Byłam samotna, potrzebowałam pracy. Dyrektor wiedział, jak wybierać ofiary
Nie sądziłyśmy, że nam ktokolwiek uwierzy. Nawet teraz, kiedy zaczynam o tym opowiadać, boję się, że usłyszę: Dlaczego kłamiesz? Dlaczego nic nie zrobiłaś? - mówi Alina Kamińska, jedna z aktorek, które oskarżyły Henryka Jacka Schoena, dyrektora Teatru Bagatela o mobbing i molestowanie.
Córka wiedziała?
Za dużo. Wiem, że nie powinno się obciążać niedorosłych dzieci takimi historiami. Tyle że ja nie miałam nikogo innego, z kim mogłabym porozmawiać.
Jest pani samotną matką?
Tak.
Kiedy było najtrudniej?
Lata 2014-2015 były dla mnie najcięższymi. To czas prób z dyrektorem Schoenem do „Seksu dla opornych”.
Co pani mówiła po powrocie do domu?
Najpierw zwierzałam się swoim dwóm przyjaciółkom. Nie mówiłam tego na zewnątrz, nie rozgłaszałam. To cały czas pozostawało w wąskim gronie, zresztą każda miała w sobie lęk, by cokolwiek powiedzieć. I to nie był tylko strach przed opinią publiczną, ale też przed reakcją najbliższych. Nie sądziłyśmy, że nam uwierzą. Nawet teraz, kiedy zaczynam o tym opowiadać, boję się, że usłyszę: Dlaczego kłamiesz? Dlaczego nic nie zrobiłaś?
No właśnie, bo jeśli przez tyle lat się godziłyście, to wam się podobało, jak mówią niektórzy.
To bardzo wstrętne opinie. Ktoś, kto je wygłasza, w ogóle nie zna mechanizmów, które kierują i rządzą ofiarami. Nasza terapeutka zdradziła nam, że jej rekordzistka milczała 41 lat! Najczęściej jest tak, że kobieta bierze na siebie winę; zastanawia się, czy źle się ubrała, może czymś prowokowała, coś z nią nie jest tak. I rzadko która ma odwagę walczyć, bo w pojedynkę to nie do wygrania.
Pamięta pani pierwszy raz?
Oczywiście. Nie mogę opowiadać ze szczegółami, bo sprawa jest w prokuraturze, ale pamiętam strach, bezradność i pytanie głowie: Czy to naprawdę się wydarzyło, a może tylko mi się przyśniło? Powiedziałam o tym mojej przyjaciółce teatralnej, zamarłyśmy w garderobie. I wie pani, co pomyślałyśmy?: Jeśli tylko spróbujemy coś z tym zrobić, stracimy pracę. Wyrzuci nas!
Bałyście się tego?
Klucz był bardzo prosty. Wybierał najczęściej samotne kobiety, bez wsparcia. Część z nas z racji wieku także bez możliwości znalezienia atrakcyjnej pracy, gdyby zostały wyrzucone. Ten problem dotyczy tancerek i aktorek w szczególny sposób. Na dodatek długo nie miałam pojęcia, że są inne! I że jest ich tyle. Kiedy, teraz, siadłyśmy wszystkie razem, popatrzyłyśmy na siebie i zaczęłyśmy szukać wspólnych mianowników, od razu je znalazłyśmy. Większość z nas była w trudnym momencie życia, osłabiona. Potrafił to wykorzystać. U aktorek na dodatek jest bardzo cienka granica między tym, kiedy nasze ciało jest prywatne, a kiedy jest w pracy. Przynajmniej tak może się niektórym wydawać. A przecież ono należy tylko do mnie! I tak jak czułam się komfortowo, leżąc z kolegą w łóżku w spektaklu „Seks dla opornych”, tak nie czułam się komfortowo wiele razy poza sceną w kontaktach z dyrektorem. I wciąż zdarzają się ludzie, którzy mylą nasz zawód z prostytucją.
Wiele osób powie: Alina? Ta silna kobieta, która potrafi walczyć o inne!
Tak, ale w tamtych momentach nie potrafiłam zawalczyć o siebie. Tak podobno jest, tak mówią terapeuci. Wpisuję się w schemat. Zresztą ze statystyk wynika, że wśród osób molestowanych w pracy tylko co dziesiąta odważa się o tym mówić. W ubiegłym roku tylko sześć spraw tego typu trafiło na wokandę. Sześć przez cały rok!
Wstydziła się pani?
Wstydziłam się, bałam, ale jednak potrafiłam o tym rozmawiać. Dziś, wiele kobiet, wykorzystywanych przez dyrektora, nadal nie chce o tym mówić otwarcie. Nie przyłącza się do nas.
Niektóre koleżanki pytały: Ale o co wam chodzi, po co ten cyrk?
Tak, był taki jeden głos. Nawet nie wiem, jak to delikatnie powiedzieć, ale generalnie usłyszałyśmy, że zrobiłyśmy „gnój”.
Pamięta pani moment, kiedy powiedziała „koniec”?
15 września tego roku.
Co się stało?
Dostałam SMS-a z prośbą o ważną rozmowę. Od razu wiedziałam, jakie padną słowa! Potem koleżanki już wprost zwróciły się do mnie i powiedziały: Jeśli nie ty, to nikt nam nie pomoże. Masz autorytet, tylko ty możesz z tym coś zrobić. Jestem radną, więc pomyślałam, że faktycznie muszę wziąć to na siebie. Już 17 września rozmawiałam z przewodniczącym Rady Dzielnicy i jednocześnie radnym miasta. Od razu powiedział: Prezydent. Tylko on może coś zrobić.
Opowiedziała pani o sobie, co panią spotkało?
Tak.
Powie mi pani?
Było sporo takich sytuacji, które przekraczały zwykłe relacje w pracy. To było łamanie barier.
Intymnych?
Tak. To było upokarzające i bardzo trudne. Chyba jeszcze tego nie przerobiłam, to jest przede mną. Pewnie większość z nas tak ma. Dziś zastanawiam się, czy dobrze wychowałam własną córkę. Przecież prawie wszystkie jesteśmy przygotowywane do bycia grzecznymi dziewczynkami, które boją się sprzeciwić, odezwać. Dlatego teraz myślę, co przekazałam jej: bądź miła, grzeczna czy uważaj, kto i co będzie ci proponować.
Nawet żarty mogą być niebezpieczne?
Oczywiście, te za daleko posunięte! Tak samo jak spojrzenia, których nie chcemy.
Czyli na początku były żarty?
Tak. Może też zbyt wylewne witanie się, przytulanie.
Jak sobie to pani tłumaczyła?
Że może jest miły, że to jego sposób bycia.
Krył się za tym strach. Czego się pani bała?
Chociażby tego, że aktorki w moim wieku łatwo usuwa się z teatru. Wiele razy słyszałyśmy, że kobieta dojrzała zawstydza widza. Że widz czuje się zażenowany, kiedy na nas patrzy. Dyrektor często też podkreślał, że w teatrze nie ma demokracji, że tylko on podejmuje decyzje. Tak było.
A kolejne role, to po prostu pieniądze na życie?
Tak, taka jest zależność ekonomiczna w tym zawodzie. Jedna z nas wstydziła się z kolei sama przed sobą. Patrzyła w lustro i bała się komukolwiek opowiedzieć, że czuje się staro. Aktora da się bardzo szybko wyrzucić, dyrektora nie. Aktor może się nie podobać, może przytyć, nie pasować do zespołu. Każda argumentacja jest możliwa. Straciła pani warunki - usłyszała jedna z naszych aktorek. Co miałyśmy odpowiedzieć? To był system przemocowy, który funkcjonował doskonale przez wiele lat. I kiedy teraz zgłaszały się do mnie kolejne kobiety, zobaczyłam, jaki był skuteczny.
Kobiety mają gorzej?
Oczywiście, mężczyźni starzeją się zwykle całkiem dobrze. Mają też więcej szans, by zmienić teatr na inny. I szansę na role. Kobiety nie. Przychodzi taki moment, że mniej jest dla nas propozycji. Który dyrektor przyjmie czterdziesto- pięćdziesięcioletnią aktorkę? Bałam się. Miałam tak dość sytuacji w teatrze, że poszłam na drugie studia. Skończyłam podyplomowe zarządzanie kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dyrektor powiedział, że robię zamach, by przejąć jego fotel.
Chciała pani?
Nie! To przecież nie wystarcza, by starać się o tę funkcję. Byłam jednak tak zdesperowana, że szukałam dla siebie nowej drogi. Potem zaczęłam pracować w samorządzie, w Radzie Dzielnicy, poszłam w kierunku dziedzictwa kulturowego.
Dlaczego nie mówiła pani głośno?
Bo inne nie mówiły, a ja nie czułam się na tyle silna, by walczyć samotnie. Nie dałabym rady, nikt by jednej osobie nie uwierzył. Musiałam okrzepnąć, znaleźć w sobie energię. Teraz wreszcie poczułam, że dam radę. Dlatego, kiedy dziewczyny zaczęły się do mnie zwracać, prosić, bym coś z tym zrobiła, byłam już gotowa.
Na co?
Na utratę zawodu. Na to, że mogę pójść gdzie indziej. Wiedziałam, że, mówiąc głośno o molestowaniu, ryzykuję nie tylko utratę pracy w teatrze, ale i szansę, by grać w ogóle. Nie wiedziałam, czy nagle będę kojarzona wyłącznie z tą historią, tą opowieścią, czy jeszcze ktoś zobaczy poza nią mnie samą. Na ile zostanę sobą. Proszę sobie wyobrazić, że pójdę teraz na casting do serialu czy reklamy.
Powiedzą: A, to ta od molestowania?
Przez dwa tygodnie pojawiałam się w wielu mediach. Dałam swoją twarz naszej akcji, by chronić koleżanki. Któraś musiała, zdawałam sobie z tego sprawę. Ale kim teraz będę? Czas pokaże. Na pewno przez kilka miesięcy, może dłużej będę kojarzona tylko z tym, co się teraz wydarzyło.
I jak się pani z tym czuje?
Dobrze, po raz pierwszy od wielu lat czuję ulgę, spokój. Choć przecież było ciężko. Kiedy nasze nazwiska stały się dla dyrektora jawne, byłyśmy dręczone i napastowane.
Macie panie żal do prezydenta, że ujawnił wasze nazwiska?
Na początku miałyśmy, choć dziś myślę, że dobrze się stało, że to było nieuniknione. Jesteśmy zmęczone, ale damy radę.
O ilu osobach pani wiedziała?
O trzech, czterech. Podejrzewałam, że inne może to też spotykać. Kiedy przychodziły do teatru dziewczyny po szkole, pierwszą moją myślą było, że je także będzie pewnie molestował.
Miał swój typ?
Nie było jednego typu; zarówno brunetki, jak i blondynki. Łączyła nas słabość, brak zaplecza, samotność.
Skąd to wiedział?
Zadawał osobiste pytania. Zresztą nie było tajemnicą, że moje małżeństwo się rozpadło i nie miałam nikogo. Byłam łatwym celem. Kobieta reaguje w takich sytuacjach tak, że ciężko to racjonalnie wyjaśnić. Niektórzy powiedzą: twarda, znająca swoją wartość, jak mogła na to sobie pozwolić? Mogłam. Załóżmy, że pani jest molestowana, da pani przełożonemu w twarz? W sytuacji wojny, a to była sytuacja wojny, nie wiemy, jak się zachowamy. Bardzo łatwo jest dziś osądzać, bardzo trudno być na naszym miejscu. Kolega z teatru pytał mnie: Dlaczego mi nie mówiłaś?
Zapytałam - co byś zrobił, gdybym do ciebie przyszła i opowiedziała, że dyrektor robił mi to i tamto? Zapadła cisza.
Zależność?
Tak, bo przecież w tym teatralnym systemie istnieją kary; za sprzeciw, niesubordynację, podniesienie głowy. Tak więc lęk jest powszechny. Nie dostaniesz roli - nie zarabiasz pieniędzy. To dyrektor decydował, co gramy i ile gramy. Oprócz podstawowej, bardzo niewysokiej pensji, resztę musieliśmy „ugrać”. Zdarzały się miesiące, że nie grało się nic.
Milczenie było zgodą?
Nie, jeśli nawet kobieta nie potrafi się ostro odezwać, to nigdy nie oznacza zgody. Dziś słyszę: Kiedyś wam się podobało, teraz wam się nie podoba i dlatego to wszystko. Nigdy nam się nie podobało, ale musiałyśmy utrzymać dom. To było wstrętne, obrzydliwe wykorzystywanie swojej pozycji i władzy i zawsze tak myślałam. Teraz nie boję się mówić o tym głośno.
Czułyście się bezradne.
Absolutnie! Nie wiedziałyśmy do kogo iść, do kogo się zwrócić. Zwierzchnik był sprawcą, komu więc miałam to zgłosić? Dziś martwię się, żeby to się nie rozmyło, bo nasze historie powinny stać się jakimś przyczynkiem do prześwietlenia innych instytucji kultury. Oby to nie poszło na marne. Bo jeśli dyrektor nie godzi się na związki zawodowe, rady artystyczno-programowe, to jest w tym jakiś duży problem. Dlaczego to nie jest obowiązkowe? Musi być jakaś przeciwwaga dla dyrektorów. Przecież, gdybym ja nim była, uznałabym to za wzbogacenie mojej pracy, ciało doradcze, a nie zagrożenie.
Kiedy się ujawniłyście, jakie zaczęłyście odbierać telefony?
Od kobiet, które miały podobne doświadczenia. I okazało się, że jest nas bardzo dużo. W ostatnim roku mówiło się nawet u nas: #metooschoen. Na pewno akcja #metoo trochę nam pomogła, dla mnie jednak bezpośrednim impulsem był SMS od dziewczyny z teatru z prośbą o spotkanie. Nie musiałam o nic pytać, ja już wiedziałam, o co chodzi. Powiedziałam koniec, zanim jeszcze się z nimi spotkałam. Pomyślałam, że to czas, by zawalczyć o godność i powiedzieć o wszystkim otwarcie.
Jak się żyje przez wiele lat w takiej sytuacji?
Zaczyna się myśleć o odejściu. Córka mi mówiła: mamo, może Warszawa? Jesteś świetną lektorką, zmieńmy miasto, poszukajmy sobie innego miejsca do życia. Miałam takie momenty, ale nie chciałam zostawiać rodziców, bałam się. Córka miała swoich przyjaciół, ja miałam swoich.
Wylądować w obcym miejscu, zakorzenić się, przecież nie w młodym wieku?
Żałuje pani?
W pewnym sensie żałuję, ale dziś myślę, że zostałam tu dla innych dziewcząt. Jak by one sobie poradziły? Oczywiście, doprowadziło to do tego, że omijałam teatr dużym łukiem, zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy miałam karę i nie dostawałam żadnych nowych propozycji. Przez cztery i pół roku nie weszłam w żadną sztukę, choć były dla mnie role. Może zbyt głośno krytykowałam poczynania dyrektora, pytałam o związki zawodowe, radę programową, która została przez niego rozwiązana? Emocjonalnie w pewnym momencie rozstałam się z teatrem. Bywałam tam tyle, ile musiałam, ale moje serce było już gdzie indziej. Bywało, że słyszałam: Boże, znowu nie dostałaś roli, to idź, poproś! Pojawiały się sztuki, były tam potencjalne role dla mnie, dla kobiet w moim wieku, o mojej aparycji. Nie dostawałam ich. Straciłam talent! Tak właśnie dyrektor mówił do jednej reżyserki: Jak się zajmują czym innym niż graniem, to tracą talent, nawet na kilka lat.
Nie było wsparcia?
Było, bardzo asekuracyjne. Koledzy mówili: zróbcie coś z tym. Mężczyźni nie potrafili się zachować, milczeli, nie umieli nam pomóc. Jedna z koleżanek, która nie odważyła się wystąpić z nazwiska, zapytała: Ale co ludzie powiedzą o teatrze? Wy naprawdę chcecie to zrobić? Ale ja wiedziałam, że jeśli nie pokażemy się publicznie, sprawa zostanie wyciszona, być może zamieciona pod dywan. Ten medialny rozgłos przerósł nas w którymś momencie, ale wiem, że było warto. Podchodzą do mnie dziewczyny w wieku 20, 30 lat i pytają: Pomóc pani, może zrobić zakupy? Dostałam wsparcie.
Myśli pani o sobie: ofiara?
Czuję się osobą skrzywdzoną i ofiarą jednocześnie. Ofiara źle się kojarzy w języku polskim. Przez te wszystkie lata zastanawiałam się, kiedy ja o tym zapomnę. I uświadomiłam sobie, że dopóki on będzie w pobliżu, będę czuła jego spojrzenia i słyszała jego głos, to nigdy.
Ile lat ma córka?
Teraz 19. Na początku była przerażona, bała się tej sytuacji, bała się o mnie. Ostatnio jej powiedziałam: Zrobiłam to także dla ciebie, żebyś ty nie pozwoliła żadnemu facetowi dać się skrzywdzić, tylko dlatego, że jest twoim szefem. Ja wreszcie podniosłam głowę.