"Boże Ciało" już w kinach. W filmie pięknie zagrało Podkarpacie. Czy są szanse na Oscara?
Czuję osobistą dumę, kiedy widzę, jak publiczność w Wenecji, Toronto, Korei, Hamburgu czy gdziekolwiek na świecie, ogląda Podkarpacie na ekranie - mówi Jan Komasa, reżyser kręconego głównie na Podkarpaciu „Bożego Ciała” - polskiego kandydata do Oscara.
20-letni Daniel wychodzi z poprawczaka i zostaje skierowany do pracy w zakładzie stolarskim. Zamiast tego jednak, popychany niemożliwym do spełnienia marzeniem, kieruje się do miejscowego kościoła, gdzie zaprzyjaźnia się z proboszczem.
Kiedy, pod nieobecność duchownego, niespodziewanie nadarza się okazja, chłopak wykorzystuje ją i w przebraniu księdza zaczyna pełnić posługę kapłańską w miasteczku.
Od początku jego metody ewangelizacji budzą kontrowersje wśród mieszkańców, z czasem jednak nauki i charyzma fałszywego księdza zaczynają poruszać ludzi pogrążonych w tragedii, która wstrząsnęła lokalną społecznością kilka miesięcy wcześniej. To pokrótce fabuła filmu „Boże Ciało”.
Z jego reżyserem Janem Komasą, który ma na koncie m.in. „Salę samobójców” czy „Miasto 44”, spotykam się w rzeszowskim kinie Zorza podczas regionalnej premiery chyba najgłośniejszego obrazu ostatnich dni. Film został bowiem jednogłośnie wybrany na polskiego kandydata do Oscara.
Jest pan przesądny? - podpytuję reżysera.
- Może z wiekiem rzeczywiście coraz bardziej, choć czymże są przesądy? Tak naprawdę strachem - mówi.
- Ale wie pan dlaczego pytam? Piątek, trzynastego, wrzesień - naprowadzam.
- A co się wtedy wydarzyło?
- „Boże Ciało” stało się polskim kandydatem do Oscara.
- A to był piątek, trzynastego? O rany! - śmieje się. - Przyznam, że trochę już pomyliły mi się strefy czasowe. Gdy ogłoszono nominację, byłem akurat w Toronto na lotnisku. Nagle zaczęły przychodzić esemesy z gratulacjami. Domyślałem się, że chodzi o Oscary, ale w tym momencie musiałem wsiąść do samolotu.
Aleksandra Konieczna - odtwórczyni roli Kościelnej w filmie "Boże Ciało"
Nie mam nazwiska w Stanach
Na pytanie, czy ma apetyt na najważniejszą nagrodę w branży, odpowiada dość zachowawczo.
- Każdy filmowiec, słysząc o Oscarze, najpierw myśli, że jest poza jego zasięgiem. A potem któregoś dnia, np. w piątek, trzynastego, jego film jest wystawiony jako kandydat do tego wyróżnienia. Ja już się nauczyłem żyć bez Oscara, bo nie wolno myśleć o nagrodach. Trzeba po prostu robić swoje.
Opisuje, że „Boże Ciało” jest filmem kameralnym.
- To, że ma tak silny odbiór i robi duże wrażenie na ludziach w różnych kulturach, jest niewątpliwie miłe. Podobnie jak fakt, że film został nominowany przez polskich „oscarowców”, jak Jan A.P. Kaczmarek, Łukasz Żal, Ewa Puszczyńska, którzy dostrzegli, że „Boże Ciało” ma bardzo dużo elementów, które mogą się spodobać w Stanach. Wiem jednak, jakie mamy szanse za oceanem. Znam swoje miejsce. Nie mam nazwiska w Stanach, nie jestem Pedro Almodóvarem. Może w przyszłości, właśnie dzięki tej kandydaturze, będę już bardziej rozpoznawalny? Robię ze swojej strony wszystko, żeby teraz pojechać do Stanów. Będę tam siedział do ogłoszenia wyników do kolejnej rundy i starał się pracować od rana do wieczora na to, żeby godnie reprezentować Polskę, ale i wasz region.
Podkarpacie na ekranie
Przyznaje, że jest mu miło, kiedy widzi, jak publiczność w Wenecji, w Toronto, w Korei czy w Hamburgu ogląda Podkarpacie na ekranie.
- Cieszę się, że mogę pokazać ten wycinek Polski nawet nie dla wszystkich Polaków tak dobrze znany. Czuję taką osobistą dumę.
W dalszej części przeczytasz:
- w jakich miejscowosciach na Podkarpaciu krecono większość scen do filmu
- co się stało, gdy Bartosz Bielenia zgolił włosy
- jakiego to "cudu" w Rzeszowie doswiadczyła aktorka Aleksandra Konieczna
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień