Bydgoszczanie nie chcieli mieć w swoim mieście wielkiego pomnika wyzwolicieli z Armii Czerwonej. W sukurs przyszła im... reforma walutowa
Zaraz po wyzwoleniu miasta w styczniu 1945 roku nowe władze Bydgoszczy obiecały wyzwolicielom z Armii Czerwonej wielkiego formatu pomnik.
Okazały pomnik Czerwonoarmisty miał stanąć po wojnie na placu Wolności, w miejscu, gdzie jeszcze w 1945 roku wzniesiono prowizoryczną statuę, która... dotrwała do 1990 roku.
A spróbuj nie dać...
Bydgoszczanie jednak takiego pomnika wcale nie chcieli, zwłaszcza wówczas, kiedy okazało się, że mają go wystawić za... własne pieniądze! Taką decyzję podjął zarząd Bydgoszczy w 1948 roku. Koszty pomnika oszacowano na około 10 mln ówczesnych złotych.
Władza najpierw mocno naciskała na ofiarność mieszkańców, a kiedy to nie zdawało egzaminu, uciekła się do innych metod.
Okazały pomnik Czerwonoarmisty miał stanąć po wojnie na placu Wolności.
Wysyłano mianowicie listy do mieszkańców z prośbą o wpłatę, grożąc w przypadku odmowy opublikowaniem nazwiska na łamach prasy i poddania go powszechnej krytyce za aspołeczność. Opodatkowano miejskie imprezy, a nawet... pożyczki udzielane przez komunalną kasę. Do prowadzenia kwesty w mieście zmobilizowano setki ludzi, którzy krążyli po ulicach. Głosy rozsądku wołające o przeznaczenie na pomnik pieniędzy z miejskiej kasy zostały odrzucone. Chodziło o to, by monument był rzeczywiście „dowodem wdzięczności” i jego fundatorami mieli być bydgoszczanie indywidualnie.
Denominacja i kwita
Po dwóch latach udało się uzbierać prawie połowę potrzebnej sumy. I wówczas zdarzyło się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. W ramach Planu Sześcioletniego dokonano denominacji wkładów bankowych. Z ponad 4 mln złotych spoczywających na koncie społecznego komitetu zostało... 40,5 tysiąca.
Rosjanie stale przypominali o obietnicy danej w imieniu bydgoszczan.
Sprawę odłożono, jednak Rosjanie stale przypominali o obietnicy danej w imieniu bydgoszczan. W 1954 roku idea budowy pomnika odżyła. Jego koszt określono na 700 tys. nowych złotych, zmieniono też lokalizację. Tym razem miał stanąć na „bardziej godnym” miejscu, bo na ówczesnym pl. Zjednoczenia (Teatralnym).
W rozwianym szynelu
Według projektu artysty-rzeźbiarza prof. Mariana Wnuka, na dwumetrowej wysokości cokole z granitu znajdować się miała prawie 4-metrowej wysokości figura zrywającego się do boju żołnierza Armii Czerwonej, w rozwianym szynelu, z pepeszą w dłoni, wykonana z piaskowca. Całość miała być umieszczona na obszernym betonowym fundamencie ze stopniami umożliwiającymi dojście do cokołu.
4-metrowej wysokości figura zrywającego się do boju żołnierza Armii Czerwonej.
Nikt już nie liczył na sfinansowanie monumentu ze społecznej zbiórki. Postanowiono sięgnąć do kasy państwowej. Najpierw wystąpiono do Ministerstwa Kultury o 750-tysięczny kredyt inwestycyjny, a po odmowie zwrócono się do... Komitetu Odbudowy Warszawy o przyznanie 300 tys. złotych z nadwyżki zebranych składek na Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy.
Zapomnieli wszyscy
Warszawa przyznała w sumie 650 tys. w ratach w ciągu dwóch lat. Komitet budowy ogłosił zatem uroczyste odsłonięcie pomnika na 22 lipca 1956 roku. Wcześniej jednak zlecono Miastoprojektowi uporządkowanie otoczenia. Architekcie ogłosili w tym celu konkurs. Pojawił się też problem, kto ma dokonać rozbiórki stojącej na miejscu po dawnym teatrze transformatorowni.
Po cichu, bez rozgłosu, sprawa bydgoskiego Czerwonoarmisty usunięta została w cień.
Realizacja budowy pomnika ślimaczyła się niemiłosiernie, aż nadszedł Polski Październik 1956 roku. Po nim po cichu, bez rozgłosu, sprawa bydgoskiego Czerwonoarmisty usunięta została w cień. Zapomnieli o niej wszyscy. A pierwszą ratę uzyskaną ze SFOS zarząd miasta wydał na inne cele.