Bogusław P. w areszcie. Cichy bohater afery podkarpackiej
Każdy człowiek ma prawo zbłądzić – tłumaczył się Bogusław P. przed 10 laty. W zupełnie innej sprawie. Od początku do końca pozostawał w cieniu słynnego Jana B.
Od początku do końca pozostawał w cieniu podkarpackiego barona PSL, Jana B. Tak głębokim cieniu, że był niemal niedostrzegalny, choć stał bardzo blisko protektora, który sam lubił blask medialnych fleszy. Bogusław P. nie zabiegał o uwagę otoczenia. Jeszcze jako wieloletni prezes zarządu Polskiego Stronnictwa Ludowego na powiat dębicki rzadko pojawiał się na publicznych uroczystościach, jeszcze rzadziej na nich występował, mediów unikał i - charakterystyczne - nie garnął się do stanowisk samorządowych, choć wcześniej był wójtem Żyrakowa, wicestarostą powiatowym, nawet zastępcą prezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. A mógł, bo w powiecie dębickim PSL był mocarny, większość lokalnych wójtów i burmistrzów albo do PSL należała, albo miała poparcie tej partii. A Bogusław P. miał nad nimi polityczną władzę, choć może nie on sam, był raczej przedłużeniem władzy swojego protektora. I tego cudzego blasku władzy nie przekuwał na karierę polityczną, a raczej na biznes. Który też był tylko echem biznesu Jana B.
Bogusława P. wydobyła z cienia afera, która w skali kraju może przeszła bez echa, ale w powiecie dębickim wywołała trzęsienie ziemi. W 2006 roku warszawski sąd okręgowy skazał go na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata za posługiwanie się sfałszowanym dyplomem ukończenia kursu na członka rad nadzorczych spółek skarbu państwa.
Odium prawomocnego wyroku (i to za przestępstwo umyślne i z oskarżenia publicznego) wlokło się za Bogusławem P. całymi miesiącami, w Dębicy nagle stał się osobą „bardzo publiczną”, czego dotychczas unikał i to publiczną w tym negatywnym znaczeniu. Pozostając wciąż na stanowisku szefa powiatowych struktur PSL w Dębicy, awansował na szefa biura poselskiego Jana B. Jeśli chodziło o to, by pracując w rzeszowskim biurze poselskim, „zszedł z oczu” społeczności powiatu dębickiego, to raczej się nie udało, bo w 2008 r. Tadeusz Kamiński, przewodniczący rady powiatu dębickiego, wystosował list do okolicznych samorządowców. A w nim apelował, by Bogusława P. nie zapraszać na oficjalne uroczystości samorządowe, bo jest skazany prawomocnym wyrokiem. Apel skończył się awanturą wewnątrz rady powiatu, zaś sam Bogusław P. tłumaczył się wtedy mediom: - Rzeczywiście, mam na swoim koncie wyrok, ale mimo to nie zamierzam chodzić kanałami - zapewniał. - Każdy człowiek ma prawo zbłądzić. Ja pojawiam się tam, gdzie mnie zapraszają. A zapraszają mnie, bo zawsze ludziom pomagam. Samorządowcom, którzy prosili mnie o pomoc w zdobyciu pieniędzy na różne inwestycje, starałem się pomóc.
Samorządowcy potrafili okazać wdzięczność, apelu Kamińskiego o bojkot Bogusława P. nie podjęli. Zaufanemu Jana B. znów udało się usunąć w cień. Na kilka lat.
W styczniu 2011 roku Jan B., który piastował wtedy funkcję wiceministra skarbu, nabył 50 proc. udziałów rzeszowskiej spółki SO-RES, choć ustawa antykorupcyjna człowiekowi o jego pozycji w służbie publicznej zezwalała na co najwyżej 10 proc. w spółkach prawa handlowego. Z zakupu musiał tłumaczyć się śledczym Centralnego Biura Antykorupcyjnego, groziło mu zwolnienie z ministerialnego stanowiska, utrata wpływów. Obronił się, zbywając udziały w spółce znanemu rzeszowskiemu adwokatowi. Jako że w centrum zamieszania był sam poseł i wiceminister, mało kto zwracał uwagę na to, że w tym samym czasie udziałowcem SO-RES-u stał się także Bogusław P., już nie tylko szef biura poselskiego Jana B., ale także dyrektor Zarządu Wojewódzkiego PSL w Rzeszowie. W chwili, kiedy obaj dokonali zakupu udziałów SO-RES, Bogusław P. został prezesem spółki.
Przez kilkanaście lat Bogusław P. grzał się w ogniu swojego protektora, a w 2015 r. zaczął od tego ognia płonąć...
I nie tylko na tę spółkę miał wpływ. Był także członkiem rady nadzorczej Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego Global Tur w Bogatyni, a ta należała do Elektrowni Turów i PGE Kopalnia Węgla Brunatnego Turów. Obie należały zaś do Skarbu Państwa i jako wiceminister tego resortu nadzorował je Jan B. W 2013 r. Bogusław P. wraz z dwiema innymi osobami kupił Zakład Wykonawstwa Remontów i Inwestycji. Kupił od Grupy Azoty, dla których ZWRI był spółką - córką, a większościowym właścicielem Grypy Azoty był Skarb Państwa, pośrednią kontrolę nad nią sprawował więc wiceminister Jan B. Tego samego roku ZWRI, firma o kapitale zakładowym 2,5 mln zł, dostała od Ministerstwa Gospodarki (będącego w rękach PSL) aż 40 mln zł z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka.
Przez kilkanaście lat Bogusław P. grzał się w ogniu swojego protektora, a w 2015 zaczął od tego ognia płonąć.
Zaczęło się jeszcze w 2014 r., kiedy agenci CBA, na polecenie warszawskiej prokuratury, zatrzymali Łukasza M., mieleckiego biznesmena i znajomego „zielonego barona” podkarpackiego, z podejrzeniem wyłudzania unijnych dotacji. Podejrzenia szybko zamieniły się w prokuratorskie zarzuty w śledztwie, dotyczącym powoływania się na wpływy w Ministerstwie Infrastruktury. Przeszukano ministerialny gabinet i biuro poselskie władcy PSL na Podkarpaciu.
To w ramach tej samej sprawy CBA zatrzymało Bogusława P. pod zarzutem korupcji. I z przekonaniem, iż były już wówczas szef biura poselskiego wziął od biznesmenów 350 tys. zł łapówki za załatwienie z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości 6 milionów zł dotacji dla czterech biznesmenów. Wątek stał się potem elementem śledztwa Śląskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Katowicach, a dotyczącego tzw. afery podkarpackiej.
Działania katowickich śledczych sięgnęły w czasie dużo głębiej, niż tylko do stosunkowo świeżej łapówki z 2014 roku. Momentem zwrotnym śledztwa stały się zeznania Mariana D., paliwowego przedsiębiorcy podkarpackiego, którego zwierzenia przed śledczymi nie tak dawno temu pogrążyły Annę H., byłą szefowa Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie. Według ustaleń prokuratorów, ze współpracy z Marianem D. korzystali także Jan B. i jego protegowany Bogusław P. I to jeszcze w 2007 roku, kiedy ten pierwszy był wiceministrem Skarbu Państwa. To wtedy - zdaniem śledczych katowickich - Bogusław P. przyjął od Mariana D. w imieniu własnym i posła-ministra najpierw obietnicę miliona złotych łapówki, a potem korzyść majątkową w wysokości 700 tys. zł w zamian za pośrednictwo w nawiązaniu korzystnych kontraktów przedsiębiorcy z Grupą Lotos, spółką Skarbu Państwa, nadzorowaną wówczas przez wiceministra z PSL. Katowiccy prokuratorzy podejrzewają jeszcze byłego asystenta byłego już posła o przyjęcie jeszcze jednej łapówki, też za pośrednictwo z Lotosem, ale już dla innego przedsiębiorcy. Tym razem miał się zadowolić kwotą 5 tys. zł. I w związku z obydwiema sprawami agenci CBA wkroczyli przed kilkunastu dniami do poddębickiego domu Bogusława P. Sąd w Katowicach tym razem nie miał skrupułów, by zatwierdzić wniosek o trzymiesięczny areszt dla niego. To dla niektórych obserwatorów o tyle dziwne, że identycznego wniosku z identycznych powodów (ten sam zarzut) nie zatwierdził wobec Jana B., który był przecież protektorem Bogusława P.
Od 2015 r., kiedy katowicka prokuratura postawiła Janowi B. sześć zarzutów korupcyjnych, gwiazda jego i jego protegowanego Bogusława P. zaczęły gwałtownie spadać. Kilka lat wcześniej Bogusław P. przestał być szefem, nawet pracownikiem biura poselskiego, zawiesił też członkostwo w Polskim Stronnictwie Ludowym. Podejrzenia o przyjęcie przez niego 350 tys. zł łapówki za załatwienie dotacji unijnych dla czterech biznesmenów wciąż są wyjaśniane.
Aresztowany wówczas tymczasowo opuścił areszt, ale musiał zostawić kaucję. Wciąż jest prezesem i współudziałowcem spółki SO-RES. Wciąż jest prezesem powołanej w 2013 r. fundacji w Rzeszowie, której statutowym celem jest wspieranie innowacji technologicznych. Na zdjęciu z 2014 r. podpisuje umowę na organizację w Rzeszowie „V Forum Innowacji” i Forum Turystyczne Państw Karpackich. Obok siedzą (i też podpisują, jako współorganizatorzy) prezydent Rzeszowa, wiceminister sportu, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Jan B.
Bogusław P. wciąż jest członkiem rady nadzorczej jednej z fundacji działającej w Dębicy, która ma wspierać uzdolnioną młodzież. Nie jest już w radzie nadzorczej spółki Globar-Tour w Bogatyni, bo ta została skreślona z rejestru spółek.
I nie jest już w PSL, o czym na Twitterze poinformowała sama partia: „W związku ze śledztwem Prokuratury Krajowej w Katowicach informujemy, że zatrzymany przez CBA Bogusław P. nie jest działaczem PSL”.
Człowiek cienia najbliższe lata może spędzić w cieniu krat.