Pijani bandyci odmówili zapłaty za kurs. Taksówkarza pobili, oblali benzyną i wrzucili do bagażnika jego własnego samochodu.
Pobicie, okradzenie i porwanie głogowskiego taksówkarza, które postawiło na nogi policję we Wschowie, musiało odbić się głośnym echem w środowisku. - To Franek, mój kolega. Ech, pechowy chłopak... Już drugi raz coś takiego mu się przytrafia - mówi Mieczysław Kuczak z Zielonej Góry, który za kółkiem taryfy siedzi od dobrych dwóch dekad.
- Drugi? - dopytuję. - Tak, za pierwszym razem też go poobijali, ale przynajmniej samochód był cały. Teraz jeszcze rozwalili mu taksówkę - wyjaśnia Kuczak.
Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że gdyby nie zniszczone auto, historia mogłaby się skończyć o wiele gorzej. Ale po kolei.
O 3.30 w nocy z piątku na sobotę dyspozytorka jednej z głogowskich korporacji taksówkarskich wysłała kierowcę na zamówiony kurs. Niedługo później do samochodu wsiadło dwóch mężczyzn, którzy wskazali adres w powiecie głogowskim. Niestety, pasażerowie nie należeli do spokojnych i opanowanych, a ich agresywne zachowanie wzmagał wypity wcześniej alkohol. Początkowo „jedynie” odmówili zapłaty za kurs, potem było już tylko gorzej. Zaczęli szarpać taksówkarza, pobili go, oblali benzyną i grozili śmiercią. Następnie ograbili mężczyznę ze wszystkich wartościowych przedmiotów (oprócz pieniędzy czy kart bankomatowych była to m.in. złota obrączka) i wrzucili go do bagażnika jego własnego auta. Taryfa ruszyła, ale wypity przez bandytów alkohol nie pomagał w prowadzeniu pojazdu. Gdy byli już we Wschowie, zakończyli swoją podróż na przydrożnym drzewie. Porywacze porzucili więc samochód.
O 6.00 nienaturalnie zaparkowana taksówka zwróciła uwagę jednego z mieszkańców Wschowy, który słysząc odgłosy z bagażnika, uwolnił właściciela auta i powiadomił policję. - Samochód stał zaparkowany w okolicy ronda na ulicy Daszyńskiego - relacjonuje Maja Piwowarska, rzeczniczka policji we Wschowie. - To właśnie uwolniony taksówkarz stał się dla nas pierwszym źródłem informacji o porywaczach, podając ich rysopis.
Na nogi błyskawicznie została postawiona cała komenda. Po wszczętym przez komendanta alarmie na poszukiwanie bandytów ruszyli wszyscy mundurowi. Mobilizacja opłaciła się, bo kilkadziesiąt minut po uwolnieniu taryfiarza zatrzymano dwóch głogowian w wieku 20 i 31 lat. - Młodszy miał około promila, starszy odmówił badania alkomatem, więc pobrano mu krew. Znaleziono przy nich wszystkie ukradzione przedmioty - wyjaśnia Piwowarska.
Po wytrzeźwieniu napastnicy usłyszeli rozbudowane zarzuty. Za rozbój, uszkodzenie ciała, pozbawienie wolności czy kradzież grozi im do 12 lat więzienia. Najbliższe trzy miesiące spędzą za kratkami.
Kilka dni po napadzie zadzwoniłem do korporacji, w której pracuje porwany taksówkarz. - Nie mamy z nim kontaktu, nie odzywał się - poinformował kobiecy głos. Jak wyjaśnia z kolei Piwowarska, poobijany taryfiarz krótko po uwolnieniu trafił do szpitala, jednak nie został tam długo. - Z tego, co obiło mi się o uszy, pojechał na dalsze badania, ale już poza Wschowę - dodaje.
To najbardziej brutalny napad na taksówkarza w naszym regionie od czasu ataku na Władysława Lisowskiego w kwietniu 2013 w Zielonej Górze. 22-letni wówczas Michał C. ugodził kierowcę nożem w szyję. Mężczyzna uniknął śmierci dzięki temu, że zachował zimną krew i miał sporo szczęścia. Nieco ponad rok później sąd skazał bandytę na 12 lat więzienia. Dokładnie tyle żądała zresztą prokuratura.
Na koniec zapytałem Kuczaka, czy z jego perspektywy przemoc wobec taksówkarzy nasiliła się w ostatnich latach. - Nie wydaje mi się, u nas to raczej sporadyczne przypadki. Nie ma jakiejś tendencji zwyżkowej - stwierdza. - Na szczęście, mnie takie zdarzenia omijają...