Co u Pani słychać? Rozmawiamy z Krystyną Prońko
Damsko-męski dialog utrzymany w bardzo nostalgicznym nastroju
Właśnie do sprzedaży trafia nowa Pani płyta - „Samotna kolacja”. Nagrała ją Pani ze Sławkiem Wierzcholskim z Nocnej Zmiany Bluesa. Skąd taki pomysł?
To jest dłuższa historia. Najpierw dostałam propozycję zaśpiewania trzech piosenek ze Sławkiem. Kiedy ich posłuchałam, stwierdziłam, że fajnie brzmią i moglibyśmy spróbować zrobić ich trochę więcej.
Poprosiłam więc o przysłanie reszty materiału. Posłuchałam i poczytałam, no i ostatecznie umówiłam się na nagrania, żeby sprawdzić jak to wyjdzie. Skutek okazał się według mnie bardzo dobry i po krótkiej rozmowie koledzy dali się przekonać, żeby nagrać nie tylko trzy piosenki, ale całą płytę.
No i jak brzmi „Samotna kolacja”?
To taka damsko-męska płyta. Jest tam trochę wspólnego śpiewania, trochę drugich głosów, albo ja śpiewam drugi głos, albo Sławek, są też dwa prawie samodzielne wykonania.
Co ciekawe - te piosenki nadają się nie tylko do słuchania, ale też do tańca. Są tam po prostu taneczne rytmy. Całość utrzymana jest bowiem w klimacie bluesowo-country’owym.
Ciekawe: chyba nigdy nie słyszałem Pani w takim repertuarze.
A to pana zaskoczę: wielokrotnie uczestniczyłam w Pikniku Country w Mrągowie. Dlatego ten gatunek nie jest mi obcy. Niestety, współczesna publiczność nic o tym nie wie. A ja głównie w latach 80. i 90. często śpiewałam na tym festiwalu.
Co prawda, nigdy nie wykonywałam tam wielu utworów, bo najczęściej 2-3 piosenki, ale dzięki temu sprawdziłam się i w tym gatunku. Oczywiście z bluesem jestem bardziej związana.
A jak się pracowało ze Sławkiem Wierzcholskim?
Świetnie. Musieliśmy tylko najpierw przerobić kilka tekstów - z męskich na damskie. Początkowo płyta miała być bowiem tylko jego. Trzeba było więc niektóre rzeczy pozmieniać.
Piosenki ułożyły się w dialogi między nami, tworząc zaskakujący efekt: niekiedy nostalgiczno-poetycki, a czasem żartobliwy i ekspresyjny.
Ale to tylko dobrze zrobiło temu materiałowi. To nic, że jego wykonawcami są wokaliści z zupełnie innych estetyk. Eklektyzm tej płyty jest bowiem twórczy.
Pewnie przyczynili się do tego też świetni instrumentaliści, którzy na niej zagrali - choćby Jerzy Styczyński z Dżemu czy Ryszard Sygitowicz z Perfectu.
Oni naprawdę świetnie zagrali. Dzięki temu wszystko jest bardzo stylowe. Pozyskali ich pomysłodawcy projektu - Sławek i kompozytor piosenek, Robert Obcowski.
Nagrywaliście jak to za dawnych czasów bywało razem w jednym studiu, czy wymienialiście tylko pliki dźwiękowe przez internet?
Pracowaliśmy w studiu, ale nie jednocześnie. Nie było innej możliwości, bo takie mieliśmy terminy. Ale i tak piosenki ułożyły się w dialogi między nami, tworząc zaskakujący efekt: niekiedy nostalgiczno-poetycki, a czasem żartobliwy i ekspresyjny. Zresztą widać to od razu na okładce płyty, gdzie widnieją nasze dwa portrety. No i kot oczywiście.
Poprzednie swoje albumy wydawała Pani samodzielnie. Tak jest i tym razem?
Tym razem płytę opublikowało Polskie Radio. Bo to nie jest moja solowa produkcja, tylko wspólne dzieło ze Sławkiem. A on z Robertem zdecydowali, że to właśnie Polskie Radio wyda.
Uda się Państwu zaprezentować też w ducie ten materiał na żywo?
Myślę, że tak. Podejmujemy już pewne działania w tym kierunku. Co prawda, oboje mamy swoje własne terminy, ale to jest w sumie tylko kwestia umówienia się.
W końcu miesiąc ma 30 lub 31 dni, więc można sobie wszystko uzgodnić. Żeby tylko znaleźli się kontrahenci, którzy będą chcieli to pokazać u siebie i za to zapłacić - bo to nie będzie tanie.
Planuje Pani jeszcze coś innego na ten rok?
Przygotowuję drugą płytę - tym razem tylko moją. Część jest już nagrana. Teraz mam przerwę na inne rzeczy. Powoli jednak to dłubię. Będą na niej całkiem nowe piosenki, ale też kilka starszych, lecz w zupełnie innych aranżacjach.
Będzie to dwanaście utworów, a niektóre z nich bardzo długie. Chciałabym, żeby całość zabrzmiała eklektycznie, podobnie jak ta płyta ze Sławkiem. Zawsze przecież pociągła mnie różnorodność.