Córka lekarzy: Nie szczepię dzieci i są zdrowe. Szczepionki są zbyt ryzykowne
Karina Bielawska z Żywca, córka lekarzy, mama dwójki dzieci zrezygnowała ze szczepień. Dlaczego? - Moi rodzice są lekarzami. W latach 70-tych widzieli bardzo wiele poszczepiennych powikłań. Doszli do wniosku, że pewne choroby lepiej przechorować niż im zapobiegać poprzez szczepionki, bo to zbyt ryzykowne. Nie zaszczepili nas, bo obawiali się, że możemy zostać trwale uszkodzeni - mówi.
Jest pani mamą dwójki dzieci i nie są zaszczepione. Kiedy pani uznała, że szczepionki to coś złego?
Sama jestem osobą niezaszczepioną. Podobnie jak moich pięciu braci. Zawsze uważałam, że to coś normalnego, naturalnego.
Jak to było możliwe?
Moi rodzice są lekarzami. W latach 70-tych widzieli bardzo wiele poszczepiennych powikłań. Doszli do wniosku, że pewne choroby lepiej przechorować niż im zapobiegać poprzez szczepionki, bo to zbyt ryzykowne. Nie zaszczepili nas,
bo obawiali się, że możemy zostać trwale uszkodzeni.
I nie mieli z tego powodu żadnych urzędowych problemów?
Nie mieli. W tych czasach wystarczyło złożyć oświadczenie o nieszczepieniu i wziąć tym samym pełną odpowiedzialność za stan zdrowia dziecka. Myślę że było im też łatwiej ze wzgledu na to że byli lekarzami. W tamtych czasach wiele dzieci chorowało na różne choroby: odrę, różyczkę, ospę. Nikt się tymi masowymi zachorowaniami nie przejmował tak jak teraz.
A pani i pani bracia?
Chorowaliśmy na różne choroby tak jak inne dzieci. Jeśli ktoś wyrasta w przekonaniu, że potrafi żyć bez szczepionek i wzmacniać organizm innymi metodami to jest łatwiej. U nas panuje powszechne przekonanie, że jesteśmy bezbronni wobec wirusów i bakterii. Ja natomiast jestem zdania, że mogę naturalnymi sposobami wzmacniać swoją odporność - posiadam dobrze rozwinięty i reagujący system immunologiczny, który chroni mnie przed chorobami i potrafi sobie z nimi poradzić.
Dla mnie szczepienie to wprowadzenie do organizmu obcych ciał, z ominieciem wszystkich naturalnych barier ochronnych. Kiedy funkcjonujemy w świecie to przecież przebywamy w "zawiesinie" z różnymi groźnymi drobnoustrojami i tak nas stworzono, abyśmy potrafili z nimi walczyli.
Okazuje się jednak, że nie wszyscy są tak mocni. Ich organizmy nie wytrzymują tego zetknięcia się z zarazkami.
Dlatego od początku życia powinniśmy dbać o własny organizm. Dostarczać mu niezbędnej broni przeciwko "wrogom".
Ja żyję w przekonaniu, że lepiej wzmacniać to, w co wyposażyła nas natura niż ratować się sztucznymi środkami.
Większość ludzi myśli inaczej. Rodzimy się. Idziemy z dzieckiem do lekarza. Mamy kalendarz szczepień.
To standardowy system, który ja nazywam wychowaniem w lęku. Młoda mama idzie do lekarza i dostaje zlecenie, co robić. Musisz zaszczepić, dokarmiać. Stan tej mamy jest taki, że musi komuś zaufać. Ktoś wie od niej lepiej. Tracimy w ten sposób naturalny instynkt. Ja to widzę w pewnym ciągu, bo potem dziecko jest wtłaczane w system edukacji, obyczajowości płciowej itd. Sprzeciwiam się temu. Jestem za wolnością wyboru.
Popatrzmy zresztą na wielkie epidemie sprzed lat: ospy, grypy, cholery. Czy one wynikały tylko z braku zabezpieczenia szczepionkowego? Ludzie umierali, bo byli niedożywieni, nie korzystali z higieny. Kiedy mamy bardziej zadbane ciała, wyżywione to lepiej sobie ze wszystkim radzą.
Moje dzieci prawie w ogóle nie chorują. Mają super wytrenowany system odpornościowy organizmu. Córka ma 13 lat, syn kończy 8. Ja nie pamiętam, żeby miały zapalenia oskrzeli, czy płuc. Reagują bardzo szybko na wirusy i bakterie, goraczkują a powrót do zdrowia nie trwa dłużej niż parę dni.
Pani jest już drugim pokoleniem nieszczepionym...
Moi rodzice w sumie też byli szczepieni tylko przeciwko gruźlicy. Ale ja nie propaguję swojego punktu widzenia. Niech każdy sam wybiera. Japonia, Anglia, Holandia wprowadzają wolność szczepień i myślę, że to dobre rozwiązanie. Lepiej nie być przymuszanym. Wieczne potępianie, straszenie karami to bez sensu.
Czy miała pani problem z dziećmi jeśli chodzi o system?
Moje dzieci chodziły do świadomie prowadzonego przedszkola. Nikt niczego na nas nie wymuszał. Nie było ani zmuszania, ani namawiania.
Wie pani, że samorządy nie chcą do przedszkoli przyjmować nieszczepionych dzieci?
Twórzmy społeczeństwo wolności. Jeśli ktoś ma 100 proc. wyszczepionych dzieci w klasie, grupie przedszkolnej
i moje dziecko nieszczepione ma być źródłem choroby? To przecież bezsens. To jaką moc ma ta szczepionka? Czyli ta szczepionka nie działa. To po co szczepić, skoro nas ta szczepionka nie ochroni przed chorobą.
A pani sama chorowała ?
Był taki etap, że jak mieliśmy choroby zakaźne to nikogo to nie dziwiło, bo wiele dzieci chorowało. Mówiąc szczerze wolę przechorować różyczkę i nie bać się, że dopadnie mnie w czasie ciąży, co grozi deformacją dziecka.
Ja nikogo do niczego nie namawiam. Mówię tylko o możliwości wyboru. Róbcie, co uważacie dobre dla waszych dzieci. Ja nie wytrzymałabym psychicznie, że podałam dziecku szczepionkę, a inni nie wytrzymają tego, że nie podadzą. Dla mnie szczepionka będzie jak proteza założona na zdrową nogę. W ten sposób układ immunologiczny nigdy się rozwinie. Każda infekcja jest swojego rodzaju ćwiczeniem organizmu. Gdy dzieci obciążamy szczepionkami to organizm może tego nie wytrzymać.