- Odkąd w styczniu uczniowie wrócili do szkolnych ławek, staramy się zadbać o ich właściwą dietę; byli niedożywieni. Nasza szkoła uprawia poletko warzywne, hodujemy 30 kur, cztery krowy, by jajka i mleko uzupełniały dietę dzieci - mówi Magdalena Szrejder, bydgoszczanka, założycielka Fundacji Mogę się uczyć, która współprowadzi z Kenijczykami wiejską szkołę w Osimlai.
Nauka w Kenii jest obowiązkowa, ale możliwość nauki już tak oczywista nie jest. Jak zmieniło się funkcjonowanie wiejskiej szkoły w Osimlai, którą założyła Fundacja Mogę się uczyć i współprowadzi ją z Kenijczykami.
Obowiązek podstawowej edukacji istnieje w Kenii od 2013 roku. Zdarza się jednak ciągle, że dzieci w wieku szkolnym zostają w domu. Głównie z powodu niezamożności rodziców: szkoła publiczna jest teoretycznie darmowa, w praktyce trzeba zapłacić, m.in., za wymagany mundurek. Problemem jest też dostępność placówek publicznych – często barierą jest odległość od domostwa. Za naukę w szkołach prywatnych trzeba płacić czesne, na co niewielu stać. W połowie marca zeszłego roku szkoły w Kenii zamknięto: zarówno te państwowe, jak i prywatne. Wtedy też rozpoczęliśmy starania o wdrożenie nauki zdalnej. Nie mam na myśli lekcji prowadzonych przez komunikatory, jak to w Polsce. Nie mieliśmy złudzeń, że to się uda. Chcieliśmy, by nauczyciele mogli przynajmniej wysyłać dzieciom materiały do nauki, chociaż trzy razy w tygodniu. Nasza szkoła działa na obszarze wiejskim, problemem jest, m.in., technologia – nie wszędzie i nie zawsze zasięg telefonii komórkowej jest wystarczający, by uczniowie mogli odbierać i odsyłać zadania. Nie mówiąc już o tym, że w wielu rodzinach po prostu nie ma telefonu, na którym można by te treści odczytać. To powszechne problemy kenijskich uczniów z terenów wiejskich. Kiedy tylko liczba wykrywanych zakażeń zmalała, rząd podjął decyzję, by dzieci wróciły do szkół.
Odkąd w styczniu uczniowie wrócili do szkolnych ławek, staramy się zadbać o ich właściwą dietę, byli niedożywieni. Uprawiamy swoje poletko warzywne, co pozwala nam zaoszczędzić na zakupach i urozmaicić dietę dzieci. Mamy swoją studnię, wody jednak nie zawsze wystarcza (zwłaszcza teraz, gdy ręce trzeba myć zdecydowanie częściej). Zakup cysterny wody to bardzo duży wydatek.
Tak po prostu?
Oczywiście pod pewnymi warunkami. W naszej szkole, jak w innych, zjawiła się delegacja oficjeli. Sprawdzali, czy jesteśmy w stanie sprostać wyśrubowanym z uwagi na pandemię wymogom sanitarnym. Rządzący traktują nas chyba dość przyjaźnie dlatego, że mają świadomość, iż nasza szkoła nie jest nastawiona na zysk: pomagamy całej społeczności, wspierając konkretnych uczniów i rozwój placówki. Korzystamy z kenijskiego wsparcia i rozwiązań, by pomagać także rodzicom. Dożywiamy naszych uczniów i ich rodziny. Urzędnicy doszli do wniosku, że nasza szkoła musi zostać zmodernizowana. Potrzeba większej przestrzeni, by była szansa na zachowanie dystansu.
- Uznano, że trzy klasy, zbudowane z blachy falistej, są zbyt małe, zbyt niskie, nie ma w nich właściwej wentylacji – trzeba je zbudować na nowo.
- Nie uda się jednak zmodernizować dwóch klas z cegieł. Trzeba je zburzyć i zbudować od nowa.
- W Polsce nikt nie myślał, by rozbudować klasy, w Kenii jest to warunek, by uczniowie mogli wrócić do szkoły. To ogromne wyzwanie, ale i nadzieja na to, że będziemy mogli w lepszych warunkach prowadzić zajęcia.
- Brak nam środków, ale mamy przychylność oficjeli i pomoc społeczności.
- Od września prowadzimy zbiórkę na materiały budowlane, na nowe ławki (obecnie dzieci z najstarszych klas mają tylko krzesła, chcemy, by miały, gdzie położyć zeszyty…).
- Potrzeba 40 ławek. Jedna, podwójna, kosztuje ok. 120 zł.
- Zbudowaliśmy już pięć nowych klas, prace wykończeniowe trwają w jeszcze jednym pomieszczeniu.
- Na powiększenie czekają jeszcze dwie klasy dla najstarszych uczniów. To koszt 240 tysięcy szylingów – ok. 8 tysięcy złotych. Przebudowy wymaga też internat. Nasi uczniowie korzystają z niego z różnych względów – jedni mają bardzo daleko do domu, inni w domu mają bardzo trudną sytuację. Nikogo nie odsyłamy, ale by sprostać wymaganiom, musimy pospieszyć się z modernizacją.
- Potrzeba też pieniędzy na zatrudnienie nowych nauczycieli – musimy bowiem rozdzielić liczniejsze klasy na mniejsze, tego wymagają zasady sanitarne. Sporym kosztem jest zakup łóżek i materacy do internatu – potrzebujemy w nim nowych miejsc dla uczniów.
Nauka zdalna przyniosła jakieś efekty?
W czasie pandemii bardzo dużo szkół prywatnych w Kenii po prostu się zamknęło. Nie były w stanie zarobić na bieżące wydatki. Uczniowie zostali bez szansy na naukę, nauczyciele bez pracy. My nie mogliśmy zostawić naszych uczniów, ale i nauczycieli. W pewnym momencie lockdown był tak restrykcyjny, że nie można było się swobodnie przemieszczać po Kenii. Niektórzy nauczyciele nie mogli wrócić do domów. Pomagali w tym czasie w utrzymaniu szkolnego gospodarstwa (hodujemy 30 kur, 4 krowy – by jajka i mleko uzupełniały dietę naszych uczniów), ale przede wszystkim przygotowywali materiały, które wysyłali uczniom – by nie stracili czasu. Kiedy niedawno pozwolono, w ramach swego rodzaju testu, wrócić uczniom czwartych i ósmych klas do szkoły, zaczęliśmy od sprawdzenia postępu w nauce. Okazało się, że w całej Kenii siedem miesięcy nauki zdalnej nie można uznać za faktyczną naukę. Podjęto decyzję, że nauka stacjonarna zostanie wydłużona, wakacje znacznie skrócone, by uczniowie zdołali nadrobić zaległości. Uczymy się teraz tak, jakby był maj 2020 roku. Żeby zdążyć nadrobić braki, wakacje zostały skrócone z miesiąca do 10 dni. Rok szkolny w Kenii zaczyna się w styczniu, a kończy w grudniu. W tym roku będzie się składał z dwóch semestrów z roku 2020 i dwóch z 2021 (potrwa cztery zamiast trzech semestrów). Jeszcze w przyszłym roku uczniowie będą mieli dodatkowy semestr nauki, znowu trochę krótsze wakacje. Wyjdą na prostą dopiero w 2022 roku. Zwłaszcza 8-klasistów czeka dużo pracy - w marcu będą zdawali ich egzaminy.
A jak koronawirus wpływa na życie Kenijczyków?
Spora część mieszkańców Kenii bezpośrednio odczuwa skutki kryzysu. Wielu utrzymuje się przede wszystkim z turystyki, a teraz turystów nie ma. Tracą pracę. Możliwość innego zarobku jest bardzo mała. A ci, którzy jeszcze pracę mają, boją się, że ją stracą – 1/3 właścicieli firm w Kenii myśli o ich zamknięciu. W pierwszej kolejności cierpią najbiedniejsi. Choć Kenijczycy starają się szukać innych możliwości zarabiania, obecnie dodatkowe dwa miliony Kenijczyków żyje w skrajnym ubóstwie w stosunku do czasu sprzed pandemii. To, co przez ostatnie lata udało się wypracować organizacjom humanitarnym, fundacjom – straciliśmy. Cały czas trwa walka z biedą i nierównościami społecznymi, walka o dostęp do jedzenia, nawet wody, która jest tu bardzo droga, zacznie się właściwie od początku. W sytuacjach krytycznych staramy się wspierać najbiedniejsze rodziny naszych uczniów. Kiedy szkoła była zamknięta, przygotowywaliśmy paczki z żywnością. Odkąd w styczniu uczniowie wrócili do szkolnych ławek, staramy się zadbać o ich właściwą dietę, byli niedożywieni. Uprawiamy swoje poletko warzywne, co pozwala nam zaoszczędzić na zakupach i urozmaicić dietę dzieci. Mamy swoją studnię, wody jednak nie zawsze wystarcza (zwłaszcza teraz, gdy ręce trzeba myć zdecydowanie częściej). Zakup cysterny wody to bardzo duży wydatek.
Jak rozwija się epidemia w Kenii?
Notuje się tu znacznie mniej zachorowań w porównaniu choćby z europejskimi krajami. Ale też testów robi się tu o wiele mniej. Obecnie Wielka Brytania wspiera Kenię we wdrożeniu programu szczepień ale nie ma jeszcze konkretnych planów kiedy mogłyby się one rozpocząć i w jakim zakresie. Nadzieje na to, że koronawirus, w ostatecznym rozrachunku, obejdzie się z Kenijczykami w miarę łagodnie daje styl życia Masajów: zwłaszcza na wsi możliwości rozprzestrzeniania się wirusa ograniczają znaczne odległości między domostwami – mieszkańcy jednej wioski mają niewielkie kontakty z ludźmi z zewnątrz. Są bardzo rodzinni, wystarczają im kontakty z bliskimi. Trudnią się przy tym zajęciami, podczas których nie są zbytnio narażeni na zakażenie, np. wypasaniem bydła.