"Chcieli ze mnie zrobić bandziora". A spotkało go dobro. Historia Mariusza z Kamienia
Niepełnosprawni Mariusz i Kasia palili w piecu stare meble, które przynieśli im dobrzy ludzie. Nie wiedzieli, że nie można. Straż Miejska w Rybniku wlepiła im dwa mandaty po 500 zł. To, co stało się później, przeszło wszelkie oczekiwania. Sąsiedzi wzięli ich w obronę. - To dobrzy ludzie - mówią.
Straż Miejska z Rybnika ukarała mandatem 500-złotowym mieszkańca Kamienia, który gotował ziemniaki w dużym garnku, postawionym na piecyku w obejściu swojego domu, a jako opał wykorzystywał fragmenty ram okiennych, mebli i pocięte panele. Strażniczka, która interweniowała na posesji przy ul. Brzozy, wystawiła najwyższy mandat panu Mariuszowi, a po kilku dniach ukarała po raz drugi, wypisując mandat jego siostrze Kasi, bo podczas kontroli domu zauważyła, że w piecu centralnego ogrzewania też znajdują się resztki spalanych odpadów.
Tymczasem rodzeństwo Kasia i Mariusz Matlangowie to osoby z orzeczoną niepełnosprawnością, mieszkające w starym domu po swojej babci, których wspólny dochód to 1600 zł miesięcznie. Oboje nie mieli świadomości, że paneli i innych tego rodzaju materiałów, podarowanych im często przez samych mieszkańców dzielnicy, nie można spalać. Choć pewnie palili je też z biedy, bo niedozwolony opał dla nich był jedyną alternatywą na ogrzanie się zimą.
- Funkcjonariusze straży miejskiej powinni w określonych przypadkach brać pod uwagę element ludzki i nim się kierować. Każda sytuacja ma drugie dno. Ja absolutnie nie uważam, że to, co zrobił Mariusz, powinno być bezkarne. Teraz dostał już nauczkę i wie, czym można palić, a czym nie wolno. Uważam, że skoro jest coś takiego jak „pouczenie”, to w uzasadnionych sytuacjach powinno się z niego korzystać - zauważa Małgorzata Piaskowy, radna z Kamienia, która postanowiła pomóc ukaranemu rodzeństwu.
Interweniowała u prezydenta Rybnika, prosiła o umorzenie mandatu z uwagi na trudną sytuację życiową i materialną, ale się spóźniła, bo pan Mariusz pożyczył pieniądze i już opłacił mandat. - Nie zdążyłam, bo Mariusz ma z tyłu głowy wpojone, że nie może mieć żadnego długu, dlatego obszedł znajomych, znalazł kogoś, kto mu zaufał i dał te nieszczęsne 500 złotych. On teraz pójdzie to odpracować - mówi Małgorzata Piaskowy. Jednak, jak mówi, w całej tej sprawie już nawet nie o te pieniądze chodzi, a o krzywdzący komentarz, którym straż miejska opatrzyła notatkę z interwencji na posesji pana Mariusza w Kamieniu. W swoim komunikacie poinformowała, że „z rozmowy z sąsiadami wynikało, że nikt nie zgłaszał problemu (red.: spalania odpadów), ponieważ okoliczni mieszkańcy boją się mężczyzny, który został przyłapany na ich spalaniu”.
- To wierutna bzdura, że Mariusz zastraszał sąsiadów, że jakoby się go bano. Jego zachowanie wynika z niepełnosprawności - mówi Małgorzata Piaskowy. - On chętnie podejmuje się różnych prac, myślę, że nawet czasem ludzie go wykorzystują, dając mu niewielką zapłatę za ich wykonanie. Wiele można o Mariuszu powiedzieć, ale ostatnia rzecz to to, że jest groźny i że zastrasza sąsiadów - mówi Barbara Niczke, najbliższa sąsiadka, która wraz z innymi pomaga w porządkowaniu obejścia.
- Media skopiowały informację przygotowaną przez straż miejską i strasznie skrzywdziły Mariusza. Po przeczytaniu informacji na portalu internetowym Mariusz zadzwonił do naczelnika OSP przedstawiając się: „Tu Mariusz Matlanga, bandzior z Kamienia”, bo jego znajomi tylko to zapamiętali, że sąsiedzi się go boją - opowiada dalej radna. W rybnickiej straży miejskiej tłumaczą, że strażnik, który wymierzył panu Mariuszowi najwyższą karę, nie miał świadomości, co do jego sytuacji i niepełnosprawności.
- O kwocie nałożonego mandatu decyduje strażnik, który przyjeżdża na miejsce, gdzie palone są odpady. W chwili podejmowania interwencji w Kamieniu nie istniały żadne przesłanki ku temu, by sądzić, że sprawca może w jakikolwiek sposób być niezdolny do racjonalnego podejmowania decyzji - tłumaczy Dawid Błatoń, rzecznik Straży Miejskiej w Rybniku.
W Urzędzie Miasta Rybnika tłumaczą, że mandat został zapłacony i nie ma podstaw, żeby go anulować. - Odpady były spalane na dużą skalę, chociaż w tej sytuacji rzeczywiście występują specjalne okoliczności. Wygląda na to, że odpady podarowali jedni mieszkańcy, a inni mieszkańcy zadzwonili po straż. Strażnik nie miał świadomości sytuacji tego człowieka. Wiemy natomiast, że Rada Dzielnicy i miejscowe OSP stara się pomagać tym ludziom. Miasto ze swej strony przez Radę Dzielnicy złożyło ofertę pomocy społecznej, ale nie wiem, czy na nią przystali - mówi Agnieszka Skupień, asystent prezydenta Rybnika. Tymczasem w Kamieniu pospolite ruszenie. Z powodu burzy, jaka się rozpętała wokół Kasi i Mariusza, mieszkańcy zakasali rękawy i za darmo remontują część ich domu.
- Ten mandat spowodował lawinę dobra. Małgosia Piaskowy wszystkich zmobilizowała. Jesteśmy tu z ludzkiej solidarności, tak trzeba - mówi Marek Krzyżowski, naczelnik OSP w Kamieniu. - Gdy Mariusz dostał mandat, napisał do mnie SMS-a przed godziną 8 w niedzielę. Zapytałem, czy oszalał, a on mi mówi, że jest u niego znów straż miejska. Pojechałem, rozmawiałem ze strażniczką. Kasia miała dostać drugie 500 złotych. Dla takiej rodziny 1000 złotych to gigantyczna kwota. Ja rozumiem straż miejską, nie możemy palić meblami, ale trzeba też rozumieć, dlaczego on nimi palił, że nie ma pieniędzy na opał. A te 500 złotych, które dostał, to tona węgla - zauważa Marek Krzyżowski.
- Moja mama uczyła Mariusza w podstawówce wiele lat, dlatego dobrze znam jego sytuację. Należy mu się taka pomoc, po ludzku - dodaje. Razem z innymi mieszkańcami Kamienia haruje, zrywając zagrzybioną podłogę i przemoknięty, opadający sufit. - Nasz proboszcz, ks. Jerzy Korduła pojechał osobiście do fachowca od dachów. Czesław Krawczyk jeszcze tego samego dnia przyjechał, obmierzył i zrobi. Za darmo, trzeba tylko załatwić materiał. Jest też elektryk Marcin Skrzypczak - okazało się, kolega Kasi z podstawówki. Wszystko wymienia - mówi Małgorzata Piaskowy. Chociaż przyznaje, że nie wszyscy byli skłonni pomóc.
- Spotkałam się też z opinią, że nie potrzebują pomocy, bo przecież mają kosę spalinową, a to, że im dach na głowę spadnie, nie ma chyba znaczenia. Domyślam się, że tej osobie, która zadzwoniła do straży miejskiej, po prostu zabałaganione i nieestetyczne podwórko sąsiadów psuje poczucie estetyki - mówi Małgorzata Piaskowy. Dodaje, że trzeba stworzyć godne warunki do życia rodzinie, która mimo wszystko potrafiła odnaleźć się w trudnej rzeczywistości. - Prowadzą gospodarstwo, mają kury, perliczki, gołębie, kaczki, uprawiają ogród, żeby mieć co do garnka włożyć. Kasia ma cichą umowę z marketem, jak jedzenie zostaje, zabiera je do domu. Nikt im nie pokazał, jak żyć, a jednak dają sobie radę - mówi i dodaje, że mieszkańcy Kamienia zorganizują wszystko na remont, ale panu Mariuszowi przydałaby się jeszcze pomoc - konkretnie opał. Taki normalny, a nie ramy okienne... Pan Mariusz, choć ma olbrzymi żal do straży miejskiej i mediów, jest wdzięczny tym wszystkim, którzy wyciągnęli do nich pomocną dłoń, bo dzięki temu całemu zamieszaniu tyle osób im pomaga.
- Trzeba z 10 tys. złotych wsadzić w ten dom, albo i więcej. To stare budownictwo. W 2004 roku mama zmarła, a w 2008 tata. Zostaliśmy sami, ale nie wolno się poddawać w życiu. Nadzieja umiera ostatnia - mówi pan Mariusz.