Cudowny połów zmęczonego rybaka. Felieton ks. Przemysława Szewczyka
Pierwszy raz spotkałem ojca Elia w 2020 roku, dwa dni po pamiętnej eksplozji w bejruckim porcie, której blizny do dziś znaczą kościół jego parafii oraz mieszkania i miejsca pracy parafian.
Dwie noce spędził prawie bez snu u rodziny, gdyż jego mieszkanie też zostało zniszczone. Wykończony, zestresowany, przygnieciony łzami i błaganiami o pomoc setek parafian przyjął nas z tym pełnym spokoju spojrzeniem, które zdradzało wolę wytrwania na posterunku pomimo wszystkich przeciwności.
Z czasem poznałem go lepiej i zrozumiałem, że wypowiedziane podczas jednej z rozmów zdanie: „Całe moje życie naznaczone jest wojną”, wcale nie jest bliskowschodnią przesadą. Pochodzi z wioski, w której zamieszki zdarzały się prawie co roku. Rodzina mieszkająca obok straciła na przestrzeni dziesięciu lat troje dzieci, w tym jego rówieśnika i towarzysza dziecięcych zabaw ojca Elia. Jest Libańczykiem z krwi i kości, przywiązanym do swojej ojczyzny tak, że jego biografia pokrywa się z historią kraju. Był tu, gdy toczyła się wojna domowa, widział uderzający w porządek państwa kryzys polityczny, jego młodzi parafianie protestowali podczas kryzysu ekonomicznego, a gdy doszło do eksplozji w sąsiadującym z kościołem porcie, właśnie rozpoczynał wieczorną mszę świętą.
Libańczycy są zmęczeni. Od lat mają nadzieję, że tym razem dotknęli wreszcie dna i teraz kraj odbije się od niego, żeby wypłynąć na powierzchnię. Tymczasem okazuje się, że można upaść jeszcze niżej i że pogrążanie się z kryzysu w kryzys nie ma końca.
Coraz częściej tracą nadzieję i naprawdę trudno im się dziwić. Bardzo trudno spotkać kogoś, kto po kilku minutach rozmowy nie zapyta, czy mogę mu pomóc wyjechać z kraju…
Podczas spotkania z ojcem Elią pod koniec stycznia zapytałem go, jaką przyszłość ma Liban. Powiódł swoim spokojnym spojrzeniem po zebranych na spotkaniu młodych Libańczykach, z którymi współpracujemy, uśmiechnął się i powiedział krótko: „Tutaj siedzi”.
Ojciec Elia jest jednym z nielicznych, który nie opuszcza bezradnie ramion. Remontuje kościół po eksplozji, wspiera najuboższych, którzy bez pomocy nie będą w stanie wrócić do swoich domów, organizuje dla młodych spotkania, formację, wsparcie. „Za kilka lat - mówi przekonany - będzie tu Centrum Jana Pawła II i miejsce spotkań, dla każdego kto chce coś dobrego uczynić”.
Nie mogę nie myśleć o ojcu Elia, gdy zastanawiam się nad Piotrem, który - jak mówi odczytywana tej niedzieli Ewangelia Łukasza - całą noc łowił ryby i niczego nie udało mu się złapać, ale na słowo Jezusa jeszcze raz wypłynął na jezioro i zarzucił sieci.
Jest jakaś moc w uczniach Jezusa, która przezwycięża w nich wszelkie znużenie i brak nadziei. Po niej można poznać chrześcijan w każdym zakątku ziemi: biorą się za bary ze światem, nawet jeśli ten nie raz pokazał, że potrafi wziąć nas pod but.