Co się stało z Magdaleną Ż.?
W niedzielę 30 kwietnia polska turystka Magdalena Ż. wyskoczyła z okna szpitala w egipskim kurorcie. Dwanaście godzin potem zmarła. Od początku wyjazdu do Afryki coś się z nią działo dziwnego. Co się działo na wycieczce, która miała być niespodzianką?
- Już pierwszego dnia pobytu Magdaleny Ż. na wycieczce w Egipcie jej rodzina była informowana o nietypowym zachowaniu kobiety - mówi nam Romuald Świderski z biura podróży, które zorganizowało wyjazd. Drugiego dnia pierwszy raz próbowano wysłać kobietę do lekarza, ale ona nie zgodziła się. Od tego czasu jej stan tylko się pogarszał. Biuro podróży przesłało nam szczegółową relację o tym, co działo się od 25 do 30 kwietnia. Ostatniego dnia o 16.00 Magdalena zmarła w szpitalu w Hurghadzie.
W sprawie śmierci trwa śledztwo. Prokuratura bada czy nie doszło do morderstwa. Pojawiają się spekulacje - również od osób związanych z organami ścigania - o podejrzeniach co do „handlu ludźmi”. O takiej wersji mówił w środę minister Zbigniew Ziobro na konferencji prasowej. Taką wersję jako mocno prawdopodobną - dowiadujemy się z wiarygodnego źródła - zakładają wrocławscy policjanci pracujący nad sprawą.
Zapadła decyzja, że śledztwo przejmie grupa prokuratorów i policjantów. Został do niej oddelegowany też jeden funkcjonariusz wrocławskiej delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Od teraz pani dietetyk
We wrześniu skończyłaby 27 lat. Pochodzi ze Zgorzelca, ale od kilku lat mieszkała we Wrocławiu. W 2015 roku skończyła Niepubliczną Wyższą Szkołę Medyczną. Została dietetykiem. „Od teraz p. dietetyk” - uśmiecha się na swoim facebookowym profilu w sierpniu 2015.
- To była normalna osoba. Pełna wigoru, zdrowia - mówi o Magdzie mecenas Sebastian Duliniec, pełnomocnik jej rodziny.
Rok temu szykowała się do udziału w maratonie. W internecie opublikowała film o tym jak się przygotowuje. Jak nad morzem po plaży przebiegła 18 kilometrów.
Bez paszportu
W lutym na jej profilu widać małe serduszko, a pod spodem napis „w związku”.
Z medialnych doniesień wynika, że wycieczka - dla niej i jej chłopaka Markusa - miała być niespodzianką dla niego. Ale okazało się, że on nie ma ważnego paszportu. Tak więc 25 kwietnia z lotniska w Katowicach 27-latka wyruszyła sama do Egiptu. Już na lotnisku w Katowicach, gdzie zaczęła się wycieczka, „wykazywała wzburzenie emocjonalne i płakała” - informuje rzecznik biura podróży.
Do Marsa Alam w Egipcie przylecieli w środę 26 kwietnia o godzinie 00:40. Rezydent powitał grupę na lotnisku.
- Kolejny kontakt Pani Magdaleny z rezydentem naszego biura miał miejsce o godzinie 12:00 tego samego dnia, podczas spotkania organizacyjnego dla uczestników wycieczki - mówi Romuald Świderski. - W ciągu dwóch pierwszych dni pobytu obsługa hotelu oraz goście zauważyli dziwne zachowanie Pani Magdaleny, co zgłaszali rezydentowi. W trosce o jej bezpieczeństwo rezydent zapewnił jej stałą opiekę ochrony hotelowej.
Na czym to „dziwne zachowanie” miałoby polegać, tego rzecznik nie uściślił. Ale przekonuje, że już 26 kwietnia rodzina została zawiadomiona o problemach Magdaleny Ż. Następnego dnia poproszono ją o zgodę na zbadanie przez lekarza, ale kobieta - twierdzi biuro - nie zgodziła się. Wtedy kolejny raz powiadomiono jej rodzinę. Następnego dnia - czyli 28 kwietnia, dwa dni po przylocie do Egiptu, zawiadomiono polską ambasadę w Kairze.
Świderski: - W godzinach porannych Pani Magdalena wyszła z pokoju i położyła się w hotelowym korytarzu, nie reagując na jakiekolwiek próby kontaktu. O godzinie 10:54 nasze biuro w Polsce otrzymało od koordynatorki regionu raport dotyczący zachowania uczestniczki. Koordynatorka ponowiła także kontakt z ambasadą RP oraz rodziną uczestniczki, której obecność była konieczna dla wezwania pomocy medycznej, której uczestniczka odmawiała. Nasza firma zaoferowała także pełną pomoc rodzinie w zorganizowaniu transportu, a Ambasada RP w przeprowadzeniu wszelkich formalności.
Szpital, lotnisko i hotele
Właśnie 28 kwietnia Magda pierwszy raz trafiła do szpitala w miejscowości Port Ghalib. Lekarz chciał zostawić kobietę na obserwacji w szpitalu, ale ona odmówiła. Wróciła z rezydentem do hotelu. W nocy z 28 na 29 kwietnia wyszła na dach budynku. Kilka godzin później - razem z rezydentem polskiego biura podróży - pojechała na lotnisko, żeby wrócić do Polski. Ale tu miała zachowywać się bardzo agresywnie. Interweniował lotniskowy lekarz, który kategorycznie odmówił zgody na przelot samolotem kobiety w takim stanie psychicznym. Biuro zapewnia, że ma kopię stosownego dokumentu w tej sprawie - tzw. raportu „Unfit to fly”.
Pracownicy biura wrócili z Magdaleną Ż. do hotelu Equinox. Po drodze cały czas miała zachowywać się agresywnie. Do tego stopnia, że hotel odmówił przyjęcia jej. Znaleziono drugi hotel, ale tam „zachowanie uczestniczki poskutkowało odmówieniem jej zakwaterowania”. Na kolejny znaleziony hotel miała się nie zgodzić sama Magdalena Ż. To właśnie pod tym hotelem doszło do rozmowy przez telefon z jej narzeczonym Markusem W. Chodzi o kilkunastominutową rozmowę udostępnioną w internecie. Magdalena Ż. czegoś się boi. Prosi chłopaka, żeby zabrał ją do Polski, a on bezskutecznie dopytuje co jej się stało. I czy ktoś zrobił jej krzywdę.
Potem trafiła kolejny raz do szpitala. Przyjęto ją po interwencji służb egipskich. W tym czasie rodzina zorganizowała wyjazd do Egiptu znajomego Magdaleny. Miał się tam pojawić 30 kwietnia. Tego właśnie dnia o 4.00 rano doszło do tragedii. Magdalena Ż. - relacjonował przedstawicielom biura podróży szpital - wyskoczyła ze szpitalnego pokoju przez okno. Ciężko poranioną przewieziono do szpitala w Hurghadzie. Tu zmarła.
Czy rzeczywiście biuro podróży przez kilka dni regularnie informowało rodzinę o tym co się dzieje z Magdą? - Ja taką wiedzą nie dysponuję - mówi pełnomocnik rodziny mecenas Sebastian Duliniec. - Mam informacje przeciwne - mówi.
Śledztwo społecznościowe
W środę w Egipcie przeprowadzono sekcję zwłok Magdaleny Ż. Uczestniczyli w niej jeleniogórski prokurator - prowadzący dotąd sprawę śmierci oraz lekarz z Zakładu Medycyny Sądowej wrocławskiego Uniwersytetu Medycznego. Tutaj będzie przeprowadzona kolejna sekcja zwłok - po przewiezieniu ciała Magdaleny Ż. do Polski.
O ustaleniach sekcji śledczy nie informują. Wiadomo tylko, że pobrano próbki do badań toksykologicznych. Takie same badania zostaną przeprowadzone po sprowadzeniu do Polski ciała Magdy.
Tymczasem trwa wielkie internetowe śledztwo w sprawie tragedii w Egipcie. W sieci pojawia się mnóstwo opowieści, pogłosek, plotek i insynuacji. W kręgu podejrzeń internautów znaleźli się narzeczony Magdaleny Markus i egipski rezydent biura podróży. Jakoby powiązani ze sobą tajemniczymi układami związanymi z handlem ludźmi. Podejrzenia śledczych z sieci wzbudził fakt, że Markus nie pojechał do Egiptu. Sugerowano jego związek z tym, co działo się z Magdaleną Ż. w Egipcie.
A co się działo? Gwałt? Na kilkunastominutowym filmie - pokazującym komórkową wideorozmowę Markusa z narzeczoną - internauci doszukują się nawet słów „zgwałcili mnie”. Choć kobieta mówi bardzo cicho i z wypowiedzi mało co można zrozumieć. Insynuowano nawet, że film miał stanowić coś w rodzaju „alibi” dla Markusa. Zamieszanego - chcą niektórzy internauci - w „handel ludźmi”.
Tę wersję miała wzmacniać kolejna internetowa opowieść. Jakoby Markus miał jakiś związek z partnerem modelki, która popełniła samobójstwo w ubiegłym roku w Karpaczu.
Śledztwo w sprawie śmierci modelki dawno umorzono uznając, że nie ma dowodów, by ktoś do tragedii się przyczynił. Ale internet pełen jest „stuprocentowo pewnych informacji” o związkach obu zdarzeń i życiowych partnerów obu ofiar. Prokuratura - dopytywana przez dziennikarzy - oświadczyła nawet, że przyjrzy się sprawie śmierci z Karpacza raz jeszcze. Jak się dowiedzieliśmy - po wstępnej analizie - nic z tego nie wyszło. Choć sprawa z Karpacza zostanie szczegółowo przeanalizowana przez grupę śledczą.
Narkotyki - to kolejna z wersji. Pojawiają się nawet sugestie, że w wycieczce uczestniczyć mógł jakiś diler. A może obie wersje mają ze sobą coś wspólnego? Może Magdzie podano jakiś narkotyk? Pigułkę gwałtu?
Wersje śledczych z sieci mnożą się. O Markusie - przy okazji - dowiadujemy się wielu mniej lub bardziej sprawdzonych informacji. Gdzie pracuje, kim jest - rzekomo - jego ojciec, jaki ma numer telefonu, jakiej jest orientacji seksualnej.
Przelewa się fala hejtu
- Markus W. stracił osobę, z którą był mocno związany - mówi jego pełnomocnik mecenenas Łukasz Frankiewicz. - To traumatyczne przeżycie, potęgowane falą hejtu, która przelewa się przez internet. To na pewno nie pozostanie bezkarne - deklaruje mecenas Frankiewicz.