Chcę wiedzieć. Dziennikarze na wojnie z ojczyzną. Felieton Marcina Mamonia
Obserwując relacje medialne ze szturmu migrantów na polską granicę, strach myśleć, jak relacjonowaliby nasi dziennikarze i ich koledzy z The New York Times, Guardiana czy Al-Jazeery wojnę 1939 r.
Pewnie zarzuciliby naszym żołnierzom ludobójstwo, bo przecież zabijali Niemców. Teraz podnoszą larum, bo mają zakaz wjazdu do strefy konfliktu. Doświadczona w wojnach na sejmowe plotki Monika Olejnik oburza się, bo przecież nasi korespondenci wojenni mogli - jej zdaniem- bez przeszkód jeździć dotąd na każdą wojnę, jaką chcieli.
Przez ponad ćwierć wieku realizowałem materiały z miejsc dotkniętych wojną, terroryzmem, nędzą i głodem. Od 2000 r. - II Wojny Czeczeńskiej i wkrótce tzw. Wojny z Terroryzmem - wjazd do stref konfliktu stał się ściśle reglamentowany przez główne strony konfliktów. Do Czeczenii można było legalnie dostać się tylko za specjalną zgodą rosyjskich służb (FSB) i pracować w ich asyście. Podobnie traktowali media Amerykanie podczas inwazji w Iraku w 2003 r. Bez specjalnego „przeszkolenia” żaden dziennikarz nie mógł relacjonować amerykańskich działań w Iraku. Kiedyś, po zakończeniu zdjęć, Amerykanie siłą odebrali mi wszystkie materiały, podejrzewając słusznie, że ich publikacja może zaszkodzić wizerunkowi amerykańskiej armii.
Fundamentalną różnicą między tym, co obserwujemy dzisiaj na granicy z Białorusią a innymi konfliktami, których garstka naszych dziennikarzy miała okazję doświadczyć, jest to, że tym razem mówimy o kraju, który nie wywołał konfliktu, a jedynie broni się przed agresją. Naszą naturalną reakcją powinna być solidarność z zaatakowanym, tym bardziej że chodzi o Ojczyznę - wspólnotę, z którą, w co wierzę, każdy z nas choć trochę się identyfikuje.
Tymczasem w obliczu bezprecedensowej agresji ze strony ZBIR-a (Związek Białorusi i Rosji), wrogiem nr 1 dla dziennikarzy - zaangażowanych w niszczący naszą wspólnotę wewnętrzny konflikt polityczny - jest rząd i pilnujący granic żołnierze. Oni
(żołnierze) mają bowiem „mokre sny o wojnie, by się na kimś powyżywać” - jak pisze w mediach społecznościowych jedna z dziennikarek, która stwierdza jednocześnie nie spodziewała się, że „takie tam jest gówno” (na granicy, po polskiej stronie). Żołnierzy nazywa więc "imbecylami" i "totalnym dnem". Wszystko dlatego bo zatrzymali na 90 minut jej kolegów, zakuli ich w kajdanki i użyli wobec tych - okazuje się - wrażliwych chłopców niecenzuralnych słów. Zdjęcia ze śladami po kajdankach na przegubach ich rąk trafiły natychmiast na ekrany rosyjskich i białoruskich telewizji.
Nic dziwnego, że np. media belgijskie twierdzą dziś, że "Polacy są gorsi niż reżim Asada w Syrii", a dziennikarzy nie wpuszczają na granicę, bo muszą mieć coś do ukrycia. To akurat wie Łukaszenko. Wszczął śledztwo w sprawie ludobójstwa, którego nasi żołnierze mieli dopuścić się na migrantach przy przejściu granicznym w Kuźnicy.
Będzie kolejny tekst dla Al-Jazeery?