Chcę wiedzieć. Zabijanie za pieniądze
Płynąc kiedyś w dół rzeki Mahakam na Borneo i odpoczywając po długiej i dość wyczerpującej wyprawie, spotkałem na pokładzie statku grupę Rosjan. Byli ubrani w mundury, rosyjski i amerykański kamuflaż, a w plecakach wciąż jeszcze zdołali ukryć resztki przywiezionej z ojczyzny wódki. Tropik, upał, ruska wódka to i język się rozwiązywał.
Nie bardzo wiedzieli, po co tam są. Dostali rozkaz: Przejść przez góry w centralnej części wyspy i dotrzeć na wschodnie wybrzeże. Okazało się, że wszyscy to weterani wojny w Czeczenii, którzy wtedy za najgorszych wrogów uważali jeszcze nie „nazików” (z Ukrainy), ale „terrorystów” (z Kaukazu). Bali się islamu, który zatopi ich matkę Rosję. Kiedy zorientowali się, że też bywałem w Czeczenii, choć po „drugiej stronie gazika” pytali, jak bronić się przed muzułmanami. Odpowiedziałem, że muszą wierzyć w Boga i chodzić do cerkwi. Dla nich to była jednak abstrakcja.
Większość Rosjan w Boga nie wierzy. A nawet, jeśli wierzy, to już na pewno nim się nie przejmuje. Jeszcze mniej się modli i chodzi do kościoła. Dla nich jedynym bogiem, jak tłumaczył mi kiedyś Wiktor Bater, długoletni korespondent polskich mediów w Rosji, jest dolar. Tylko on się liczy.
W piątym miesiącu wojny na Ukrainie Kreml wciąż nie ogłasza powszechnej mobilizacji, mimo że w opinii wielu analityków rezerwy rosyjskiej armii są na wyczerpaniu, a sankcje poważnie uszczuplają budżet i możliwości operacyjne rosyjskiej armii. Jak więc to możliwe, że na dalekiej Syberii, czy jeszcze kilkanaście lat temu zbuntowanym Kaukazie albo - wydawać by się mogło - przez wiele lat niezależnym od centrali Tatarstanie, powstają kolejne pułki ochotników gotowych umierać za Rosję?
Odpowiedź jest prosta: pieniądze. Niemałe pieniądze. Najemnikom - ochotnicy walczą w imię wyższej idei - rząd płaci miesięcznie od 200 do 400 tys. rubli, czyli aż 3700-7400 dolarów. O takim żołdzie mogliby pomarzyć choćby polscy żołnierze jeszcze niedawno wysyłani na zupełnie nie ich wojny do Iraku czy Afganistanu. A w Rosji? Takie stawki to zupełny kosmos. 70 procent społeczeństwa musi przeżyć za najwyżej 470 dolarów miesięcznie, kolejne 20 proc. to wybrańcy losu - mieszkańcy Moskwy i Petersburga. Oni zarabiają nawet tysiąc co miesiąc, ale to i tak znacznie mniej od prostego najemnika denazyfikującego Ukrainę.
Lepszej fuchy dzisiaj w Rosji nie znajdziesz.