdy wiemy, że inni mają trudniej. Na pewno nie możemy zamykać oczu i udawać, że nie wiemy, co się dzieje w Afryce.
Mnie wkurzają ludzie, którzy na święta kupują tony jedzenia, które potem ląduje w śmietniku. Ciebie nie?
To kwestia indywidualnego podejścia i chyba w skali jednostkowej trudno nam z tym walczyć, choć z pewnością warto z namysłem podchodzić do tego, czego i ile rzeczywiście potrzebujemy. Ale oczywiście, te pełne koszyki nie powinny nas zamykać na to, co dzieje się na świecie i jak nasze osobiste decyzje na ten świat wpływają. Bo wpływają. Po wizycie w Somalii, do której jechałem mając jakieś wyobrażenie ukształtowane przez raporty humanitarne, ale też doniesienia medialne o piractwie i wojnie - łapałem się na tym, jak bardzo myślę stereotypowo. W Somalii bowiem jest całe spektrum życia. To miejsce, gdzie ludzie mają swoje codzienne troski, kochają się, marzą. Teraz mamy czas świąteczny, kiedy może bardziej i mocniej myślimy o rodzinie, byciu razem, także o tych, których już z nami nie ma. Somalijczycy to muzułmanie i nie obchodzą świąt Bożego Narodzenia, ale tak samo jak i my dbają o najbliższych, rodzina jest dla nich bardzo ważna, chcą razem z nią być, a to nie zawsze jest możliwe. Wojna, susze i powodzie zmuszają ich do rozłąki, do zostawienia domów i przyjaciół.
Dlatego uciekają? To główne przyczyny?
Somalia to kraj, który tkwi w humanitarnej przepaści, bo działają tam dwie potwornie niszczycielskie siły. Z jednej strony konflikt zbrojny, który trwa tam od kilkudziesięciu lat i powoduje nieustanne, masowe wysiedlenia i przesiedlenia. Ludzie są zmuszeni do ucieczki ze swoich domów, miejsc, które znają. Tracą mienie, zwierzęta, narzędzia pracy, które zapewniały im egzystencję, domy, które dawały poczucie bezpieczeństwa, tracą też życie. Konflikt jest niezwykle brutalny, nie przestrzega się tam żadnych praw. To na dodatek kraj, w którym jest utrudniony bardzo dostęp do wody, do pól uprawnych i to rodzi kolejne walki.
Ludzie w nich giną?
Tak, bo kiedy kończą się zasoby takie jak woda, to zdesperowani ludzie zrobią wszystko, by do niej dotrzeć. Woda to życie, a w takich krajach jak Somalia nie są to puste słowa. Drugą niszczycielską siłą jest klimat. Za globalne ocieplenie i wszystkie anomalie z tym związane płacą w pierwszej kolejności kraje najbiedniejsze. To one są najbardziej wystawione na ich niszczycielskie działanie. W Somalii jest tak, że występują albo długotrwałe susze, albo powodzie. I nie ma nic pomiędzy. Co, oczywiście, sprawia, że trudno tam cokolwiek wyhodować, cokolwiek uprawiać. Ciężko uzyskać jakąś stałość, coś zbudować, zakorzenić się i wypracować źródło utrzymania.
Z czego żyją?
To nie tak, że cały kraj jest dotknięty powodziami i suszami. Ale w skali kraju, gdzie żyje 12 milionów Somalijczyków, jedna trzecia wymaga pomocy humanitarnej. To trzy miliony mieszkańców, którzy z powodów, o których mówiłem, musieli zostawić wszystko i uciec. Dziś mieszkają w obozach dla uchodźców. To są osoby, które wcześniej były rolnikami i rybakami, posiadały swoje pola albo łowiska. Uciekali przed wcieleniem do jednej czy drugiej, czy trzeciej walczącej grupy (jest ich na tym terenie bardzo dużo, bo to konflikt militarnie bardzo skomplikowany). Uciekali też przed powodziami, których fala zabierała wszystko, co mieli. Teraz nie mają nic, czasami nawet osobistych rzeczy, bo nie było czasu, żeby coś ze sobą zabrać. Mieszkają w obozach, które są chyba najbardziej prowizorycznymi siedliskami, jakie do tej pory widziałem. A widziałem je choćby w krajach, w których katastrofa humanitarna jest jeszcze większa, np. w Jemenie.
Mówiłeś, że ich prowizoryczne domy są zrobione ze śmieci?
Cały dramatyzm tej sytuacji polega na tym, że nam się wydaje, że one są zrobione ze śmieci, ale oni nierzadko te materiały musieli kupić, czyli zapłacić za np. strzępy ubrań, jakieś płachty, tekturę, blachę, drewniane tyczki. Te ich „cztery ściany” przypominają zlepek bardzo różnych materiałów, w środku nie mają niczego, na dodatek panują tam bardzo trudne warunki sanitarne. Powoduje to masowe zapadanie na takie choroby, jak cholera, malaria, denga i choroby płuc. Osoby, które tam trafiają, zwykle nie pracują, bo tej pracy w okolicy nie ma. Jeśli ktoś ma szczęście, najmuje się do najprostszych robót, jak przenoszenie, dźwiganie, przerzucanie czegoś za dwa dolary na dzień. Te ich prowizoryczne mieszkania nie zapewniają także żadnej ochrony przed ulewnymi deszczami. Kiedy w nocy zaczyna padać, mogą jedynie kucać albo stać, i tak przez kilkanaście godzin. To są naprawdę ekstremalnie trudne warunki do przeżycia, co powoduje, że 1 na 7 dzieci umiera przed piątym rokiem życia.
Mają jakąś pomoc medyczną?
Byłem w jednym z lokalnych szpitali, gdzie leczone są maluchy cierpiące na cholerę. Nie zawsze da się im pomóc, bo to trudna choroba, która w skali kraju jest już epidemią. W klimacie tropikalnym jest ciężko o higienę, zwłaszcza gdy muszą co jakiś czas się przemieszczać, a wody w okolicy nie ma, albo jest skażona.
Jaka pomoc tam dociera?
Polska Akcja Humanitarna prowadzi stałą misję. Zaczęliśmy w odpowiedzi na wielką suszę, która nawiedziła kraj w 2011 roku. Zginęło wtedy ćwierć miliona ludzi. Pracujemy tam do dziś, bo Somalia będzie wymagała pomocy humanitarnej na pewno przez wiele lat. Ze wsparciem finansowym polskiego MSZ i Komisji Europejskiej dostarczamy wodę do obozów dla uchodźców i szkół. Budujemy ujęcia, które zapewniają czystą, bezpieczną i sprawdzoną wodę. Przy okazji dają też pracę, bo podczas gdy je montujemy, angażujemy mieszkańców; uczą się nowych rzeczy, nabywają umiejętności, no i mają jakieś pieniądze. Stawiamy także latryny, by zapobiegać pustoszącym ten kraj chorobom, ale też dają ludziom poczucie godności w tych bardzo nienormalnych warunkach. Dopełnieniem są szkolenia z higieny. Ludzie uczą się, jak prawidłowo myć ręce, jak odpowiednio przechowywać żywność i unikać zagrożeń. Oprócz tego pomagamy też w szpitalach i udzielamy wsparcia finansowego i żywnościowego.
Dzieci mają szansę na edukację?
Ci, którzy zostali zmuszeni do ucieczki i trafili do obozów, mogą jedynie skorzystać z edukacji na poziomie podstawowym. W niektórych miejscach można się nauczyć pisać i czytać, ale nic więcej. Szkoły w miastach mają programy rozszerzone, tam już są wszystkie przedmioty. Musimy pamiętać, jak wiele ludzi uciekło. To młode społeczeństwo, w którym większość dzieci nie ma możliwości kształcenia. Stracone pokolenie bez równych szans na start w dorosłe i w miarę normalne życie. Wiele z nich jest na dodatek niedożywionych, a to też jest duże zagrożenie dla Somalijczyków. Nieleczone doprowadza do wad, które zostają na zawsze.
To trudny kraj, jeśli chodzi o pomoc humanitarną?
Każdy kraj, na którego znacznym obszarze panuje konflikt zbrojny, jest wyzwaniem dla pracowników humanitarnych. Są rejony w Somalii, które nazywamy hard to reach areas, czyli takie, gdzie jest utrudniony dostęp, właśnie ze względu na walki. Nie zawsze i wszędzie można dotrzeć, ale do większości miejsc, gdzie skupiają się ludzie w potrzebie, można dostarczyć np. wodę, moskitiery, jedzenie czy zestawy do gotowania. W nagłych sytuacjach przydzielamy rodzinom pomoc finansową, dzięki której mają szansę kupić sobie kozę czy kilka kóz, mogą się dzięki temu utrzymać. Później, gdy już uda się im wrócić do swoich domów, nie będą musieli zaczynać życia od zera, coś już będą mieli.
O czym dziś marzą Somalijczycy?
Oprócz zaspokojenia tych materialnych potrzeb, które umożliwią przetrwanie, Somalijczycy chcą jednego: pokoju. Bo wtedy będą mogli wrócić do domu, a dom to bezpieczeństwo. Żadna z osób, z którymi rozmawiałem, nie snuła marzeń o wyjeździe do Europy szukaniu lepszego życia gdzieś za wielką wodą. Chcą wrócić do siebie, do miejsc, które znają i do ludzi, którzy na nich czekają.