„Piękno bez konserwantów”- sekrety dawnej urody zdradza Aleksandra Zaprutko-Janicka.
Kobieca twarz idealna dwudziestolecia międzywojennego to?
To na przykład oblicze Hanki Ordonówny czy Iny Benity, której mogłaby pozazdrościć naturalnej urody niejedna współczesna modelka. To buzia okrągła, z mocno podkreślonymi oczyma i - w przeciwieństwie do dzisiejszych ideałów piękna - policzki zaokrąglone, pulchniutkie, różowiutkie, a nie nadęte przez wypełniacze…
Usta w serduszko?
To raczej lata 20. Idealne usta ewoluowały. Zmieniał się sposób ich malowania. Z czasem szminka, zwłaszcza czerwona, stanowiła niemal tajną broń w walce o emancypację kobiet. Wkroczyła z rozmachem tuż przed I wojną światową. Najpierw zaczęły jej używać - podczas demonstracji - nowojorskie sufrażystki, przybierając tę czerwień na ustach jak uniform. Po wojnie, kiedy nastała epoka chłopczyc - krótkie włosy i sportowa sylwetka - malowanie ust na czerwono stało się wręcz rytuałem. Dziś to kropka nad „i” klasycznej elegancji, wtedy coś znacznie więcej.
Kobiety z tamtych lat były zjawiskowo piękne. Jak czytamy w pani książce „Piękno bez konserwantów”, dla podkreślenia urody używały mikstur rozmaitych, także tych robionych w domu, na bazie smalcu, łoju czy sadzy…
Łój, gliceryna, sadza to najprostsze kosmetyki tamtego czasu. Z tych składników można było ukręcić choćby pastę do podkreślania czarnych brwi. Zresztą popularna była i sama sadza. Przed spotkaniem z ukochanym wystarczyło sięgnąć palcem do wygasłego pieca... To był najłatwiej dostępny barwnik, na bazie którego powstały specjalne mikstury. Mało kto wie, że wśród współczesnych marek kosmetyków gros to firmy przedwojenne. Choćby Bourjois, której reklamy pojawiają się już w przedwojennej polskiej prasie. Pierwszy tusz do rzęs popularnej Maybelline powstał przed I wojną światową. Max Factor to także dawna marka…
Max Factor, może nie wszyscy wiedzą, to po prostu Maksymilian Faktorowicz ze Zduńskiej Woli.
Ten geniusz świata kosmetyki przyszedł na świat w biednej żydowskiej rodzinie. Mając lat 14, został pomocnikiem w drogerii. Potem uciekł do Los Angeles, gdzie zrewolucjonizował make up. Z jego usług korzystał Charlie Chaplin, za pomocą jego nowoczesnych metod Pola Negri mogła się kreować na wampa.
W książce podaje Pani receptury wytwarzanych przed wojną w domach kosmetyków. Od zwykłego mydła po środek do natłuszczania piersi, przygotowany na bazie tranu, miodu i wody różanej.
Jestem historykiem, moja wiedza chemiczna jest ograniczona. Do współpracy przy tej publikacji poprosiłam więc kosmetolog doktor Katarzynę Pytkowską, by przestudiowała dawne receptury i sprawdziła, którymi z nich można sobie, niechcący, zrobić krzywdę. W tamtych czasach wiele z pań nie zdawało sobie sprawy z tego, że substancje, które nakładają na twarz, są głęboko toksyczne. Do książki trafiły zatem receptury na kosmetyki bezpieczne, naturalne. Moim ulubionym jest balsam do ust na wosku pszczelim. Używam go na okrągło.
Miały nasze prababki sporo sprytnych sposobów na dbanie o urodę. Choćby oliwa do pielęgnacji paznokci.
Ich wzorem olej kokosowy stosuję nie tylko w kuchni, ale i jako balsam do ciała. Pod tym względem sprawdza się też śmietana. Mleko. Oliwa z oliwek połączona z sokiem z cytryny jest idealna do pielęgnacji paznokci.
A propos… Hitem, którego dzisiejsza moda nie podchwyciła, są przedwojenne rękawiczki z … otworami, przez które widać pomalowane paznokcie!
Jak się okazuje, nie jesteśmy aż tak nowoczesne i wyzwolone…
Pielęgnacja ciała przed wojną niewiele, jak się okazuje, różniła się od zabiegów pielęgnacyjnych stosowanych dziś.
Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo popularny był wtedy masaż. Powstawały podręczniki masażu medycznego. Były odpowiednie przyrządy i gabinety. Specjaliści rozpisywali całe tomy na temat tego, jak masować, żeby na przykład wyszczuplić nogę. Albo podbródek. Były zresztą przeróżne techniki samego dotykania skóry. Nerwowym paniom polecano podróż pociągiem, uważano, że taki masaż wibracyjny działa jak środek uspokajający.
W tamtych czasach za panaceum uznawano ocet - pisze pani. Do nacierania twarzy, do mycia włosów, na otarcia, do pielęgnacji cery. Potrafił zastępować sole trzeźwiące.
Jestem zachwycona octem! Używam go nie tylko, by nadać smaku galarecie z nóżek. Odkryłam na przykład płukanki octowe do włosów. Ostrego zapachu można łatwo się pozbyć, dodając, wzorem prababek, do octowej mikstury suszone płatki róż.
Z dawnych wynalazków mógłby się też sprawdzić szablon do malowania ust. Podobnie sposoby na to, jak sobie poradzić z opadającym biustem.
Przede wszystkim trzeba dbać o skórę. Jeśli nie będzie odpowiednio nawilżona, nie ma przebacz. Do tego masaże, oklepywania - to jedyna metoda na walkę z grawitacją. Plus oczywiście dobry stanik. O tym też wiedziały kobiety już dawno temu.
Z tych przedwojennych, domowych metod upiększania korzystały panie w czasach PRL, gdy rynek kosmetyczny był ubogi.
Do dziś pamiętam oburzenie mojej ciotki, gdy - akurat skończył się jej lakier do włosów - ktoś zaproponował jej ułożenie włosów „na cukier”. Stare, dobre, sprawdzone sposoby mają wzięcie do dziś…
Na koniec - jak zrobić to słynne „powłóczyste spojrzenie”, którym czarowały gwiazdy przedwojennego kina? Jest jakaś metoda?
Najważniejsze to podkreślić czarną kredką zewnętrzne kąciki oczu. To doda tajemnicy. Plus ciemny cień do powiek. Oczywiście czarne rzęsy. By podkreślić efekt - można przykleić sztuczne. Wrażenie spotęgują jasny podkład i czerwona szminka. Smosarska jak malowana!
„Piękno bez konserwantów”
Aleksandra Zaprutko - Janicka zaprasza czytelników w podróż po epoce naturalnego piękna. Po niezwykłym dwudziestoleciu, gdy damy zrzuciły gorsety, a zwyczajne zony i matki odkryły, że moda pozwala wyrazić własną niezależność. Wydawnictwo Ciekawostki Historyczne/Znak, Kraków 2016