Brunon Kwiecień. Niedoszły terrorysta, prawda i propaganda
- Dla mnie jako obrońcy scenariusz zamachu na Sejm był absurdalny, jednak dla sądu okazał się przerażający. Brunon Kwiecień został potraktowany zbyt surowo - mówi krakowski mecenas Maciej Burda.
Trzy tygodnie temu zmarł w więzieniu Brunon Kwiecień. Doktor chemii z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, skazany na dziewięć lat za próbę zorganizowania zamachu na Sejm i najwyższe władze państwowe. Z tego, co wiem, byliście państwo blisko wniosku o przedterminowe zwolnienie.
Wniosek został już nawet złożony przez Brunona Kwietnia, ale zmarł on trzy dni przed datą, w której mógł formalnie odzyskać wolność. Sąd nie zdążył wyznaczyć terminu rozpatrzenia tej prośby.
Internet zahuczał od spiskowych teorii po tej śmierci.
Nie jestem ich zwolennikiem; nie mam żadnych informacji, że ktoś przyczynił się do śmierci pana Brunona Kwietnia. Z moich informacji wynika, że był to udar mózgu.
Podobno byliście państwo również blisko złożenia doniesienia przeciwko agentom ABW za ich zachowanie podczas śledztwa.
Brunon Kwiecień złożył zawiadomienie o przestępstwie, które mieli popełnić agenci ABW, ale prokuratura okręgowa odmówiła wszczęcia postępowania, zaś sąd bez badania materiałów niejawnych tę decyzję podtrzymał.
Do roli agentów ABW wrócimy, ale chcę zapytać, czy pan się zgadza z wyrokiem na Brunona Kwietnia? Zdaniem sądu opracował plan zamachu, werbował ludzi, wyznaczał im zadania, nabył komponenty do materiałów wybuchowych, przeprowadził próbną eksplozję. Czy to uprawdopodabniało tezę, że doszłoby do zamachu?
Jako obrońca się z tym nie zgadzałem. Uważam, że oskarżony został potraktowany bardzo surowo. Trzeba jednak powiedzieć uczciwie, że Brunon Kwiecień, mówiąc publicznie o zamachu, dał podstawę, by Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego się nim zajęła. Podjął też działania, na kanwie których można było postawić mu zarzuty i jest oczywiste, iż musiał ponieść odpowiedzialność za część swoich czynów, jak handel bronią czy jej posiadanie. To, co było dyskusyjne, to skala realnego zagrożenia zamachem i rzeczywista rola Brunona Kwietnia jako osoby działającej świadomie i samodzielnie. Oskarżony od początku lansował tezę, że był po części inspirowany. Nie mogę mówić o materiałach niejawnych i nagraniach ABW, ale część relacji Kwietnia znajduje potwierdzenie w materiałach dowodowych.
Dochodzimy do kontrowersyjnej roli funkcjonariuszy ABW w tej sprawie…
Ja rozumiem, że ABW musi zadziałać w sytuacji, gdy ma wiedzę o człowieku, który na wykładach ze studentami opowiada o konieczności przeprowadzenia zamachu na Sejm. Natomiast trudno jest mi zrozumieć, po co proponowano mu handel bronią oraz ćwiczenia wybuchowe lub nakłaniano go do zamachu na Hannę Gronkiewicz-Waltz, do wysadzenia w powietrze ambasady Izraela czy też pomnika Martyrologii Żydów. Takie były jego relacje, których prawdziwość łatwo sprawdzić w materiałach niejawnych.
Zadziwia mnie spiskowiec mówiący otwarcie o swoich planach na wykładach ze studentami oraz ta tragikomiczna siatka terrorystyczna, do której - obok Kwietnia - należeli wyłącznie agenci ABW oraz ich współpracownik. Podczas procesu użył pan sformułowania, że to było coś jak „Truman Show”, w którym życie bohatera jest stale monitorowane.
Z perspektywy skazanego tak to wyglądało. Żeby pozostać najbliżej prawdy bez sięgania do materiałów niejawnych: Kwiecień miał pośród studentów dwóch sympatyków, z którymi toczył rozmowy o ataku na Sejm i w związku z tymi rozmowami otrzymał zarzut podżegania do zamachu. Z tym trudno polemizować, choć to nigdy nie wyszło poza słowne dyskusje. Natomiast w pozostałym zakresie „spisek” opierał się na udziale w nim oskarżonego i agentów ABW, czyli osób, które z oczywistych względów nie mogły takiego zamachu przeprowadzić.
Brunon Kwiecień miał kupić na Allegro transporter opancerzony SKOT, po czym załadować do niego cztery tony materiału wybuchowego na bazie saletry, zamówionej już ponoć w składach chemicznych, po czym dostarczyć SKOTA do centrum dwumilionowej stolicy, pod Sejm. Mnie się to wydaje dość absurdalne.
Nam, obrońcom, też się to takie wydawało, jednak z perspektywy sądu okręgowego to było przerażające. Warto też zaznaczyć, że - a propos kupowania saletry - była to propaganda Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, wprowadzająca w błąd opinię publiczną. Brunon Kwiecień nie rozpoczął gromadzenia materiałów wybuchowych w celu zamachu.
I nie kupił SKOT-a na Allegro.
Moim zdaniem najlepszy plan przeprowadzenia zamachu według absurdalnego projektu Kwietnia opracowaliśmy my, obrońcy. Wykonaliśmy kosztorys, zastanowiliśmy się, co trzeba byłoby zrobić, by plan doszedł do skutku. Po pierwsze: trzeba by wynająć magazyn i nabyć betoniarkę, w której wymiesza się cztery tony saletry z innymi substancjami. I wszystko to zrobić na fikcyjną osobę, czyli posłużyć się sfałszowanymi dokumentami. Potem należałoby kupić transporter z demobilu, czyli niesprawny. Trzeba więc byłoby go naprawić, żeby wjechał na kupioną wcześniej lawetę, a potem ten transporter dostarczyć do centrum Warszawy. Zjazd SKOT-a z lawety trwałby zapewne kilka minut, na dodatek w okolicach ambasady amerykańskiej. Prawdopodobieństwo, że nikt nie zauważy tej akcji, było znikome.
Był jeszcze etap, na którym trzeba byłoby znaleźć zamachowca samobójcę.
Plan zakładał, że ktoś wjedzie na teren Sejmu i wysadzi się w pojeździe. O tym można było opowiadać na wykładzie, i był to pewnie wyraz dziwnej ekstrawagancji i sposób rozładowania frustracji związanych z życiem politycznym, ale jeśli poważnie się temu przyjrzeć, jest to plan absurdalny. Nikt w Polsce dotychczas nie próbował szukać kandydatów na zamachowców samobójców i Kwiecień też tego nie próbował. Takie rzeczy nie zdarzają się w naszym kręgu kulturowym. Jego wina polegała na tym, że publicznie o tym opowiadał studentom, że zajmował się bronią, dokonywał wybuchów, ale mam też obawę, że cała ta historia została rozdmuchana ponad miarę i wykorzystana przez ówczesną ABW w celu powstrzymania zmian w ustawie.
Mających odebrać ABW uprawnienia do prowadzenia samodzielnych śledztw.
Afera rozpoczęła się od konferencji, na której prok. Artur Wrona wprost mówił, że przykład Kwietnia pokazuje, iż Agencji nie można odbierać uprawnień procesowych. To może wskazywać na motyw działania i z tej perspektywy postrzegam Brunona Kwietnia jako ofiarę działań władzy wykonawczej. Powinien otrzymać niższą karę, nie umarłby wtedy w więzieniu.
Kwiecień bardziej nadawał się do opieki lekarskiej niż do więzienia?
Nie znam się na medycynie, ale przecież był badany przez biegłych, którzy stwierdzili, że jest całkowicie zdrowy. Tego musimy się trzymać.
Czy pan byłby gotowy ocenić pracę sądu, zwłaszcza pierwszej instancji?
Byliśmy z sądem w sporze, więc nie będę obiektywny. Moim zdaniem sąd działał źle i część argumentów została w apelacji uwzględniona, a wyrok zmniejszony z 13 do 9 lat. Jednak nasze zarzuty do sposobu prowadzenia postępowania nie zostały uwzględnione. Nawet pozwoliłem sobie na komentarz, że teraz, w trakcie reformy wymiaru sprawiedliwości, sędziowie zostaną potraktowani tak samo sprawiedliwie, jak Brunon Kwiecień. I poniekąd to się sprawdziło przy okazji afery Piebiaka.
Trzeba jednak przyznać, że sąd apelacyjny stwierdził w ostatecznym wyroku, iż agenci ABW „przejęli pewną inicjatywę” i że „państwo nie może wodzić obywatela na pokuszenie”.
Jesteśmy o tym przekonani, ale skoro prokuratura nie zdecydowała się na podjęcie postępowania w tym zakresie, to nie ma już szans na pociągnięcie winnych do odpowiedzialności. Proszę zwrócić uwagę, że sposób reakcji na metody działania ABW w tej sprawie obciąża zarówno poprzednią władzę z PO, jak i obecną z PiS. Nikt nie zadał sobie trudu, by wejść w konflikt z ABW.
Czyli wraz ze śmiercią Brunona Kwietnia ten wątek przechodzi do historii?
To była jedyna osoba, która mogła o tym opowiedzieć - bo nas, jako obrońców, nie da się przesłuchać w charakterze świadka, zaś materiały z kontroli operacyjnej pozostają niedostępne. Nic już pewnie z tego nie będzie.
Zakończmy wątek Kwietnia, zajmijmy się panem. W 2016 roku startował pan w wyborach na dziekana Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie pod hasłem „Zrobię nic”. Naprawdę wierzył pan w zwycięstwo?
To była prowokacja, rodzaj happeningu, którego do dziś nie żałuję. I pewnie nie wystartuję już nigdy w wyborach na dziekana, bo nie interesuje mnie pełnienie takiej funkcji. Zarządzanie to ciężka, urzędnicza praca, wolę dynamikę procesu sądowego. Może za 10 lat, za 20?
Powiedział pan wtedy: „Z większością adwokatów tego miasta jest jak z owcami w »Folwarku zwierzęcym«: głosują tak jak ktoś im powiedział przez telefon. Niektórzy nawet mają pretensje, że głosowali zgodnie z głosem w słuchawce, a nikt nie zaprosił ich na alkohol z okazji zwycięstwa”. Nie przesadził pan?
Nie, absolutnie. Był to komentarz do rzeczywistości.
Z tej wypowiedzi nie bije sympatia dla palestry...
Kocha się poszczególnych ludzi, z całością można mieć problem. To środowisko po części gryzione jest przez bufonadę, ale ona też odchodzi w przeszłość, gdyż sytuacja adwokatów nie jest dziś zbyt dobra z uwagi na dużą konkurencję. Nie ma już tego zadzierania nosa. Wszystko znormalniało.
Szkolenie wyjazdowe, zjazdy motocyklistów, spływy kajakowe - to minęło?
Nie śledzę już tego. Wtedy się wyzłośliwiałem, bo wielkie ideały rozbijały się o to, że większość wieczorem chciała się napić wódki i uszczypnąć koleżankę. Zamiast mówić o jakichś szkoleniach, powiedzmy wprost, że jedziemy się napić- nie ma w tym nic złego. Po co dorabiać ideologię, jak można szczerze, że chodzi o zabawę?
Lubią pana adwokaci w Krakowie?
Nie wiem, ja mam czwórkę dzieci z trzema kobietami i brak mi czasu się nad tym zastanawiać. Zupełnie mnie to nie obchodzi. Jestem po czterdziestce i mam coraz więcej problemów z tym, żeby zachować jakość świadczonych usług i o czymś nie zapomnieć: to są moje podstawowe problemy. Jednak nie spotkałem się z ostracyzmem, jestem dość przezroczysty, nie wchodzę w interakcje, które byłyby dla moich kolegów szkodliwe.
Jest pan adwokatem z wyboru czy z powodu splotu okoliczności?
Jak wybierałem studia prawnicze, nie miałem pojęcia, co chcę robić w życiu, wydawało mi się, że znacznie ciekawiej byłoby pisać reportaże. Okazało się, że praca adwokata na niwie prawa karnego to nieustanne branie udziału w reportażu, tylko że jest się jego współbohaterem. Nie zamieniłbym tego na inny zawód. Nie poznałbym wtedy Kwietnia i nie zobaczył tego, co zobaczyłem.
Czy zdarzało się panu bronić ludzi, o których był pan przekonany, że są winni? Czy zdarzały się panu zwykłe, ludzkie wątpliwości, czy warto takich ludzi reprezentować?
Podchodzę do tego jak do swego rodzaju gry, zresztą tak to jest ustrojowo zorganizowane, że mamy pewne reguły i wyznaczone role. Moją rolą jest sprawnie przedstawić argumenty przemawiające na korzyść oskarżonego i myśleć o tym, czy uczestniczy on w sprawiedliwym procesie. Nie mam prawa oceniać jego zachowania w kategoriach moralnych.
Nie boi się pan wchodzić w spory z sędziami, więc z czasem może się to odbić na pańskich klientach. Przecież wyroków nie wydaje Temida, tylko konkretni ludzie. Sam pan mówił po wyroku na Brunona Kwietnia w pierwszej instancji, że sędzia Aleksandra Almert się na obronę uwzięła.
Konflikty zdarzały mi się raczej na początku, gdy wyglądałem jak dziecko i irytowałem sędziów. Ale konflikt jest ostatecznością i nigdy, wchodząc na salę rozpraw, nie planuję strategii zmierzającej do sporu z sędzią. Także w sprawie Kwietnia zaczynaliśmy w atmosferze „wersalu” i dopóki sąd nie zaczął nas ignorować, wszystko było w porządku. A może myśmy zawinili w którymś momencie? Tak naprawdę w ostatnich latach bardziej pamiętam konflikty z prokuraturą, bywały wymiany złośliwych, ostrych pism. Ale między prawnikami powinno być tak jak między bokserami: okładamy się tylko na ringu.
Kiedy wybuchła sprawa prok. Mariusza Krasonia, z którym pan się potykał podczas procesu Kwietnia, a którego zesłano z Krakowa do Wrocławia, pan stanął w jego obronie.
Uważałem to za skandal, choć mogłem mieć poczucie dziejowej sprawiedliwości, że karma wróciła do prokuratora: on przecież widział te same materiały. Teraz system, z którego korzystał, zaczął odgrywać się na nim.
Uchowały się w panu pozaprawnicze pasje? Pisanie poezji, uprawianie sportów ekstremalnych, choćby Biegu Rzeźnika na 80 km?
I w dłuższych biegach uczestniczyłem, np. biegłem 160 km. Żadne narkotyki nie zastąpią halucynacji, jakie pojawiają się w 30. godzinie czołgania się do mety! Wciąż staram się być aktywny, choć wypadałoby się wreszcie ustatkować.